Wpis z mikrobloga

Dziś ostatni dzień w roku, więc przydałoby się go jakoś podsumować. Trochę to dziwne, bo czuje jednocześnie jakby ten mijający rok zleciał bardzo szybko, ale miejscami mocno się wydłużał. Będzie to bardzo osobisty wpis. No to lecimy:

1. Styczeń- Czas świąteczny minął za szybko, bardzo ciężko było wrócić do codzienności. A była ona straszna. Mieszkanie w warszawie. Współlokatorka była na delegacji od grudnia i miała jeszcze tam być miesiąc, więc tak na prawdę miałam całe lokum dla siebie. Praca nawet dobrze płatna, zwłaszcza że przyszłam tam swieżutko po studiach. Koleżanki i koledzy zarabiali mniej. Ludzie patrzący z boku nawet trochę zazdrościli. Rodzina była dumna. No ogólnie wychodziło, że zostanę człowiekiem sukcesu, spełnię ten plan jaki przygotowali dla mnie rodzice. Wszyscy będą ze mnie szczęśliwi.
Tylko ja byłam cholernie nieszczęśliwa. Nienawidziłam siebie i tego kim jestem. Każdego dnia chciałam by to wszystko się skończyło. Pracę zaczynałam wcześnie rano i bardzo późno kończyłam. Każda sekunda w niej to była katorga. Tak źle na codzień nigdy wcześniej się nie czułam. Dni szybko mijały, tą małą ilość wolnego czasu z reguły spędzałam patrząc w sufit i marząc jak mogłoby być inaczej. Czasem tylko jacyś znajomi się odezwali by się spotkać, ale to było sporadyczne i nie było ich za wiele.

2. Luty- to samo gówno. Każdego dnia czułam się coraz gorzej. Śmierć wydawała się jedyną ucieczką, ale nie chciałam robić przykrości rodzinie, to dla nich od bardzo długiego czasu tylko żyłam. Wróciła współlokatorka i mocno się pokłóciłyśmy, więc przebywanie razem było męczące. Wiedziałam, że już tak dalej nie mogę, nie dawałam już rady. Całe moje życie przynosiło tylko ból i cierpienie.
Przekonałam jakoś rodziców, że biorąc pod uwagę koszty życia to płaca nie jest za dobra i mieszkając i pracując w rodzinnym mieście wyjdę na to samo. Dla nich to było jak woda na młyn. W końcu będą mieć mnie przy sobie. Będą mogli mną łatwiej sterować. Ja już wytresowana do tego stopnia, że nawet mi to pasowało.
Złożyłam wypowiedzenie. Znalazłam kogoś w internecie na moje miejsce w mieszkaniu. Kończyłam ten obrzydliwy rozdział życia.

3. Marzec- pracowałam jeszcze gdzieś do połowy miesiąca. Myślicie, że łatwiej mi to przychodziło? Skądże znowu. Nie wiem jak to możliwe, ale było jeszcze gorzej. Później pojawił się problem by wypłacili mi należne pieniądze i wydali dokumenty, ale jakoś w końcu to zrobili. Zabrałam swoje graty, pożegnałam się z współlokatorką życząc jej szczęścia, bo bardzo fajna była, tylko też widać było, że zaczyna stawiać złe kroki w życiu. Chyba jednak moje odejście postawiło ją troszkę do pionu.
Wróciłam do domu. Najpierw za nic się nie brałam. Odpoczywałam po "stresującej" pracy. Dni mijały na pomaganiu i usługiwaniu rodzicom. Na koniec miesiąca polecieliśmy do siostry i jej rodziny w Anglii na pewną małą uroczystość. Wtedy też dostałam propozycję od brata, że w razie czego, to on mnie przyjmnie do siebie, jeżeli postanowię przylecieć tam do pracy.

4. Kwiecień- teraz zaczyna się prawdziwy rollercoaster. Wróciliśmy do kraju. Rodzice kazali mi zacząć szukać nowej pracy. Wciąż w ciągu dnia byłam na każdą ich zachciankę. Moja mama wymarzyła dla mnie wygodne życie, więc nie narzekała, że nie idę do pierwszej lepszej roboty. Tata za to był na mnie zły, ale przy mamie się uspokajał. Tak więc na codzień pokojówka, szofer i co tam jeszcze było im potrzebne, a wieczorami płacz w poduszkę, nieprzespane noce i brak jakiejkolwiek chęci do życia. Trzymałam się tego, że jestem im potrzebna i dla nich żyję. Sobą byłam tylko za zamkniętymi drzwiami i w internecie, gdzie czułam się bezpieczniej.

5. Maj- chcę się zabić. Mam dosyć swojego życia. Jeszcze nie zadają zbyt wielu pytań o pracę, bo na rękę im taka pomoc.

6. Czerwiec- niech mnie ktoś zabije. Łez już nie starcza na nocny płacz. Typowe moje ucieczki jak granie w gry, czy oglądanie filmów i seriali zaczynają nie wystarczać.

7. Lipiec- jestem martwa w środku, wszystko robię maszynowo, słucham się każdego polecenia bo tylko po to żyje. Pojawiają się pytania o pracę. Ratuje mnie wuj, który przekonuje rodziców by dali mi spokój przez wakacje, bo jak pójdę do pracy to wolnego nie dostanę. Parę spotkań ze znajomymi, którzy wrócili z warszawy. Udawanie, że jest ok przychodzi z trudnością.

8. Sierpień- nie pamiętam. Nie ma mnie.

9. Wrzesień- definitywnie mam dość. Już mnie nie obchodzi, to że będzie im przykro. Szukam sposobu na bezbolesne samobójstwo. Co chwilę słyszę, że jestem porażką, że zawiodłam oczekiwania, że nie mam ambicji. Trudno udawać na codzień. Zaczynam zachowywać się naturalniej. Co martwi rodzinę, ale jest to tak niski poziom, że jakoś uchodzi płazem. Jedynie wuj załapuje, że jest ze mną coś nie tak, ale mu to nie przeszkadza za bardzo. Swoją drogą nie wiem kiedy stałam się też jego pomocą, nie tylko już rodziców i babci.
Ktoś pod anonimowym postem radzi mi spróbować zmienić życie zanim popełnię samobójstwo. Jest ono ostatecznością, a tak będę miała pewność, że wykorzystałam wszystkie opcje. Robi to w tak przekonujący sposób, że postanawiam dać szansę. Z zastrzeżeniem, że jak do świąt nadal będzie tak źle, to i tak się zabije.
Zaczynam szukać odpowiedzi na pytania, które dawno powinny być rozwiązane. Zaczynam czuć się jeszcze bardziej swobodnie w internecie. Wiem, że jeżeli ma to wypalić to nie w rodzinnym domu.

10. Październik- wciąż dni to ciągła walka z depresją i atakami paniki. Mówię rodzicom, że chcę wyjechać do brata na te jego zaproszenie. Oni już układają mi plan, że w sumie to dobrze, że popracuje tam parę miesięcy i wrócę z oszczędnościami (te z poprzedniej pracy już całkiem się ulotniły). Myślą, że przez brexit będę zmuszona wrócić, więc są skłonni mnie oddać na te pół roku.
Chyba wtedy w internecie zaczęłam być w pełni sobą.
Wylatuje pod koniec miesiąca, biorąc niewiele, zostawiając wszystko za sobą w pośpiechu uciekając od tego strasznego życia.

11. Listopad- zadomawiam się w nowym miejscu. Znajduje pracę by móc się utrzymać i stanąć na nogi. Chociaż wciąż żyje u brata by było taniej. Popadam w konflikt z siostrą, bo chciałam być trochę bardziej z nią szczera. Poza internetem zaczynam być odrobinę sobą i w życiu. W końcu nie ma kogoś kto mówiłby co mam, a czego mam nie kupować, co nosić a czego nie z ciuchów. Nie ma kogoś, kto kazałby, a w ostateczności zaciągnął do fryzjera, bo niepodobają mu się moje dłuższe włosy. Ci co całe życie mi coś kazali zostali jakieś 1300km dalej i nie mają już na mnie wpływu. Na studiach wracałam do nich co dwa tygodnie przez co mogli cały czas mną sterować, teraz nie ma nawet i tego.
Wizyta u lekarza. Pierwszy raz mówię komuś jak się czuję. Zaczyna rysować się jakiś plan na przyszłość.

12. Grudzień- mimo, że zaczęłam zmieniać swoje życie wciąż jestem w depresji i cały czas z tyłu głowy kołaczą się złe myśli. W związku z tym, że służba zdrowia mieli powoli, a prywatni lekarze trochę kosztują postanawiam pomóc sobie sama. Nowe życie zaczyna się 12.12.18 Od tego czasu powolutku staje się spokojniejsza. Zaczyna też mi się coś chcieć. Na codzień zakładam maskę i smutno mi z tego powodu, bo nie chcę okłamywać już ludzi, ale chyba to jeszcze za wcześnie. Nie mam jeszcze dobrze ugruntowanej pozycji. Przychodzą święta, widząc jak wiele się zmieniło przez te 3 miesiące nabieram nadziei i dany sobie deadline na życie znika.

Ufff. Dużo tego było. To i tak okrojona i ugrzeczniona w paru miejscach wersja. Mam nadzieję, że nowy rok przyniesie jeszcze więcej pozytywnych zmian.
I taka rada odemnie dla was, jeżeli ktoś dotrwał do tego momentu. Nie ważne ile lat tkwicie w szambie, zawsze można i warto spróbować zmienić swoje położenie. Nikt wam nie da szczęścia i łatwo ono nie przyjdzie. Za wiele lat zajęło mi zrozumienie tej prostej prawdy.

Pozdrawiam was cieplutko i życzę Szczęśliwego Nowego Roku!

#aneczkamirkuje #sylwester #podsumowanieroku

źródło: comment_c99N8bm7Z2DxSTW9h8TC1fqrmU9mnLHz.jpg
  • 3