Wpis z mikrobloga

Nie ufam kobietom. Do tego stopnia, że kiedy laska wyciąga z torebki książkę o znanym i cenionym tytule, obowiązkowo z przegródką minimum w połowie, to z góry zakładam podpuchę. #!$%@? tam czytasz, maleńka, a już na pewno nie Waltera Scotta. Nikt dzisiaj nie czyta Waltera Scotta, bo full HD jest barwniejsze od jego opisów przyrody. Zresztą, w świecie w którym co drugi napotkany człowiek pracuje w sprzedaży, nie bycie podejrzliwym jest niegramotne. Udawane cycki, udawany intelekt i nawet udawane poczucie humoru – nie może nie oszukiwać, bo w konkursie na rozbicie banku spermy wszystkie oszukują.
W świecie, w którym możesz mieć w łóżku tak wiele jak wiele masz używek i pewności siebie, ale w życiu tylko tyle na ile jesteś z kimś kompatybilny, nie ma taryfy ulgowej. Tu nie ma randek – tu są rekrutacje, po oblaniu których można się w końcu pieprzyć z czystym sumieniem.

* * *
Jak tylko uniosła swoje #!$%@? piwne oczy, w wyobraźni wsadziłem jej w usta penisa. Chwilę później ona go połknęła w swojej, czego dowodem był uśmiech, w którym zabrakło tylko wampirzych zębów.

– Co przywiozłeś?

Ma na sobie błękitne coś, przepasane sznurkiem w talii i na tyle luźne, że nie mogę ocenić jej kształtów.

– A kim ty jesteś?

– Dziewczynką. – Sztucznie zawyża głos.

– A z zawodu?

– Pielęgniarką – wymawia powoli, akcentując każdą sylabę. – I ratownikiem – dodaje niedbale.

Nigdy nie zrozumiem po co „uzupełniać” ratownictwo pielęgniarstwem, albo odwrotnie. To są kompletnie różne zawody, które łączy jedynie fakt, że się wbija w ludzi igły i jednocześnie nie jest się tatuażystą.

– Więc co przywiozłeś?

Otwieram teczkę z kwitami. Nowy nabytek SORu zagląda mi przez ramię, dając się powąchać i przyklejając biodro do mojego uda. Powoli przesuwam dłonią od górnej części pośladka do lędźwi. Jest OK.

– Problemy – odpowiadam.

– Mnie nie przywiozłeś.

– Ciebie wywiozę.

Laska demonstracyjnie odwraca głowę, chlastając mnie po szyi krótkimi, czarnymi kudłami. Leniwie odbija się ode mnie biodrem i odchodzi.

* * *
Gapiąc się w okno, męczę po raz kolejny replay na „Riders on the storm”. Dźwięk SMSa i wyskakująca na czarnym tle wiadomość „Jaką kupić whisky?” unoszą mnie w powietrzu. Wyciągam szluga i odpalam, napawając się niezmiennym o tej porze widokiem świecących na czerwono oraz żółto sznurów samochodów. Cieszę gębę sam do siebie, odpisując, że moich zapasów i tak nie przepijemy. Próbuję sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz to wszystko działo się tak po prostu, za porozumieniem spojrzeń, w biały dzień. Chyba gdzieś w zalążku dorosłości.

Kilka minut później otwieram drzwi. Aura z zimnego powietrza i zapachu jej perfum dostaje się do mieszkania, każąc mi się cofnąć, a ona wchodzi jakby druga. Uśmiecha się sprytnie i zatacza spojrzeniem koło po chałupie. Dobrze się jej przyglądam. Ubiór i mejkap są ledwo formalne. Nie przyszła ładnie wyglądać. Przyszła się pocić i robić takie miny, których nie chciałaby później oglądać. Wyciągam rękę i popycham drzwi. Jakiś milion lat później w końcu się zatrzaskują.

„Chemia” nie jest wtedy kiedy fajnie się gada, a godziny lecą jak minuty. „Chemia” jest wtedy, kiedy dwie osoby zamiast się całować, wgryzają się w siebie z otwartymi oczami. A potem nie pieprzysz kobiety, tylko zmaterializowaną bezczelność.

* * *
– Gdzie wcześniej pracowałaś?

– W #!$%@?.

– A mieszkasz?

– Tutaj.

– Czemu więc…

– A to ważne?

– Nie.

– To polej. – Czarna odpala #!$%@? i gładzi mnie po brodzie.

– Nie jesteś za kumata, jak na ten SOR?! – Słyszę za sobą szybkie wypuszczanie dymu.

– A ty, na taksiarza? – Zaczyna chichotać.

– Pewnie nie. Wiedzę sprzed dziesięciu lat uzupełniam sztucznie zmarszczonym czołem i męczenniczym wyrazem twarzy. – Rozlewam łychę.

– Tak też myślałam. Jak nie oddycha, to moje, a jak oddycha, to niech inni się martwią…

Odwracam się by podać jej szklankę. Leży na boku, opierając się łokciem o poduszkę i machając nogami. Wygląda na to, że dobrze się bawi.

– Nie do końca. Przejazd ze mną jest raczej dla wybranych.

– Nie umierają?

– Czasem umierają.

– I co wtedy?

– Nic. Życie.

– To wiem. – Czarna jak by lekko spoważniała. – Jakieś skargi? Wyjaśnienia?

– Nie no, młodzi żyją. Chyba. Starym pesla na siłę nie cofałem. A jak u was ktoś kończy karierę, to co? Zły SOR?

– Na SORze wolno.

– Po mojej wizycie też wolno, jak się uświadomi ludzi, ile żyje Homo sapiens. Tylko debile dają dziadkom gwarancję „jeszcze na tydzień”.

Czarna powoli siada na łóżku i odwraca ode mnie tułów. Negliż ewidentnie zaczął jej przeszkadzać.

– Po co się ubierasz? – pytam.

– Pewnie i tak nie będziesz chciał się przytulać… – Czarna szybko wślizguje się w golf i sięga po szklankę. Przez dłuższą chwilę ogląda jej zawartość, po czym bierze wielki haust, w ogóle się nie marszcząc, czym wzbudza moje uznanie.

– Po #!$%@? oni mi przywożą tych powykręcanych dziadków, co?! – Wypala, ledwo odrywając szkło od ust. – Mam ich #!$%@? poodkręcać i odesłać?! W każdym #!$%@? szpitalu zasuwam jak #!$%@?, żeby tylko zdążyć przepuścić hektolitry krwi przez laboratorium, zanim… – Dalej nie słucham. Wyraz twarzy, ton głosu i gestykulacja są idealną odsłoną sztuki „Dlaczego do nas?”. Nagle i ja zaczynam się czuć niekomfortowo bez gaci.

– Uspokój się. Dla nich… dla nas to jedyny sposób by nie jeździć piętnaście razy w jedno miejsce.

– To po #!$%@? to całe ratownictwo?! – Czarna jest w amoku. Podobnie jak mnie, dłuższe okresy bez zmartwychwstań ewidentnie jej nie służą. Może to dlatego zmieniła robotę?

– Po nic. Przecież to pic na wodę. Błyskotka, udająca anioła stróża.

Czarna siada i pochyla się nad szklanką zaciśniętą w obu dłoniach. Powoli bierze łyk, tym razem mniejszy.

– Kiedy ci się ostatnio udało? – pyta.

– Tak żeby ktoś chodził i gadał?

– Powiedzmy.

– Rok, może półtora. A tobie?

– Pół roku.

Odstawiam szklankę na parapet. Idę do wyra, kładę się na plecach i przesuwam palcem po jej kręgosłupie. Czarna rozprostowuje plecy i leniwie odstawia szklankę. W końcu wstaje i wyciąga się na palcach, zdejmując golf.

#spowiedzratola
  • Odpowiedz