Wpis z mikrobloga

#psychologia #przegryw #nofap #przemyslenia

Początkowo to była moja odpowiedź w innym wątku, ale że jest ona długa i z lekkim tzw. "napracowaniem", umieszczę w osobnym wpisie to, co chodzi mi po głowie od dłuższego czasu. IMO odnosi się to do wielu licznych problemów współczesnych młodych ludzi, a być może po części odpowiada na pytania, skąd wokół nagle tyle depresji i innych zaburzeń emocjonalnych. I jakby co to tak, wiem, że to, co tutaj piszę, nie jest wcale oryginalne - podobne teksty krążą po necie od dawna. Być może dla niektórych będzie to wręcz trywialne.

Żyjemy w świecie natychmiastowej gratyfikacji. Masz chcicę? Włączasz porno i oglądasz w negliżu laski, o których 95% naszych przodków mogło pomarzyć. Jesteś głodny? Zamawiasz pyszną pizzę, która jest Ci dowożona pod sam nosek. Nudzi Ci się? Odpalasz grę, nad którą cały sztab specjalistów ślęczał latami, by uczynić ją jak najbardziej angażującą i ciekawą.

Na te wszystkie sytuacje mózg reaguje tak samo - pobudzająca dopamina zalewa region, który jest nazywany "układem nagrody". Jest to mechanizm, który w mniejszej lub większej części jest odpowiedzialny za wszystkie uzależnienia. W myśl hedonizmu im więcej pobudzamy sobie ten układ, tym lepiej, bo przyjemniej, prawda? Niestety, w rzeczywistości ma to marne skutki dalekosiężne, nawet jeżeli to, czym się "pobudzamy", samo w sobie nie jest szkodliwe (jak np. porno).

Receptory dopaminowe przyzwyczają się poprzez desensytyzację na tak częste wyrzuty neuroprzekaźnika. Powoduje to, że potrzebujemy więcej i więcej, by osiągnąć ten sam efekt. Doskonale widać to na przykładzie porno - nałogowcowi kiedyś wystarczał sam widok gołej pani, a obecnie bez hardkorowo fetyszystycznych filmików ze szczaniem na twarz i okładaniem pejczami ani rusz. Desperackie poszukiwanie pobudzenia.

W miarę postępującej desensytyzacji nasz układ nagrody będzie się domagał coraz intensywniejszych doznań, ale my w końcu dochodzimy do punktu, w którym już nie jesteśmy w stanie dać więcej pożywki naszemu łakomemu mózgowi - i wtedy już nawet to, co było dla nas źródłem przyjemności, przestaje nas cieszyć. A najgorsze jest to, że tym bardziej żadnej satysfakcji nie sprawiają nam zwyczajne radości życia codziennego - coś, co dla zdrowego człowieka jest wystarczającym powodem, by wstać rano z łóżka. Tracimy motywację do jakiejkowiek aktywności, a to z kolei prowadzi do depresji.

Dlatego moim zdaniem szkodliwe jest typowe dla współczesności hedonistyczne podejście do życia. Więcej nie znaczy lepiej. Przyjemniej nie znaczy szczęśliwiej. Nasi przodkowie, z których tak często się wyśmiewamy, rozumieli to zaskakująco lepiej i dojrzalej od nas.

Moim zdaniem trudną prawdą o życiu jest to, że żebyśmy mogli je doceniać i czerpać zeń szczęście w sposób trwały i długoterminowy (i to na poziomie zarówno filozoficznym, jak i czysto neurofizjologicznym, co opisałem wcześniej), musimy mieć w nim także miejsce na deprywację, ból i cierpienie. To są naturalne elementy żywota, które należy zaakceptować i nauczyć się je właściwie przeżywać, a nie unikać za wszelką cenę. Jeszcze parę pokoleń temu powszechne były ścisłe posty, a nawet samoumartwianie się. Obecnie ludzie patrzą na takie praktyki z pogardą, a wydaje mi się, że nasi pradziadkowie wiedzieli, co robili. Może nie rozumieli tego na poziomie naukowym, a bardziej duchowym (co jest wkładem chrześcijaństwa), ale obserwowali, że na dłuższą metę jest to prozdrowotne dla psychiki. Myślę, że w każdym człowieku istnieje popęd cierpienia, a tłumiony przez współczesną kulturę znajduje on niekiedy ujście w patologiczny sposób - np. w formie cięcia się żyletką przez nastolatkę z borderem.

Na zakończenie polecam utwór Kaczmarskiego pt. "Wojna postu z karnawałem". Najważniejsze w utworze, rzecz jasna, ostatnie zdanie.

https://www.youtube.com/watch?v=clr9gqqZ6jg
  • 6
  • Odpowiedz
@chad_69: Niewątpliwie, a dowodem na to jest tworzenie fikcyjnego konta na bazie internetowej memicznej alegorii wygrywu i poświęcanie dnia na robienie wpisów w zgodzie z fantazyjnym schematem ( ͡° ͜ʖ ͡°)
  • Odpowiedz
@Emes91 a cóż robić jak się czeka w pracy na zgłoszenie problemu, ale tak doskonale zorganizowałem swoje miejsce pracy, że ilość problemów zmierza do zera.
  • Odpowiedz
@Emes91: > żebyśmy mogli je doceniać i czerpać zeń szczęście w sposób trwały i długoterminowy (i to na poziomie zarówno filozoficznym, jak i czysto neurofizjologicznym, co opisałem wcześniej), musimy mieć w nim także miejsce na deprywację, ból i cierpienie.

XDDDDD miałem tego aż za dużo i co? Jakoś nie widzę pozytywnych skutków
  • Odpowiedz