Wpis z mikrobloga

Kurde jak ja żałuję że byłem normikiem i wannabe dobry ziomeczek z blokowiska w czasach gimbazy i liceum ehhh. Inteligencja czasem to przekleństwo, w momencie w którym zarówno w gimnazjum i liceum leciałem na średniej 4+ mając frekwencję na poziomie 55-60% i nie wkładając w to żadnego wysiłku, ponad to że czasem przyszedłem na lekcje a nie do kolegi na "hehe browara i FIFE", myślałem że jestem ponad tą głupią edukacje dla posłusznych małpek które musiały na każdy sprawdzian zakuwać, a po za tym zero wiedzy ogólnej. Rodzice mieli mnie w dupie i nie cisnęli na moją naukę, w sumie też dlatego, że sam zbywałem ich gadanie frazesami typu "a po co mi to w życiu", "po co mam robić prace domową skoro to wszystko wiem" itp. Podstawówkę, gdy jeszcze byłem posłusznym małym srajtkiem kończyłem ją z 6 z matmy i jakimś (chyba) kangurem wygranym, a w gimnazjum, wiedziony tym, że myślałem że jestem najmądrzejszy się posypało. Rodzice nie przymuszali, no bo jak wielkiego, najmądrzejszego intelectual superiora, do czegoś zmusić, nauczyciele też niezbyt się przejęli, jedynie jedna nauczycielka dostrzegła mój wielki talent do polskiego (XD) i przez to gdy przyszło do wyboru liceum poszedłem do chlewa obsranego gównem zwanego dla niepoznaki profilem humanistycznym. W liceum kontynuowałem drogę niezrozumianego geniusza i robiłem wszystko to czego robić nie musiałem, czyli czytałem masę książek (najczęściej na lekcjach) i zacząłem się powoli wciągać w fizykę oraz rozszerzać zainteresowania informatyczne z etapu co zrobić by gra działała jak crack jest wadliwy do minimalnego wejścia w "hakerstwo". Wtedy to poznałem TOR i DarkWeb , bitcoiny, jakieś podstawy programowania, śmiganie po linuxach, książki K. Mitnicka, itp. Jednakowoż truizmem jest stwierdzenie, że jesteśmy wypadkową ludzi którzy nas otaczają, a ja mieszkając na obrzeżach postrobotniczego miasta miałem kolegów z tych obrzeży (którzy byli debilami i zdanie zawodówy było dla nich dość ciężkim przeżyciem), kolegów z blokowiska pozostałych po gimbazie (przypadek jak wyżej) i kolegów "humanistów" z nowej klasy którzy byli bananowymi dzieciakami którymi znowuż ja gardziłem (3/4 z nich poszło na dziennikarstwo i świetnie się odnajduje), więc żadnych z tych zainteresowań z nikim dzielić nie mogłem i naturalnie wygasło (również napotkałem próg wiedzy, gdzie wszystko zaczynało być trudne) ustępując miejsca podejściu "jestem najmądrzejszy poradzę sobie" oraz podejściu "bezstresowego życia w które nie muszę wkładać trudu". Maturę zdawałem z rozszerzeń humanistycznych, (zdałem w sumie dobrze, >80% z 3 rozszerzeń) więc o jakiejkolwiek "normalnym" kierunku mogłem zapomnieć. Dzięki geniuszu pań (na oko 60+ lat) z "doradztwa zawodowego" poszedłem na jak to ujęły panie - "bardzo przyszłościowy kierunek, bardzo pożądany przez pracodawców" - zarządzanie polem namiotowym AKA administracja spuścizny krzyżowej AKA bezpieczeństwo narodowe. Fakt - mogłem iść na prawo, na które notabene bym się dostał, jednak tam bym musiał ciężko pracować i tym samym stać się pogardzaną przeze mnie małpką która się uczy. Po 2 latach tego syfu można powiedzieć, że w końcu zmądrzałem i przestałem wypierać fakty i małe niedogodności jak np. brak pracy po tym gównie. A więc siedzę teraz rok w domu, i czekam by poprawić maturę, iść na politechnikę, której pewnie nie skończę bo jestem nauczony systematycznej pracy w takim samym stopniu jak neurochirurgii. Ehhhh, a mogłem - bo miałem takie możliwości - wygrywać olimpiady fizyczne, i matematyczne, nauczyć się języka, samemu się uczyć programowania lub czegokolwiek innego - wolałem mieć wszystko w dupie i liczyć, że i tak osiągnę wszystko bo jestem taki genialny. Cóż - pretensje pozostaje mieć tylko do siebie, jednak niesmak oraz żal zmarnowania lat i potencjału zostaje....
#przegryw #zalesie #edukacja ##!$%@?
  • Odpowiedz