Wpis z mikrobloga

Oświadczam, że wszelka, ewentualna zbieżność osób i faktów jest przypadkowa.

Komisarz Uglēnbërg i Zemsta Kominiarza cz. I
Tegoroczny krakowski listopad zdawał się być uczciwą i sowitą rekompensatą za ubiegłą, syberyjską zimę. Temperatura sięgała znośnych trzynastu stopni i już - zdaje się - trzeci dzień z rzędu nie padało. Komisarz Uglēnbërg powoli sunął szeroką, dwupasmową aleją, kąpiąc wysłużone, stare volvo w blasku ostatnich promieni słońca. Od zakończenia sprawy Kamila Torbiela, żadne poważne śledztwo nie zakłóciło dotąd jego odpoczynku. Urlop spędził sam w Bieszczadach, zostawiając Maksima pod opieką Anity. Nie zabrał nawet telefonu. Płaczliwy, mały mazgaj nie protestował, ani nie tęsknił, dając się kupić za najnowszą fifę na playstation. Komisarz nie był w stanie pojąć, czym różni się ona od wersji ubiegłorocznej, zwłaszcza dla kogoś, kto przegrywa wszystkie mecze, nawet offline. Nie był też w stanie zrozumieć, jak gra może kosztować prawie trzysta złotych, ale wiedział, że warto było zainwestować w wakacje wolne od „zawracania dupy”.
Rozglądając się, spostrzegł grupkę pracowników zagranicznej korporacji, palących pospiesznie papierosy w dziwnych szklanych klatkach ustawionych przed potężnym biurowcem stojącym przy ulicy. Słuchając Georga Michaela dzwoniącego wesoło dzwoneczkami w swoim „Last Christmas”, z protekcjonalnym uśmiechem patrzył na powykrzywiane, grymaśne twarze i drżące dłonie. Palenia w takich warunkach również nie rozumiał, podobnie, jak ich stylu życia. Wolałby pić Yerbę Mate codziennie aż po zgon, niż zostać „korposzczurem”. Zauważył, że tego dnia wszyscy Krakowiacy poza nim wyglądali na przytłoczonych, złych i nieszczęśliwych. Nie miał pojęcia dlaczego. A może zawsze tacy są, a mnie wystarczyła chwila spokoju, by wznieść się ponad to?- rozważał - przecież wystarczy znaleźć swoje miejsce w biegu codziennych spraw, by spokojnie cieszyć się takim dniem, jak choćby ten. Westchnął na znak odprężenia.
Zadzwonił telefon – to stary komunista Radosław Bąk, wciąż bezczelnie pełniący funkcję komendanta miejskiego Policji w Krakowie.
- Przyjeżdżaj do firmy, mam dla ciebie nową sprawę – oznajmił i od razu się rozłączył, słusznie przewidując niepotrzebną dyskusję.
W tej chwili zrozumiał szare mordy klatkowych palaczy i ich krakowskie zmęczenie, przypominając sobie, że przecież nienawidzi swojego przełożonego i pracy. Zaklął siarczyście, zjeżdżając na prawy pas do skrętu. #!$%@? antyutopia, narzekał kierując się już nie w stronę aquaparku, a komendy. Właśnie znienawidził Georga Michaela i przedświątecznej komercji, która jeszcze przed minutą wydawała mu się wesołą tradycją.
Teraz on czuł się przytłoczony wymuszoną dyspozycyjnością i własną odpowiedzialnością.
-Siadaj #!$%@? – zwrócił się do komisarza starym nazwiskiem. Mosznokształtny człowiek-wieloryb z trudem ulżył fotelowi obrotowemu, którego nie było widać, kiedy jeszcze siedział. Zrobił cztery drobne kroczki w stronę okna, po czym głęboko dysząc oparł się o parapet. Uglēnbërg milczał. To najlepsze, co mógł zrobić.
-Trzydziestolatka wetknięta do komina spalonego budynku, zwłoki pokryte sadzą, cuchnące, ale wciąż w jednym kawałku…
-Uderzona w głowę tępym narzędziem, zgadłem? – dokończył głosem przechodzącym ze znudzenia w niedowierzanie.
- Skąd taki pomysł? Nie znam jeszcze szczegółów, dopiero doniesiono! – oburzył się Bąk.
- Nieważne… - i tak nie uwierzyłby, że taka sytuacja przyśniła mu się ponad pół roku wcześniej, sam nie mógł w to uwierzyć – jakieś ślady?
- Ekipa techniczna właśnie szuka ich w gruzach „Oleńki”, starego budynku przeznaczonego do rozbiórki kawałek przed Bochnią.
- Czy więc bocheńska policja nie powinna się tym zająć? – zapytał z nadzieją komisarz.
- Nie, to zbyt poważna sprawa dla amatorów. Brutalna. Zresztą kiedy szczegóły przedostaną się do mediów, ludzie sami domagaliby się interwencji profesjonalistów takich jak my – powiedział z heroiczną dumą.
Szkoda, że nie powiedział „jak ja”, pomyślał Tomasz. Nie kiwnął palcem w żadnej sprawie odkąd Uglēnbërg służył w policji, a zawsze to jemu przypisywano sukcesy. Denerwowało go, że przełożony ze słownikową precyzją reprezentuje skrajny przypadek dominacji poczucia własnej wartości nad jej faktycznym, żałosnym poziomem. Wielokrotnie chciał mu to powiedzieć, jednak zdobył się tylko na krótkie „debil” wymamrotane cicho pod nosem.
- Mówiłeś coś? – spytał Bąk, choć dobrze słyszał.
- Tak, że pan jesteś debil i stary ubek, a w dodatku nadęty egoista – wypluł myśl nie dbając o konsekwencje. Nie pierwszy to raz puściły mu nerwy przy szefie, ten zaś zamiast się oburzyć i wreszcie zwolnić, lub chociaż przenieść Uglēnbërga - na co w tej chwili właściwie liczył - śmiał się tylko i obracał wszystko w żart, po czym zlecał mu dodatkowe, bezsensowne i męczące zadania w cichej zemście upokarzając śledczego. Tomasz miał cichą nadzieję, że tym razem ujdzie mu to na sucho.
- No no, ileż w to macie dzisiaj energii! Przyda się, bo jedziecie od razu na miejsce zbrodni.
Poprowadzicie śledztwo, ekipa już zabezpiecza ślady.
Tomasz spytał jedynie o adres, po czym wyszedł bez słowa. Idąc korytarzem z całej siły kopnął automat do parzenia Yerby Mate boleśnie uderzając się w palec.
- Uważaj jak chodzisz! – wrzasnął mosznowór wychylając spoconą twarz z gabinetu – i weźcie Jowitę ze sobą, niech się uczy!
A więc zemsta dokonała się natychmiast. Z sierżant Jowitą Proporczyk - odkąd urodziła syna - nie chciał pracować nikt. Tylko ona nie rozumiała dlaczego.
- Ubierz się, jedziemy pod Bochnię, mamy zabójstwo.
- Ale ja mówiłam, że nie mogę. Za godzinę odbieram Franusia ze żłobka, poza tym taki widok może źle wpłynąć na moją psychikę a to z kolei odbić się na dziecku.
- Jak chcesz, tylko zajrzyj wcześniej do komendanta i poinformuj go o tym.
W chwili zawahania dziewczyny, komisarz zdążył już wymknąć się na korytarz.
- Czekaj, jadę z tobą! – namyśliła się Jowita.
Uglēnbërg znów zaklął i razem wyszli w stronę samochodu.
- A ty masz dzieci? – spytała po minucie jazdy w ciszy.
- Niestety tak, syna – odparł lakonicznie Tomasz.
- Dlaczego niestety? Dziecko to przecież najlepsze, co może się człowiekowi przydarzyć!
- Polemizowałbym.
- Ale śmierdzi w tym aucie, powinno się raz w roku dezynfekować tapicerkę, zwłaszcza, jeśli jeździ się z dzieckiem.
- Wiesz w ogóle dokąd jedziemy?
- No słyszałam, że jakąś kobietę zamordowali, czy coś. Boże, jaka to musi być tragedia dla dziecka...
- Miała dzieci? – musiał spytać Tomasz.
- Nie wiem, na pewno miała, albo chciała mieć, każdy chciałby mieć. A może chciała a nie mogła? To dopiero byłaby tragedia. A może to było samobójstwo? Ja bym się zabiła na pewno, gdybym nie mogła być matką.
Tomasza bardzo rozbolała głowa. Niczego w tym roku nie żałował tak, jak dzisiejszej obelgi skierowanej ku szefowi. Poprzysiągł sobie, że już nigdy nie zalezie mu za skórę, że uchroni się od kolejnego precyzyjnego ciosu wymierzonego z tak komuchowską perfidią. Bał się, że nie zniesie towarzystwa sierżant Proporczyk. Jak ona mogła przejść test multiselect? Jaki #!$%@? kretyn go układał? - niedowierzał Tomasz. Zauważył dziwną prawidłowość zachodzącą u młodych kobiet, w ostatnich latach coraz częściej. Nie mógł się zdecydować, czy winić za to nowoczesne rodzaje diet, internet, czy programy telewizyjne dla świeżo upieczonych mam. W każdym razie bardzo często w chwili urodzenia potomka, młoda dziewczyna traci doszczętnie wszystkie dotychczasowe poglądy, zainteresowania, pasje, gust, plany, czy wszelkie predyspozycje, by w ich miejscu na twardym dysku mózgu zainstalować system operacyjny “Madka 2.0”. Staje się wtedy szaloną maszyną służącą wyłącznie opiece nad dzieckiem i poszerzaniu, a zarazem (i zwłaszcza) dystrybucji wiedzy o macierzyństwie.
Starał się porzucić te bezcelowe rozważania, daremnie szukając ciekawej audycji radiowej, albo chociaż wiadomości.
Długo stali w korku na Alejach, potem na Wielickiej, aż wreszcie przebili się na drogę krajową. Po pięćdziesięciu minutach tej katorgi, opowiadanie o bezglutenowej, wegańskiej diecie dla matek w ciąży, a potem podobnej dla dzieci po odstawieniu od piersi zlewało się w głowie Uglēnbërga z żartami spikerów podrzędnej stacji radiowej - jedynej - która akurat odbierała. W przerwie reklamowej doktor Bożena Skat zachwalała antyautystyczne czopki dla noworodków z ekstraktem z pestek figowych i wyciągiem z karczocha kasztanowego. Jowita entuzjastycznie wyraziła zamiar kupna takiego preparatu, co Uglēnbërg skomentował nienawistnym spojrzeniem. Adresu nie musieli długo szukać, ponieważ już z dobrego kilometra dało się dostrzec grupę gapiów i dziennikarzy skupionych wokół pogorzeliska. Tomasz Uglēnbërg ledwie otworzył drzwi, a już został zasypany pytaniami o podejrzanych, o przyczynę pożaru, o narzędzie zbrodni i tym podobne.
- Pani Sierżant Proporczyk odpowie na wszystkie pytania, jest najlepiej poinformowana – zełgał komisarz pozbywając się sprytnie męczącej towarzyszki.
Brnąc dzielnie przez ciekawską gawiedź dotarł do gruzów starego, drewnianego budynku, pełniącego jeszcze niedawno rolę Gminnego Ośrodka Kultury pobliskiej wsi, o czym dowiedział się od jednego z techników zabezpieczających dowody.
- Gdzie to ciało? – zapytał, ostrożnie stąpając po zgliszczach.
- Dalej w kominie. Straż organizuje sprzęt do jak najdelikatniejszego wydobycia zwłok. Ze śladami będzie ciężko, panie komisarzu. Wszystko spalone - stwierdził zrezygnowanym głosem niski łysiejący brunet dłubiąc czymś na kształt pogrzebacza w zwęglonym gruzie.
- Domyślam się. Jeszcze nigdy nie trafiłem na sprawę, w której dysponowałbym jakimikolwiek śladami, czy dowodami. Taki mam fart - narzekał, rozglądając się pośród dymiących jeszcze resztek Oleńki. Nagle dojrzał coś, co nie spłonęło. Dziwny element obrazu nie pasujący do tła.
- I takich techników! - dodał pretensjonalnie, wskazując brudny, wymiętolony tekstylny krążek – wiecie, co to jest?
Jeden z policjantów, ciemny blondyn o rezolutnej twarzy i osobliwych bakach podniósł przedmiot oglądając go pieczołowicie ze wszystkich stron.
- Wygląda na składany kapelusz. Jeśli tu pociągnę, powinien się… o właśnie – technik rozłożył brudny, atłasowy cylinder.
- To szapoklak. Nie wierzę, by mógł ostać się w pożarze. Ktoś zgubił, lub porzucił go już na gruzach – podsumował, rozglądając się uważnie Uglēnbërg.

Nie chcecie czekać na następną część? Zajrzyjcie na https://www.facebook.com/Supertrzmiel

#kryminal #parodia #chwalesie #autor #pasta