Wpis z mikrobloga

Bożydar - historia prawdziwa

Bądź mną, miej na imię Bożydar (jeśli faktycznie byłem darem od bogów, to chyba jakiś pogańskich), lvl 32. Życie generalnie boli mocno, ale że suce spod chwosta nie wypadłeś, udawało CI się przeżyć do tego czasu. Także dzięki szkoleniu, o którym kiedyś może opowiem.

Wielki Prowincjał wezwał Cię na pilną audiencję. Myślisz: Przenajświętsza Panienko, będzie znowu jak w zakrystyii tego damskiego klasztoru w Głogówku. Włosy dalej Ci porządnie nie odrosły. Ale musisz biec, w końcu to Prowincjał.

Zanim młody kleryk zdążyłby odmówić dwie zdrowaśki Ty już stałeś pokornie pod drzwiami kancelarii, aż usłyszałeś złowieszcze:
- Wejdź Bożydarze.
- Dlaczego mnie wezwałeś ojcze?
- Bożydar... Mamy dla Ciebie misję, bardzo delikatną.
Westchnąłeś. Wiedziałeś, znowu Głogówek. Mimo odczuwanej pogardy, pokornie nastawiłeś uszu. Tak jak wpojono Ci podczas bolesnych szkoleń w Kaer Licheń. Dokładnie wysłuchałeś historii Prowincjała. Zawsze ceniłeś Jezuitów za ich zdolności w zakresie klarownego, a zarazem treściwego naświetlania skomplikowanych sytuacji. Tak, Jezuici są o wiele lepsi niż nadęci Dominikanie, czy pazerni Redemptoryści. Zlecenie było całkiem intratne, nawet jak na towarzyszący mu pośpiech: 10 000 CBLN, plus premia (znający Cię wszak dobrze Prowincjał przygotował dla Ciebie glejt do tego nowego domu uciech o tajemniczej, łacińsko brzmiącej nazwie "Cocomo") oraz dokładny raport z całego zajścia, o którym przed chwilą Ci opowiedział. Biorąc tekę pod pachę, w ukłonach wycofałeś się za drzwi gabinetu zleceniodawcy.

Nie zwlekając, udałeś się do wynajmowanej przez Ciebie stancji niedaleko świętej Trójcy. Gdy tylko przekroczyłeś drzwi swojego pokoiku, tak jak przed każdą akcją, przypomniały Ci się słowa jednego z najsroższych nauczycieli w Kaer Licheń: "Każde łowy mają swój początek w bibliotece". Maksyma mistrza Tischneriusa dźwięczała w Twojej głowie niemal tak wyraźnie, jak gdyby znowu stał gdzieś obok.
-Czas do książnicy - Westchnąłeś po czym wykreśliłeś z dzisiejszych planów pijatykę ze znajomymi żakami w tej nowo otwartej karczmie w żydowskim kwartale, oferującą podobno, prócz świetnego piwa, przednie zakąski zwane zapyekanki, o których tak wiele słyszałeś.

W bibliotece pobliskiej alma mater, obok raportu, przewracałeś karty Bestyaryusza Św. Yerzego aż Twoje oczy natrafiały na właściwe hasło:

"A gdyby tak syę stało, yż by syn Sługy Bożego prawomocnye wyśwyęconego legł kiedykolwiek w yednym łożu z córką zakonnycy y stała by syę ona od tego brzemyenną, płód ten czem prędzyey spędzyć należy, bo owocem tego aktu nyegodzywego będzye Strzygoń. Yeślyby zaś doszło do połogu, odmyeńca pod żadnem pozorem nie wolno nazwać, yeno porwać go czem prędzey, łopatą łeb yego oddzyelyć od reszty, wszystek wodą śwyęconą skropyć y pod murem cmentarnym złożyć. A yeślyby kto plugatswo owe oszczędzył y rosnąć mu dozwolył, byada temu y duszy yego, bowyem zło y nyeczystość do całey okolycy zaprasza"

Szybko omiotłeś wzrokiem najważniejsze porady, które według twórców Bestyaryusza miały być pomocne w walce ze Strzygoniem. Po ingrediencje potrzebne do wytworzenia właściwych eliksirów udałeś się jak zwykle do kwatery mistrza Zdziwisza. - Potrzebuję składników do uwarzenia Karola i Jerzego, rzuciłeś oschłym tonem i niewielką sakiewką do znudzonego diakona, strzegącego magazynu duchownego. Godzinę później, siedziałeś już w pobliskim laboratorium magistra Sędziwoja, rozlewając gotowe mikstury do niewielkich buteleczek. Bladym świtem, przysypiając na wozie znajomego woźnicy Uberka, który akurat wybierał się do Radomia z zapasem okowity dla tamtejszego szynku, po raz kolejny nawiedził Cię ten sam sen.

Ty 5-cio letni gówniak, płaczesz, wyciągając ręce do matki. Ojciec stoi obok i z zaciśniętymi w bezgłośnym gniewie wargami trzyma mocno matkę, nie pozwalając jej rzucić się w Twoim kierunku.
- Błagam! Oddaj go! Tak nie wolno! Szlocha matka. Ksiądz, który założył sobie Ciebie na barki, niczym worek ziemniaków, odwraca się wyzutym z emocji głosem mówi: - Kiedy przyszliście prosić o pozwolenie na ślub kościelny, pomimo tego, że mieszkaliście razem przez ponad dwa lata, nikt nie zadawał wam pytań, dostaliście do podpisania kontrakt. Klauzula niespodzianki, westchnął ksiądz, trzeba było czytać, a nie podpisywać bezmyślne pod "Zapoznałem się z regulaminem"...

Budzisz się czując jak krew szumi w twoich skroniach. Spociłbyś się, gdyby nie mutacje, którym poddano Cię w Kaer Licheń. Piętnaście lat bolesnych szkoleń, pełnych bólu, upokorzenia i modlitwy. Żadne dziecko nie powinno doświadczyć tego, co Ty. Jak przez mgłę widzisz twarze tych, które nie wytrzymały. Nawet nie wiesz, gdzie zostały pochowane. Radomscy Bernardyni udostępnili Ci poddasze w kamienicy niedaleko centrum. Jeszcze raz przeglądnąłeś dostarczone akta, dotyczące zwłok znalezionych niedaleko tutejszego zbiornika wodnego.

Dwoje księży, jedna zakonnica. U wszystkich rany szarpane, wytrzebienie, rozwłóczone kończyny, ślady penetracji post mortem. Przeglądając mapę miasta, bez trudu znalazłeś najszybszą trasę na miejsce kaźni duchownych.

Wyruszyłeś późnym wieczorem, poczyniwszy uprzednio stosowne przygotowania. Przechodząc koło stawu, usłyszałeś chlupot i przeciągłe jęki. W Twoją stronę zmierzały dwa sporych rozmiarów utopce. Odruchowo sięgnąłeś do kieszeni. Dwa szybkie ruchy nadgarstka. Rzucane z impetem oriony, wzorowane zresztą na hostii, ze świstem przecięły powietrze. Pierwszego utopca zmiotła z nóg sama siła uderzenia. Łeb drugiego rozprysnął się, niczym bańka wypełniona szlamem przypominającym zupę podawaną na co dzień w Kaer Licheń. Doświadczenie i wyostrzone do granic zmysły podpowiedziały Ci, że okolica roi się od tych smutnych pokrak. By nie odciągały Cię od głównego zadania, sięgnąłeś za pasek i wypiłeś eliksir Jerzego. Rozpuszczona w spirytusie relikwie Popyełuszki zrobił swoje. Utopce całkowicie przestały się Tobą interesować, biorąc Cię za jednego ze swoich.
Twój prawdziwy cel ujrzałeś kilkadziesiąt stajań dalej. Potwór czaił się na Ciebie w konarach starej wierzby. Dzięki zmutowanemu zwrokowi widziałeś bestię tak jakby było już dawno po jutrzni. Groteskowo mały korpus, parchata głowa i poskręcane nogi. Widok niemal zabawny, gdyby nie to, że Strzygoń był śmiertelnie niebezpieczny. Gdy próbował na Ciebie skoczyć, błyskawicznie złożyłeś dłonie w znak Kyrie Elejson. Odrzuciło go do tyłu na kilkanaście metrów. Głośno zawył i zaszarżował prosto na Ciebie. Natychmiast zareagowałeś, układając palce do podwójnej Hosanny, momentalnie ogłuszając plugastwo. Potwór z impetem zarył mordą w ziemię. Zatrzymał się tuż przed Twoimi butami. Wyćwiczone w Kaer Licheń ruchy zadziałały automatycznie Sprawnie wydobyłeś zaostrzany srebrny krucyfiks ukryty w brewiarzu, który nosisz na piersi. Jedno sprawne pchnięcie między nibyskrzela i strzygoń zaczął wić się w przedśmiertnych konwulsjach. Czarna posoka bluzgnęła obficie z jego ciała, brudząc ziemię, Twoje buty i nogawki spodni.Przy pomocy paru ruchów srebrnym sztyletem sprawnie odciąłeś łeb strzygonia. Nabiłeś go na hak, którym zakończony był różaniec przytroczony do Twojego pasa. Zadanie było wykonane, mogłeś wrócić i odpocząć.

Na miejscu zauważyłeś, że drzwi do Twojego lokum, były otwierane podczas Twojej niebecnośći.
Inkwizycja? - Pomyślałeś i kopniakiem otworzyłeś drzwi.
- Widzę, że wszystko się udało - Powiedział około 50-cio letni zakonnik, spoglądając na łeb strzygonia kołyszący się na różańcu.
- Nie wiedziałem, że zechcecie mnie sprawdzić tak szybko - Powiedziałeś, wchodząc do przedpokoju.
- Drogi Bożydarze, potraktuj to jako wyraz naszej troski - Odpowiedział spokojnie zakonnik, przyglądając się odciętej głowie.
- Kiedy i gdzie będę mógł odebrać nagrodę, drogi ojcze?
- Tu i teraz synu, do rąk własnych... W mgnieniu oka zakonnik wydobył spod habitu rękę uzbrojoną w niewielką, naręczną kuszę, ostatni krzyk mody wśród studentów i morderców. Wymierzył nim prosto w Twoją głowę.
- "Bo w ogniu doświadcza się złoto, a ludzi miłych Bogu - w piecu utrapienia" - wysyczał zakonnik.
- „Kto we Mnie wierzy, to choćby umarł, żyć będzie." - odpowiedziałeś spokojnie, patrząc mu w oczy, a zakonnik pociągnął za spust. Ale zimna satysfakcja w oczach fratra przekształciła się w zdumienie gdy zobaczył Cię stojącego na nogach i uśmiechającego się drwiąco. Strzałą odbiła się od Ciebie, nie zostawiając na ciele nawet najmniejszego draśnięcia. Zakonnik drżącymi rękoma przeładował kuszę, ponowił strzał, po czym padł na kolana i zaczął płakać. Nie wiedział, że nauczony doświadczeniem, przed rozpoczęciem łowów wypiłeś eliksir Karol. Rozrzedzona w winie mszalnym kropla krwi świętego Wojtyły, uczyniła Twoje ciało odpornym na wszelkie pociski. Spokojnie podszedłeś do płaszczącego się na ziemi zakonnika, Szlochał teraz jak małe dziecko.
- Jak miała na imię? Zapytałeś go spokojnie. - Agnieszka, a po święceniach, Bernadetta... Odpowiedział, zanosząc się płaczem. Z wyrozumiałością przyklęknąłeś przy nim i zacząłeś gładzić go po włosach. - Ja... Ja ją...
- Wiem co z nią zrobiłeś ojcze. Hasa sobie teraz spokojnie z utopcami. Już dawno o tobie zapomniała – odpowiedziałeś mu kojącym głosem. Sięgnąłeś do brewiarza. Wyciągnąłeś z niego żelazny krzyż. Ten przeznaczony dla grzeszników...

#pasta