Wpis z mikrobloga

Bar pod Cisami, ul. Braniborska

Przekroczenie progu tego przybytku to podróż do połowy lat 90 - stara buda 6x4 metry, z gównianymi drzwiami, podłogą z gównolitu i jakimiś ceramicznymi gównami na półkach. Akompaniamentem do powyższych są skoczne dźwięki radia zet. Klientela: dziadki i sebixy. Kobiety się tam nie pojawiają. Wyjątkiem jest kucharka - taka już nie Karyna, ale jeszcze nie Grażyna. Zamówienia przyjmuje grubszy pan z komórą - typ człowieka, który jeszcze kilka lat temu latał z maczetą za kibicem Cracovii, a teraz, co najwyżej, racę odpali na stadionie. Menu niespodziewanie duże, jak na tak małe miejsce - kotlety, pierogi, naleśniki, placki - wszystko na kilka sposobów. Po zamówieniu zza cienkiej ścianki słychać uderzenia tłuczkiem o padlinę. To znak, że kotlety są pierwszej świeżości. 10 minut i na obdrapaną ladę wjeżdża styropianowe pudełko wypełnione pod brzegi frytami/kaszą, mięsem i surówkami. Jest smacznie.
Dla mnie, to miejsce to taki odpowiednik budek z jedzeniem w Azji, czy krajach arabskich - nie skalanych kontaktem z sanepidem i wielkomiejską sztucznością.

7/10

#wroclaw #jedzenie71
  • 5
  • Odpowiedz