Wpis z mikrobloga

@PytajNick: #spowiedz / Skazany na przegraną. / W szkole nikt nie widział problemów, jednak uważam, że nie chciano ich widzieć. Znęcanie się nad swoimi dziećmi w czasach mojej młodości było tak powszechne, że na nikim nie robiło to wrażenia. W śród nas rówieśników panowała otwartość i każdy wiedział, co przechodzimy w domu. Zawsze pokazywaliśmy sobie swoje siniaki, opowiadaliśmy sobie co robią z nami rodzice, czym nas biją.
Szkoła Podstawowa nr 34 im. Adama Mickiewicza w Kielcach.
Ludzie tam pracujący, postawili na mnie krzyżyk, być może gdybym umarł, to ktoś by się zainteresował sprawą. Ja nigdy tego nie zapomnę i nigdy nie wybaczę. Liczę, że osoby odpowiedzialne dosięgnie kiedyś niewidzialna ręka sprawiedliwości, może już się tak dzieje?
Moja pierwsza wychowawczyni Pani Urszula Mazurczak, nie jest już obecna na tym świecie.
Następna na liście jest Pani Jolanta Dziedzic, nie wiem, czy jeszcze żyje. W tym przypadku mam 100% pewności, iż zgłaszałem znęcanie się nade mną.
Jedyne działanie szkoły, którego na sobie doświadczyłem, to wizyty u szkolnego psychologa. Robiłem jakieś testy. Wszystko obróciło się przeciwko mnie. Pewnie chcieli sprawdzić, czy nie jestem jakiś niedorozwinięty, oraz na ile można mi ufać. Zadania były banalnie proste, rozwiązywałem je z przyjemnością. Mogę się tylko domyślać po co to było.
Z biegiem czasu, pogarszającą się sytuacją w domu, zaczęły się moje ucieczki. Nie trwały one jednak długo. Przeważnie po szkole nie wracałem na noc do domu, lub nieco dłużej. Byłem wtedy w 4/5/6 szkole podstawowej, co powinno dawać jakieś 9/10/11 lat.
Nie myślałem o konsekwencjach, chciałem mieć spokój. Najczęściej uciekałem w zimie. Szkoda, że nie zamarzłem na śmierć. Jadłem na zapas, ubierałem się cieplej i w nogi. Pomimo tego, nie opuszczałem lekcji, był wyjątek. W szkole czas leciał szybciej, a ponadto czułem się bezpieczniej. Początkowo włóczyłem się po mieście, szukając dla siebie jakiegoś pewnego, nierzucającego się miejsca, gdzieś w moich okolicach.  Wiedziałem, że prędzej, czy później się  to powtórzy. Znalazłem kilka miejsc, jednak żadne z nich nie było tym czego szukałem. Chwilowo, spędziłem kilka godzin na klatce u kolegi przy grzejniku. Po pewnym czacie wyszła jakaś kobieta z parteru z mieszkania po prawej stronie, w sumie wychodziła kilka razy. Wiem, że raz zapytała coś w rodzaju "czy potrzebujesz pomocy?". Jedna, jedyna osoba, do tego obca, która mi coś takiego zaproponowała, w ciągu trwania całego mojego życia do tej pory. Bałem się, odpowiedziałem "nie", jednak zanim do tego doszło grałem na zwłokę. Mówiłem, że "czekam na kolegę", gdyż ta Pani, wychodziła na klatkę pytać się mnie różne rzeczy, kilka razy. Wszystko do czasu, aż tak długa obecność zaczęła być po prostu podejrzana. Do dziś zastanawiam się, jak i czy cokolwiek by się zmieniło w moim życiu, gdybym wyznał jej prawdę. Raz nocowałem za dyktą przy wejściu do piwnicy i wózkowni, w swojej klatce. To był genialny plan. Siedziałem tuż pod nosem matki, nie powiem, że się nie bałem, ale na tamtą chwilę, nie miałem innego wyjścia. W końcu znalazłem miejsce swojego spoczynku. Tuż obok klatki, gdzie wcześniej byłem. Jest to podwórko, które znajduje się naprzeciwko mojego bloku. Wkrótce dodam zdjęcia wszystkich tych miejsc. Na chwilę obecną musi wystarczyć opis. Moje tymczasowe lokum znajdowało się pod schodami, przy zakratowanym oknie. Była taka mała dziura, fachowo nazywając ją wnęką. Wcisnąłem się pomiędzy worki ze śmieciami które tam leżały, skuliłem jak kot i tak sobie drzemałem. Co jakiś czas się budziłem, nie mogłem zasnąć na dobre. Każdego następnego razu szedłem w to samo miejsce. Akurat tego dnia nie byłem w szkole, poszedłem pod, zapytać się co i jak. Znajomi powiedzieli mi, że moja matka cała zapłakana przybiegła do szkoły. Wkrótce potem przeprowadziłem rozmowę, jedną za drugą z Panią Jolantą Dziedzic. Nie zmieniło to mojej sytuacji. Potem rozmowa z matką. Spokój trwał jakiś tydzień, może dwa. Potem wszystko wróciło do normy.

Została przedstawiona jedna strona medalu, moim okiem. Teraz pora opisać swoje ogólne zachowanie, czyli drugą stronę.

Zawsze byłem cichy, spokojny. Nie wadziłem nikomu. Przez długi czas unikałem wszystkiego, wycofywałem się, nawet pomimo swojej racji, czy przekonań. Chciałem mieć spokój. Tego mnie uczyła matka. W skrócie, żebym zawsze nastawiał drugi policzek. Trwało to jakiś, aż nastąpiła zmiana z mojej strony, nie chciałem być ciotą, popychadłem. Pamiętam jak rozdawałem swoje zabawki. Myślałem, że przez to będą mnie lubić, owszem tak było, chwilowo. Po chwili wszystko wracało wyjściowego stanu rzeczy. Dziewczyny również mnie wykorzystywały. Ten sam mechanizm, różne miny, jakieś miłe słówka, a ja głupi
fundowałem im drobiazgi w szkolnym sklepiku. Ogólnie często odmawiałem sobie, aby inni mieli. Nigdzie mnie to nie doprowadziło, a wręcz przeciwnie. Chciałem dobrze, a obróciło się to przeciwko mnie, wyrobiłem sobie opinię z którą później musiałem walczyć. Nie w przenośni, a dosłownie. Miałem dość tego wykorzystywania, olewania, bycia kompletnie niezauważalnym. Dzieci mają to do siebie, że się wygłupiają i ja zacząłem to robić. Potem pojawił się J., K., oraz A. tzw. złe towarzystwo z którym się trzymałem. Miałem przez nich masę problemów, jednak chęć przynależności do jakieś grupy, oraz bycie zauważanym było tak silne, że przesłaniało to całkowicie możliwe konsekwencje. Nie napiszę, że byłem zaślepiony i nie myślałem logiczne, gdyż uważam, że na takie rzeczy było za wcześnie. Z biegiem czasu zacząłem sporo czytać, aby znaleźć jakieś wytłumaczenie tego wszystko co się stało. Nie chodzi mi tutaj o wytłumaczenie jako wymówkę, raczej o regułkę, o powód, pokazujący mi dlaczego było tak, a nie inaczej. To był dla mnie gwóźdź do trumny, którą nie dość, że sam sobie zrobiłem, to dodatkowo wykopałem sobie grób. Każdy miał teraz wymówkę i pretekst do czegokolwiek. Cały czas zwalano winę na towarzystwo w jakim przebywałem. W domu #!$%@?, w szkole złe zachowanie. W domu większy #!$%@?, w szkole jeszcze gorsze zachowanie. Ja cierpiałem, przy tym dając temu wszystkiemu upust, ale nikt nie patrzył na to co powinien, a na to, gdzie naprowadzała ich moja matka, która była jednocześnie powodem tego wszystkiego. Nie mówię, nie, nie zamierzam się wybielać i zdecydowanie nie zgadzam się ze stwierdzeniem, iż to właśnie trzy wcześniej wymienione osoby w postaci inicjałów były przyczyną tego co się działo. Osobiście uważam, że to był rezultat. Zamierzam się tej wersji trzymać i nawet rozwijać to, nie na siłę, ale przyszłe rozdziały pokażą zależność pomiędzy wydarzeniami. Wszystko będzie widoczne, czarno na białym.

W tym miejscu muszę dodać, iż wyższa kara, zawsze powodowała u mnie gorsze zachowanie. Nie ważne czy to w domu, czy w szkole. Niczym czerwona płachta na byka, to tylko rozjusza.

To doświadczenie dało mi wiele do myślenia. Czego ja oczekiwałem po grupie gówniarzy? Nic nas nie łączyło, nic nie osiągnęliśmy. Kiedy były problemy, zawsze ktoś szedł się sprzedać i wychodziło szydło z worka. Cały nasz misterny plan, ah. Pomimo ciągłego obiecywania sobie, że nic nikomu nie powiemy. Prędzej, czy później, wszyscy o wszystkim wiedzieli i przychodziła pora na konsekwencje. Najgorsze było to, że ja byłem najmniej groźny z tej grupy. J., był mózgiem, on wychodził ze wszystkimi pomysłami, on to obmyślał i je realizował przy naszej pomocy. On też zawsze brał największą część łupu jeśli takowa była. Kiedy wpadaliśmy, konsekwencje były identyczne dla każdego. Z mojego punktu widzenia nie była to adekwatna kara do popełnionego czynu, lecz odpowiednia w kwestii wychowawczej, gdyż odpowiedzialność była wielokrotnie wyższa co do popełnionego występku. Po jakimś czasie nas rozdzielono, ja zostałem w klasie, a tamci poszli do innych.