Wpis z mikrobloga

#szosa #mtb #mtbmarathon #rower

Szukałem dzisiaj jakiś rad i wskazówek jak przejechać maraton mtb i trafiłem na ten tekst. Jak dla mnie to ktoś wszystko ładnie streścił w kilku akapitach ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Taktyka na maraton

Intro

Spalony w słońcu szuter, przypominający biel kości na pustyni, barwi moje opony. Wiatr wśród przepięknych, nasyconych letnim zapachem łąk nie przynosi ulgi skamieniałej twarzy, bo wiatru nie ma. Cisza niby w oczekiwaniu na jakieś spektakularne widowisko zostaje przerwana przez sznur pędzących rowerzystów. Wnosimy chyba jedyne oznaki życia do tej uśpionej krainy. Przed sobą widzę czub maratonu, z którym po chwili się równam szukając wytchnienia. Coś mi tu jednak nie pasuje, nasze tempo… nie, my nawet nie mamy tempa. Czub, te żylaste charty z łydkami wychodzącymi spod dłuta samego Buonarottiego, jadą 20 km/h. Daję się zwieść temu pozornemu zawieszeniu w nicości i o mało nie przegapiam tego, co właśnie następuje. Tempo dyktuje stary szosowiec; w kilkanaście sekund zamykamy 40 km/h. Nie utrzymamy się długo, pierwsi z nas zaczynają przeczuwać gorycz porażki. Ale co to? Prędkość znów spada do wcześniejszej, a za chwilę ponownie rozkręcamy do 40-stki. Interwały, potworna broń najlepszych na łatwych trasach. Nasz niewielki peleton przeżuwa zuchwalców, po czym wypluwa zostawiając samych sobie. Nagłe zrywy wytrzymują tylko najtwardsi. Przez zamglone oczy patrzę, jak karbonowe GT jednego z nas zostaje w tyle wraz z kierowcą, który właśnie przeżywa swoją sportową śmierć. Nie mogąc utrzymać koła zostaje coraz dalej w obłokach kurzu wzniecanego przez peleton, który tak okrutnie się z nim rozprawił. Nisko zawieszona nad kierownicą głowa bezwiednie, ale miarowo kiwa mu się na boki. Zaczynamy patrzeć na siebie i zastanawiać się, który będzie następny.

(…)

Taktyka na maraton, temat rzeka. Dzika i pokręcona niczym Amazonka, wartka i wciągająca jak Dunajec. A każda ma źródło we właściwym treningu. Nie zawsze wyciskającym pot i łzy, ale koniecznie wg ścisłego planu i wymagającym tylko oraz aż dwóch rzeczy: systematyczności i poświęcenia. Jesteś po ślubie? Bierz rozwód. Masz dzieci? Do adopcji. Na początek opowiem nieco o Erytropoetynie, objaśnię jak przetoczyć krew, poinstruuję na ile przed startem podać kroplówkę. Jak skracać trasę by nie zostać wykrytym, kiedy przewieszać strzałki aby nikt nie widział, gdzie wbijać gwoździe w korzenie i jak ucinać łebki… No, może nie aż tak drastycznie. Dobrze, my tu sobie gawędzimy, a przecież czas się rozgrzać. Jeśli należysz, Drogi Czytelniku do osób, dla których rozgrzewka ogranicza się do dotknięcia piętą pośladka w sektorze startowym, mam dla Ciebie złe wiadomości. Prawdziwa rozgrzewka powinna trwać ok. 30 min., gdzie kręcisz z kad. >90 obr./min. i tętnem ok. 150 ud./min. W trakcie możesz zrobić sobie ze dwa krótkie sprinty, ale niekoniecznie. Na to był czas dzień wcześniej. Wchodzimy do sektora.
Żel? Szanowni, przed startem nie łykamy żadnych tego typu wynalazków, nie wcinamy batonów, kanapek (sic!) czy innych smakołyków. Ostatni posiłek, Drogi Czytelniku przyjmujesz 2h przed wyścigiem, oraz pamiętasz o wypiciu carbo, czyli węglowodanów w dość dużym stężeniu. Ale o żywieniu może kiedy indziej. Wszelakie poradniki pięknie mówią o spokojnym starcie, co w przypadku chęci osiągnięcia czegoś więcej, niż samo dojechanie na metę, jest nonsensem. Nie przesypiamy tego momentu i ćwiczymy sprinty, aby od razu dogonić czub. Każdy z nas ma swój target w peletonie, który musi dojść. Jeśli się zagapicie, zostaniecie przyblokowani przez słabszych, a późniejsza gonitwa będzie mocno interwałowa. Zawsze ktoś się przewróci, postanowi w Was wjechać czy po prostu zacznie się korzenisty single-track, na którym stracicie sporo nerwów, oraz nieodnawialnych Watt-ów. Czoło peletonu po takim sprincie i tak po pewnym czasie zwalnia, więc spokojnie; będzie chwila na odpoczynek. Póki ludzi jest dużo, jedziemy na tzw. „Rumuna”, czyli bezpardonowo wykorzystujemy tunel aerodynamiczny osób przed nami siedząc na kole. Nigdy, przenigdy nie popełniajcie błędów nowicjuszy żądnych chwały i sławy, którzy po dogonieniu mocniejszych zawodników, starają się udowodnić swoją siłę prowadząc grupę. Nie oczekujcie wdzięczności, peleton po spożyciu Waszej energii wypluje Was niczym zużytą gumę nie odwracając nawet głowy na odchodne.

Maraton trwa, formują się pierwsze grupki. Dla czoła peletonu to czas na chwilowe ochłonięcie i odcięcie od życiodajnego koła pijawek. Jeśli trasa na to pozwala, najczęściej stosuje się metodę interwałową opisaną na początku. Niewielu jest w stanie przejść tą próbę. Jeśli jednak uda Wam się wjechać w pierwsze ścieżki, jedziecie na kole ale trzymacie się jak najbliżej pierwszego. Bowiem jeśli prowadzący zechce Was urwać i wie jak to robić, ma w tym spore szanse. Wystarczy, że tuż przy wyjściu z zakrętów będzie systematycznie przyspieszał, a Wy już musicie go gonić tracąc cenne metry. To kolejny z niezawodnych sposobów na powiększanie przewagi i ukręcanie głów oponentom. Jeśli prowadzicie akurat Wy, zaczynacie przyspieszać tuż przy wychodzeniu z łuku. Zadziała tu podobna zasada jak podczas ruszania ciągu samochodów na zielonym świetle. Nie wszyscy razem, prawda?
Wreszcie wyjeżdżacie na asfaltowy odcinek. Szczęściu wielu nie ma końca. To tu zobaczycie, kto jest początkującym adeptem kolarstwa, a kto szczyci się mianem wyjadacza. Asfalt nie służy do atakowania, tylko zebrania sił przed ponownym wjechaniem w teren. Ileż to razy widzi się dziesiątki Urbańczyków, Galińskich i Kajzerów, którzy na szosie cisną w korbę do upadłego, uciekając przed resztą. Spokojnie, korzystajcie z dobrodziejstwa możliwości złapania oddechu, którego właśnie doświadczacie. Królów szos dogonicie w terenie, gdy ich płuca będą przypominały Pana Gąbkę z Naszej Klasy (nie żebym miał konto). Na asfalcie możecie również pokusić się o szybką jazdę po zmianach, która właściwie zastosowana nie powoduje zmęczenia. Każda ze zmian trwa dosłownie kilka sekund, po czym z czoła zjeżdżacie na koniec peletonu. Nigdy nie daje się zmian wyprzedzając pierwszego; to kategoryczny błąd. Tym podobne odcinki to czas na łyknięcie żelu, czy przegryzienie łatwo przyswajalnego, nieklejącego się batonika. Żele bezwzględnie popijamy dużą ilością płynu; jeśli tego nie zrobimy organizm do jego przyswojenia pozyska go z Waszego organizmu, co skończy się odwodnieniem i zdziwieniem, dlaczego do licha rozpoczął się kryzys.

Kiedy atakować? W trudnym terenie oczywiście na podjazdach, bo to na nich wygrywa się maraton. Ale tu musicie być pewni tego, co robicie. Szkoda przecież, żeby pierwszy atak był od razu ostatnim. Starajcie się kręcić jednostajnym, płynnym tempem przez cały czas trwania podjazdu a jeśli wszystko idzie dobrze, poprawiacie tuż po jego zakończeniu, gdzie z reguły większość stara się złapać oddech. Nie możecie jednak przesadzić. Wystarczy że systematycznie będziecie dokładali na każdym z nich po kilkanaście mocniejszych obrotów korbą.
Na bufetach nie stajemy chyba, że na kierownicy mamy wiklinowy kosz z miauczącym kotem, a sama nazwa „dystans Hobby” budzi w Was pierwotne lęki. Każdy postój daje Wam pozorny odpoczynek i podobnie jak "guma" bardzo szybko wybija z rytmu, co boleśnie odczujecie ponownie wsiadając na rower. Chwytacie w biegu coś do picia; napoje z reguły są chłodne co powinno Was orzeźwić. A skoro jesteśmy przy piciu… Osobiście jeździłem zarówno z bukłakiem w plecaku jak i dwoma bidonami. Zdecydowanie polecam to drugie rozwiązanie, które odciąża nam plecy. Wystarczy popatrzeć na zawodowców. Przy odrobinie asertywności do kieszonek koszulki zmieścimy wszystko, czego nam potrzeba a małą saszetkę z żelem można schować choćby pod lycrę naszych spodenek. W peletonie często tak się robi; nie trzeba później wykręcać rąk do tyłu. Początkujący obawiający się utraty kontroli nad rowerem podczas korzystania z bidonu mogą jeździć z plecakami; polecam firmę North Face, gdzie ustnik mocowany jest do szelki za pomocą magnesu.
Często na łatwych odcinkach pojedyncze grupki znów zaczynają łączyć się w większy peleton. Czasem nie ma sensu przed nim uciekać; być może bardziej opłaci się razem z grupą gonić resztę, w której drzemie daleko większa siła niż w Was i Waszym rowerze.

Przez cały czas obserwujecie rywali i wyłapujecie ich słabe punkty. Swego czasu na maratonie ŚLR jechałem w mocnej grupie, która na szutrowych odcinkach była bardzo silna i finalna walka wydawała się być niezwykle trudna. Zauważyłem jednak, że na technicznych, błotnistych odcinkach radzą sobie gorzej, co wykorzystałem niedaleko przed metą do zainicjowania samotnej ucieczki. Grupa doszła mnie na ostatnim, płaskim odcinku ale nie zdążyła wyprzedzić. Wyścig skończyłem na dobrym, 5-tym miejscu. Podobnie Wy, Moi Drodzy musicie szukać swojej przewagi nad resztą. A jeśli jesteście w czymś lepsi, morale oponentów zostaje podkopane. Jak mówi mój ulubiony cytat, „Gdy zbyt długo patrzysz w czeluść, czeluść zaczyna patrzeć na Ciebie”. Wbrew pozorom od głowy zależy bardzo wiele.
Wiele można zyskać w trudnym terenie, gdy nagle trzeba zejść z roweru i przeskoczyć przez przeszkodę (zwalony pień drzewa, skały, konający maratończyk). Przydadzą się Wam tu umiejętności wyniesione z przełaju, gdzie najpierw wypinamy jedną nogę, a przed przeszkodą zeskakujemy z roweru w biegu. Zdecydowana większość osób tego nie potrafi, co czasem daje bardzo duży i wymierny zysk. A wygląda to mniej więcej tak:
http://www.youtube.com/watch?v=FqhoBKXvkZw&feature=relmfu

Przegadaliśmy cały maraton a tu zbliża się finał. W oddali słychać rozhisteryzowanych kibiców. Kobiety rzucają w górę biustonosze (jeśli faceci robią podobnie, to ja o tym nie chcę wiedzieć), dlatego też to Wy musicie być pierwsi. Jeśli końcówka wiedzie wąską ścieżką, musicie przebić się do przodu, czasem nawet prowadzić. Gdy bowiem zacznie się sprint, przyblokowani na końcu możecie zapomnieć o dobrym miejscu. Nie dajcie się wówczas „zamknąć”, to częsty błąd ostatniego kilometra. Jeśli jednak ostatnia prosta to asfalt, czy łatwy szuter-będziecie jechać zmianami. To naturalna kolej rzeczy. Co ciekawe najczęściej nikt nie chce dać pierwszej zmiany bojąc się wyczerpania zapasu sił na ostatni sprint. A to właśnie Wy musicie zainicjować taką jazdę jako pierwsi. Zanim zmianę da ostatni (który nota bene w wyścigu liczył się już prawdopodobnie nie będzie), zdążycie odpocząć na kole i macie olbrzymią szansę na to, by dokopać rywalom na finiszu.
Na zakończenie pamiętajmy o jednym. Nie możemy ograniczać się do ciągłej jazdy na kole innych; musimy dać grupie także coś od siebie. Istotne, aby jechać na miękko, z wysoką kadencją bez niepotrzebnych zrywów. Najważniejsze jednak jest to, aby cały czas przytomny był umysł-najcenniejsza część całej maszynerii nierzadko decydująca o zwycięstwie, lub… przegranej. Bo gdy umysł śpi, budzą się demony.

Grzegorz Piątkowski vel Punkxtr

źródło
  • 5
  • Odpowiedz
Starajcie się kręcić jednostajnym, płynnym tempem przez cały czas trwania podjazdu


@Supercukier: Trzymać kadencję, ale nie pisze jaką. Można się tylko domyślać, że poniżej swojego potencjału, jeśli doradza dodatkowy atak po podjeździe. Czyli de facto odradza atakowanie na podjeździe. Sorry, ale to zwykłe grafomaństwo. Jak inni po podjeździe zwolnią i złapią oddech, to zaczną się rozpędzać gdy my... no właśnie. Będziemy po podjeździe zrobionym "jednostajnym, płynnym tempem" i dodatkowym ataku, czyli
  • Odpowiedz
@elKoyote: No tak sie mowi trzymaj kadencje majac na uwadze wysoka. Dla jednego bedzie to 100, innego 90 a jeszcze innego 110. Dla mnie bylo to zrozumiale. Podobnie jak dokrecanie po podjazdach. Czesto spotyka sie to rowniez na szosie i wcale nie trzeba pozniej zwalniac, mozna trzymac rowne tempo. Inni zawodnicy tez sie zmecza na tym fragmencie i nie beda mega ostro cisnac w efekcie buduje sie jakas tam przewage. Nie
  • Odpowiedz
Dla jednego bedzie to 100, innego 90 a jeszcze innego 110.


@Supercukier: I dlatego bez sensu się bawić w takie 'uniwersalne porady'. Jak ktoś jest rasowym góralem, to niech ciśnie ile może na tych podjazdach, bo na wypłaszczeniu niczego względem sprinterów nie ugra.
Jakieś tam ogólne porady dla osób, które jadą pierwszy raz, okej, ale doświadczenie się robi jeżdżąc dalej, a taktykę ustawia pod siebie na podstawie tego doświadczenia.
  • Odpowiedz