Wpis z mikrobloga

Jadę zdecydowanie za szybko. Nawigacja z Nokii ostrzega przed radarem. „W naszym pięknym kraju już nie ma radarów” – mówię do niej i cisnę dalej. Jest 6:37. W radiu Aga i Tomek próbują mnie rozweselić, bo nie wiedzą, że jadę 24h szydzić z ludzkiego nieszczęścia. Jadę i myślę, kiedy w końcu się #!$%@?ę na kolejnym „późnym żółtym”…

Zajeżdżam pod stację. Jest 7:07. Chcę zapalić, ale wolę wejść i zobaczyć, czy zmiennik nie przyjmuje wezwania. Wchodzę. Rzucam okiem na listę, by wiedzieć z kim jeżdżę i czy mam studenta do noszenia. Chłopaki powoli wyłażą z łóżek. Siema, siema. Jak noc? #!$%@?? A to #!$%@?… Z kuchni donosi się szum czajnika i brzęczenie kubków. Modlę się, bym zdążył wypić kawę.
Znów jadę. Znów za szybko, ale tym razem legalnie. Wyją sygnały. Te same od 10 minut. Nie działa klakson, a z nim zmieniarka sygnałów. Daję głośniej radio.

Dojeżdżamy. Rozsypująca się chatka w środku lasu wygląda jak domek Baby Jagi. Obok macha rękoma stara kobieta. Jedna z tych wysuszonych, zgarbionych staruszek, dla których czas stanął w miejscu i nie wiadomo, czy mają lat osiemdziesiąt, czy sto osiemdziesiąt. Krzyczy, że syn już nie żyje. No pewnie, że nie żyje. Zgon można stwierdzić po zapachu.
Wsadzam nos pod t-shirt i na bezdechu wchodzę. Leży. Czarno-siny, spuchnięty, zarzygany. Dookoła butelki. Pytam matki, czy nie czuła smrodu. Mówi, że tutaj zawsze śmierdzi.
Chwilę patrzę na trupa i zastanawiam się, czy gdybym nie musiał pracować na alkohol, to czy też bym tak nie skończył. Nagle mnie otrząsa. Proszę o dowód i wychodzę. Piszę papiery dla policji. Przyjeżdża radiowóz. Siema, siema. Odjeżdżamy. Zastanawiam się, kiedy przyjadę do matki zmarłego.
Zgłaszam, że jesteśmy wolni i za sekundę dzwoni telefon. Stare ścierwo sapie mi do słuchawki, że gorączka, że nie spada, że lekarz nie przyjedzie. Myśli, że uwierzę, że w ogóle im proponowała wizytę lekarza. Pytam, ile lat ma pacjent. Mówi, że nie wie…
Sześć wyjazdów później udało się zajechać na stację. Zamiast jeść obiad, zalewam kawę, odpalam szluga. Myślę, że najchętniej to bym zrobił za jednym razem wszystkie wyjazdy, a potem spał do rana. Ale nie, #!$%@?, robota dozowana jest po trochu. Tak co godzinkę, półtorej…
Dopalam szluga i wchodzę na stację. Joanna, pielęgniarka z którą jeżdżę, podsuwa mi kawałek ciasta. Natłok myśli na chwilę przechodzi i robi mi się dziwnie przyjemnie. Dzwoni telefon. Jedziemy.

Dwunastoletnią Anie zabrali rodzicom i dali siostrom zakonnym. A dokładnie to wyprowadzili z melanżu i wsadzili do zakonu. A teraz się dziwią, że uciekła. Charakterna dziewczyna. Ruda. Szarpiąc się z policją, złamała ramię. Badam, pytam, czy chce morfinę. Pyta co to, to jej mówię, że taka heroina dla dzieci. Przez grymas przebija się uśmiech. Mówi, że chce. Nie wiem czemu, przypomina mi się Leon Zawodowiec. Nagle dojeżdża do nas opiekun dziecka, w postaci zakonnicy. Ruda zaczyna pyskować. Że mama była pijana, ale była. Że tata wcale się nie znęcał. Że źle się uczy, bo ma w dupie szkołę, a nie przez rodziców. Zamykam przejście do szoferki, otwieram okno i jaram. Myślę, czy ja się #!$%@? prosiłem na świat…
Wracamy na stację, jest 18:30. Połowa dyżuru za mną. Przypominam sobie, że mam w samochodzie jakaś czekoladę i energetyka. Cóż, w przeciwieństwie do normalnego jedzenia, po słodyczach przynajmniej nie chce się palić. Dzwoni telefon. Nagle zdaję sobie sprawę, że w sumie to wolę jeździć, niż #!$%@? czekać na wyjazd. Ból w klatce. Kobieta. Lat trzydzieści pięć. Jedziemy.

Ciężko się żyje z kłuciem pod pachą, kiedy brakuje regularnych penetracji. Jestem zły. Bardzo zły. Zanim wydam werdykt, zastanawiam się, czy cudo nas nie wezwie ponownie o trzeciej w nocy. Ryzyk-fizyk. Ketonal i dobranoc. A, jeszcze Hydroxyzyna. Nielegalnie.
Dzwoni telefon. Mogłem ją zabrać, było by pół godziny wolnego. Na przystanku leży człowiek, nieprzytomny.

No faktycznie, leży. I charczy. Czuć dyktą na kilometr. #!$%@? trochę za wolno oddycha. Łeb #!$%@?. Wielki bęben rozlany po obu stronach tułowia. Do tego gawiedź: co tak długo, ile można na was czekać, szybko, ruchy. Pytam, czemu żaden pajac nie udrożnił dróg oddechowych. Cisza. Można pracować.
W karetce pan pijak już nie oddycha. Tego ustawodawca nie przewidział. Niech te #!$%@? same sobie wentylują workiem stuczterdziestokilowego schaba. Intubujemy. Pewnie i tak nikt nie czyta moich kart wyjazdowych, bo już by mnie dawno #!$%@?. A może to ciche przyzwolenie? Nieważne. Ważne że uratowałem kolejnego patologicznego chama.
Palimy z Joanną pod SORem. Jest po 20:00. Wychodzi do nas ratownik i pyta, czy było NZK. Mówię, że jak bardzo chce, to napiszę, że było i że w piętnastej sekundzie masażu zaskoczył. Odwraca się i wraca na SOR. Odjeżdżamy. Zgłaszam, że wolni. Dzwonią, że bóle kręgosłupa. Mówię, że przyjąłem, a po odłożeniu słuchawki zaczynam desperacko bluzgać.
Byle kto, byle gdzie, byle po co. Jestem na każde zawołanie. Dla wszystkich.
Gdybym przyjechał do pana Zdzisława o 8:00, cierpliwie bym wysłuchał jego historię o wczorajszym dźwiganiu kanapy razem z sąsiadem i grzecznie poinstruował, co z tym fantem dalej robić. Ale jest 21:00. Mam za sobą martwego pijaka, żywego pijaka, niedopchniętą panią z nerwicą, małą rudą Anie, której inne niedopchnięte panie z nerwicą zabrały rodziców i jeszcze w perspektywie całonocną jazdę do moherów. Gdzie mnie, #!$%@?, z tym kręgosłupem, chłopie, #!$%@? taksówką na SOR i zgaś tego szluga jak ze mną rozmawiasz.
Joanna bezbłędnie odczytuje moje myśli. Zanim otwieram usta, wtrąca się i zaprasza pana Zdzisława do karetki. W sumie racja. Niech sobie czeka do rana do ortopedy.

Do północy jest jakoś dziwnie spokojnie. Kładę się i próbuję zasnąć. Na łóżku obok Joanna czyta jakieś babskie czasopismo. Coś tam zacząłem rozmyślać, ale już nie pamiętam. Dzwoni telefon. Ból w klatce. Patrzę na zegarek, jest 4:00. Jestem zadowolony, bo dali chwile pospać. No i niedługo fajrant. Jedziemy.
Na miejscu pan Zenek. W tak pięknym wydaniu delirium tremens, że miałem ochotę iść po chrupki i czipsy, usiąść wygodnie i oglądać. Bajka. Zaraz przyjdą i go zabiją. Zaraz będzie miał zawał. Żona jest z nimi w zmowie i też chce go zabić. A oni na koniec zabiją żonę. A w ogóle to za trzy godziny ma autobus do Częstochowy i musi zdążyć. Mimowolnie się zastanawiam, czy gdyby nie dyżury, też bym miał tak długie ciągi? Dobra, dosyć, Zenkowi trzeba pomóc. Zasłużył na leki.

Wracamy na stację. Jest przed szóstą. Zalewam kawę, odpalam szluga. Modlę się, żeby już nie było wyjazdu.##..

(https://www.facebook.com/notes/spowied%C5%BA-ratownika-medycznego/my%C5%9Bli-i-szlugi/1800125583554652 )
#999 #truestory
  • 19
  • Odpowiedz
@Korba112: ale to nie Twoje? Tak czy siak, podziwiam że komuś z Was się w ogóle chce jeszcze pracować. Mam nadzieję, że jeśli (odpukać) kiedyś będę Was potrzebował to jeszcze komuś się będzie chciało ;)
  • Odpowiedz
  • 7
@Korba112: to powiedz mi kolego, jak was przyjąć w domu jak już przyjedziecie. Aby w jakiś sposób wam pomóc? aby potem nie zostać opisany w takich opowiadaniach.
  • Odpowiedz
@Korba112: No znam to z bardzo podobnej strony. Jak słyszę zdanie "udaj się pilnie" to tylko jedno słowo ciśnie się na usta w takie dni ( ͡° ͜ʖ ͡°)
  • Odpowiedz
  • 87
@Korba112 Jak zawsze stoje murem za ratownikami tak ten tekst mi sie nie podoba. Rozumiem frustracje, ale skoro na kazdym kroku jest zle i wylewa sie z czlowieka zal to moze czas rzucic to w cholerę? Przeciez wiadomym jest ze masa wyjazdow jest bez sensu i kazdy ratownik dobrze o tym wie. Tutaj moim zdaniem jest juz tego "anty" zbyt wiele.
  • Odpowiedz
@enron: #niemoje
@muak47: Jeśli wezwanie będzie uzasadnione nie musisz nawet witać
@c9f24440e055136e5ee3dfa934d3933f: Nie chodzi o osobę otyłą, a o to, że nie wolno nam intubować pacjentów, którzy nie są w nzk (zatrzymanie akcji serca). Czyli jak serce pracuje, a ktoś nie oddycha to możemy wyłącznie wentylować workiem ambu, a to najmniej skuteczna metoda stosowania oddechu zastępczego.
  • Odpowiedz
  • 2
@wybitny_analityk: każda praca wymagająca kontaktu z klientem to "pernamentna frustracja i #!$%@?" (wiadomo, bywaja i ludzie którzy Ci poprawią humor albo przynajmniej go bardziej nie popsują, ale to są wyjątki). No chyba, że jesteś weterynarzem ( ͡° ͜ʖ ͡°)
  • Odpowiedz
@Korba112 przez takich buców moja znajoma jeździ po szpitalach od kilku tygodni z bólami i nikt jej nie chce pomóc, każdy tylko zbywa, jak raz ją na sor zawiozłem, koło 13, to czekaliśmy do 4 nad ranem, bo pijaki ważniejsze...
Ostatecznie i tak nic nie zrobili
  • Odpowiedz