Wpis z mikrobloga

Drogie Mirki,
Muszę to Wam napisać, bo kipi we mnie od rana.
Siedzę sobie z dzieciorkiem od kilku dni w szpitalu. Dzisiejszy obchód w naszym pokoju został skrócony do minimum z powodu wezwania lekarki na blok porodowy, bo jakaś babeczka kończy rodzić i lekarz musi być na miejscu. Po jakimś dłuższym czasie usłyszałam jak pielęgniarka mówi (na korytarzu, głośno), że urodziło się jakieś "zdechlate" dziecko i dlatego lekarki tak długo nie ma. Chwilę potem spod szpitala na sygnale wyjechała karetka N (neonatologiczna). Spytałam lekarki czy wywozili tego noworotka, do którego ją wezwali i potwierdziła.

Powiedzcie mi proszę jakim chamem trzeba być i bezmózgą istotą żeby coś takiego powiedzieć? I to pielęgniarka pracująca na oddziale pediatrii.
Pamiętam z maja taką aferę http://www.fakt.pl/wydarzenia/wulgarne-polozne-na-katowickiej-porodowce-porodowka-grozy,artykuly,548484.html
Tam głowy poleciały, ciekawe czy tu też by tak było.

To jest moja trzecia wizyta w tym szpitalu. Żadna nie była miła:

Wizyta nr 1: Fala upałów. Zgłosiłam się rano z dzieckiem do lekarza, bo pępek po odpadnięciu kikuta pępowiny źle się goił. Dostałam pilne skierowanie do poradni. W poradni przy przychodni lekarz był do 11:00, więc klops. To poradnie przyszpitalne - też klops, bo jak dojechaliśmy to nikogo nie było. To na oddział, no dobra załatwią szybko sprawę i spadamy do domu. Przyjęli nas na oddział, założyli wenflon, pobrali morfologię i ... posmarowali pępek Rivanolem i zakleili gazikiem. Dziecko karmione piersią, więc zaoszczędzili na obiedzie, a matce nic się nie należy. Widzieli, że jestem tak jak stałam i nikt nawet nie zaproponował wody. Po południu przyjechał tata i wypisał nas na własne żądanie. Europejska Karta Praw Dziecka stanowi, że Dzieci powinny być przyjmowane do szpitala tylko wtedy, kiedy leczenie nie może być prowadzone w domu, pod opieką poradni. Uwierzcie mi, że okład z leko dostępnego bez recepty potrafię zrobić sama.
Wizyta 2: skręciłam kostkę. Mocno niesympatyczny lekarz stwierdził, że skoro to 4 już raz to powinnam się udać do okulisty i sprawić sobie okulary. Skierowanie na rentgen. Po jego wykonaniu podtykają mi do podpisu ośwadczenie, że nie jestem w ciąży. Szkoda, że nie przed, ale ok. Wracam do szanownego doktora i próbuję zapytać czy mogę zażyć i w jakiej ilości leki przeciwbólowe. Dwa razy mi przerywa i ciągle mówi, że mogę zażyć wszystko. Dopiero jak mu powiedziałam, że na jego odpowiedzialność to był łaskaw wysłuchać całego pytania. Jaka była odpowiedź? Skoro karmi pani piersią to nic pani nie wolno. Nieprawda, bo wolno tylko nie wiem co i ile. Poprosiłam też o skierowanie do okulisty, ale jakoś nie dostałam.
Wizyta 3: przyjeżdżamy z dzieciakiem do szpitala. Wieczorem w przeciągu godziny dostałam bóli całego ciała, dreszczy, bólu gardła, stan podgorączkowy. Zgłaszam się do pielęgniarek, odsyłają do pediatry. Pediatra każe mi jechać na nocną opiekę medyczną, ale obiecuje, że do nas zajrzy. Po godzinie człapię ponownie do dyżurki, bo lekarka o mnie zapomniała. Już mam 38,5 stopni gorączki i ledwo dziecko trzymam. Dostaję tabletkę paracetamolu. Zaraz potem dzwonię po męża żeby przyjechał, bo boję się że nie dam rady się naszym dzieckiem zaopiekować. Przyjeżdża. Schodzę w piżamie na izbę przyjęć, ale nie mają lekarza - odsyłają na nocną opiekę. Ludzie co to za paranoja ja jestem w szpitalu! Tak, ale nie jest pani naszym pacjentem. Jedna ratowniczka medyczna chciała się zlitować i mnie zbadać, ale ostatecznie łaskawie pediatra się zgodziła. Oczywiście postękała, że to nielegalne, że wyjątkowo. Mnie gorączka nie spada, a już godzina od zażycia tabletki. Pediatra przepisała antybiotyk. Mąż wraca z apteki, mija 1,5 godziny od zażycia procha, a mnie gorączka zamiast zmaleć urosła do 39,1. Oczywiście można złamać regulamin i zostawić dwoje rodziców przy dziecku, ale nie można mi sprowadzić lekarza. No nic odsyłam męża do domu, bo jutro pewnie mi będzie potrzebny. W nocy młody dwa razy się budzi i jest cały do przebrania. Ciężko przebrać płaczące, wiercące się dziecko z wenflonem w dłoni jak się samemu ledwo stoi na nogach, więc cały oddział wie, że nie śpimy. Przychodzi pielęgniarka i jako jedyna chce pomóc - szok. Nareście jakiś człowiek. Jakoś sobie radzę. Nad ranem zażywam kolejną tabletkę, bo gorączka nie schodzi poniżej 38,5. W końcu pomaga. Przyjeżdża mąż - z katarem do kolan, bólami, też kończy na antybiotyku. Biedny i tak musi mi gotować, bo nawet kubek wody się matce karmiącej nie należy. Żartuje, że dzięki takiej opiece nie mamy uchodźców. I chyba ma rację...

WOSP dzis zbiera na ten wspaniały szpital. Szkoda, że empatii nie mogą dostać.

W sumie nie wiem jak otagować, ale niech będzie #gorzkiezale
  • 9
@akws: jesteś jedną z wielu. Gdyby mieli się nad każdym spuszczać i obchodzić jak z jajkiem to niektórym mogliby nie zdążyć pomóc. bardzo straszne że nazwali dziecko zdechlakiem między sobą - taka praca i wszystko powszednieje, inaczej by zeszli psychicznie.

To jak i postkomunistyczne nalecialosci w budzetowce niestety tak wyglądają
@durzy_dzik: Nie mogę się z Tobą zgodzić... ja w domu rodzinnym mam swoiste kombo "znieczulicy"... ja pracuję w mediach a moja siostra jest pielęgniarką. Zarówno praca moja jak i mojej siostry trochę nas schamiły i często podchodzimy bez emocji do naprawdę tragicznych przypadków... nie mniej ani ja, ani ona nie nazwalibyśmy nowonarodzonego dziecka "zdechlakiem"... to przekracza jednak pewne granice i nie ma nic wspólnego z zawodową znieczulicą.
@neo_vir: imo ta bagatelizacja jest na podonych zasadach jak zabijanie wroga w wojsku. ktos jest celem, a nie myslaca istota. latwiej jest rzucic \cel zneutralizowany\ zamiast \zabilem czlowieka z ckmem\.

mysle, ze przyklad twoj jak i twojej siostry to wasze osobiste odczucia, ale np wiem po sobie ze na co dzien nie obchodzi mnie ile ginie kierowcow czy ludzi ogolnie, dopoki nie dotyka to kogos kogo znam.

a ten nieszczesny zdechlak
@eltiven: chciałam internisty, ale nie było. W sumie było mi obojętne - mógłby być nawet weterynarz, gdyby tylko postawił mnie na nogi. Usłyszałam, że mój przypadek nie zagraża życiu. Ok, zgadzam się. Tylko nikt mnie w obowiązkach matki nie wyręczy. Nikt tutaj nawet dziecku temperatury nie zmierzy, nie mówiąc o podaniu leków itp. Wszystko przy dzieciach odwalają rodzice i meldują do dyżurki.
Na własnej skórze przekonałam się, że mamy nie biorą
@neo_vir: dzięki, bo już myślałam, że jakaś nadwrażliwa jestem. Oczywiście, że pewne rzeczy powszechnieją jak się ma je codziennie, ale dla mnie to znieczulica. Inaczej gdyby powiedziała to koleżance w dyżurce (dobra, powiedzmy, że taki slang mają) a inaczej jak obwieściła na cały oddział.
Bez emocji a z chamstwem to dla mnie spora różnica.
@durzy_dzik: no właśnie nie osobiste, bo przecież zarówno ja jak i siostra mamy swoich współpracowników i swoje środowiska pracy i to dla nas jest rzeczą normalną...

Dam Ci przykład: w jednej z redakcji pewnego poczytnego portalu internetowego jest powszechny dowcip "zmianowy", w którym redaktor poranny zmienia nocnego tekstem "no co tam? Wajda żyje?". Mimo, że jest to żart niskich lotów, w którym posługujemy się czyimś nazwiskiem i uprzedmiotawiamy znanego człowieka, to
Właśnie byłam świadkiem jak paskudna pielęgniarka, o której Wam wyżej pisałam, uratowała niemowlę, które nie oddychało.
Ludzie jednak nie są czarno-biali. Przypomniały mi się słowa piosenki "są różne odcienie szarości - od czerni do białości".

Spokojnej nocy wszystkim życzę.