Wpis z mikrobloga

Blackout w Kalifornii
http://www.wykop.pl/link/2904033/blackout-owszem-w-kaliforni/

Ostatni „kryzys” energetyczny okrzyknięty w mediach został jako „blackout”, a relacje zdominowały pytania „kiedy Kowalskiemu zabraknie prądu” i głosy, „to wstyd dla Polski, nie myślałem, że czegoś takiego dożyję...”.

Żadnego blackoutu oczywiście nie było, a ograniczenia zakończyły się błyskawicznie, gdyż 20. stopień ogłoszono tylko w poniedziałek w godzinach szczytu letniego. Już następnego dnia obniżono ograniczenia do poziomu 19., a w środę o godzinie 13. przywrócono normalne dostawy. Cały „kryzys” trwał dwa dni.

Jak widać nasza przestrzeń informacyjna napędzana jest falami, często histerii. Tutaj spekulacje i czarne scenariusze nie zdążyły się nawet rozkręcić. Żebyśmy następnym razem (oby go nie było, ale życie jest życiem i „nieprzewidywane się zdarza”) wiedzieli o czym mówimy - zobaczmy, jak wygląda prawdziwy blackout.

Najlepiej opisany jest przypadek szerokich braków prądu w amerykańskim stanie Kalifornia w latach 2000 – 2001. To jeden z najbogatszych regionów świata, miał wówczas 35 milionów mieszkańców i potrzebował w szczycie 44 GW mocy. Kalifornia była właśnie po kuracji liberalizacyjnej, która zaczęła się w 1996 roku, gdy rozmontowano wielkie firmy energetyczne, wydzielono generację, przesył i dystrybucję, wpuszczono producentów spoza Kalifornii, zakazano kontraktów długoterminowych i zainstalowano giełdę energii, na której zapanowali traderzy. Uwolniono ceny, ale nie dla odbiorców końcowych - ci nie znieśliby tak gwałtownych zmian cen tak niezbędnego produktu. Prawda, że to nam coś przypomina?

Przy błyskawicznie rosnącym zapotrzebowaniu (wzrost liczby ludności, rozwój gospodarki), liberalizacja spowodowała wstrzymanie inwestycji. Przyczyny są oczywiste - uwolniony rynek, niepewność jakie będą ceny, więc planowanie długoterminowe praktycznie niemożliwe, koncerny podzielone, a tylko wielkie firmy mogą podołać ogromnym wymogom kapitałowym… więc „wait and see”! Na koniec okazało się, że potrzeby szczytowe trzeba będzie zaspokajać poprzez import.

Pierwsze uderzenie nadeszło od strony gazu ziemnego, którego ceny w maju 2000 poszybowały w górę. Generacja kalifornijska zasilana głównie gazem przeżywa kłopoty, nie wystarcza energii do zaspokojenia potrzeb, a dostawcy z zewnątrz ograniczają dostawy, gdyż u nich zapanowała susza. Ceny energii w hurcie osiągają 470$ a nie można podnieść cen odbiorcom z powodu ograniczenia cen detalicznych. 14-15 czerwca 2000 r. fala upałów wywołała pierwszy upadek systemu energetycznego, przetaczające się przez cały stan braki prądu trwały dwa dni i dotknęły 97 tysięcy klientów.

17-18 stycznia 2001 roku kolejny upadek systemu – braki elektryczności dotykają całej Kaliforni, setki tysięcy osób bez prądu, a giełda energii bankrutuje i przestaje działać. 19-20 marca, gdy po niespodziewanych wyłączeniach mocy rezerwowej, braki prądu ogarniają cały stan, odciętych od energii zostaje 1,5 miliona użytkowników. Jeszcze 7-8 maja brak prądu dotyka 167 tysięcy osób. To już ostatnia fala kryzysu, we wrześniu ceny wracają do poziomu sprzed dwóch lat i sytuacja się uspokaja. Jednak dopiero w listopadzie 2003 roku gubernator odwołuje stan wyjątkowy.

Kryzys trwał ponad rok, dotknął w szczytowej fazie 1,5 miliona mieszkańców, którzy ponieśli ogromne koszty, straciły na tym również wielkie firmy energetyczne jak i przedsiębiorstwa - odbiorcy energii. Zapłacono 40 miliardów dolarów za energię ponad historycznie średnie ceny (w 1998 r wydano na energię 7 miliardów $). Dopłacili także podatnicy, żeby ratować przedsiębiorstwa, bez których Kalifornia by nie istniała. Zyskali zaś dostawcy spoza granic stanu i gracze na giełdzie energii, która zresztą na koniec zbankrutowała. Upadł także największy dostawca mediów w USA Pacific Gas and Electric (PG&E) - przedsiębiorstwo z ogromną historią i infrastrukturą energetyczną.

Na kryzysie ogromne pieniądze zarobili traderzy, zarabiają oni bowiem na wahaniach cen, im większe skoki, tym większe możliwości zysków. Jednak takie wahania są śmiertelnym wrogiem fizycznego bilansowania podaży i popytu, przeprowadzanego w sterowniach operatorów.

Kryzys bezpośrednio został spowodowany zablokowaniem głównych linii przesyłu przez graczy z Enronu. Operator, aby przesłać energię, której brakowało na północy stanu, musiał odkupić moce przesyłowe, zanim operacja doszła do skutku, kryzys już wybuchł. Po latach zmuszono Enron do ujawnienia korespondencji i nagrań, z których wynikało jednoznacznie, że to agresywne strategie gry na giełdzie (pod uroczymi nazwami "Gwiazda śmierci", "Rykoszet" czy „Tłuścioch") nakręcały kryzys dostaw. Gracze wykorzystali skomplikowany system, a podkręcanie strachu przed przerwami w dostawach popchnęło dużych odbiorców do zakontraktowania się na ponad miliard dolarów po bardzo wysokich cenach.

O skali spekulacji świadczy fakt, że po latach, w 2013 roku, stan Kalifornia po ugodzie otrzymał 750 milionów dolarów odszkodowania (a wielkość roszczeń wynosiła 3,2 miliarda) od kanadyjskiej firmy Powerex, która grała na rynku kalifornijskim, eksportowała energię do Kanady, by potem ją odsprzedać z powrotem po niewiarygodnie wysokich cenach (schemat „rykoszet”). Amerykanie łatwo nie odpuszczają w takich przypadkach, Federalna Agencja Energii podjęła 60 spraw sądowych przeciwko firmom traderskim, zamieszanym w kalifornijskie igraszki. Podobnie, jak pamiętamy, było z BP ("Bardzo dochodowa katastrofa").

Jak na ironię losu wygląda fakt, że największe z miast, Los Angeles, nie zostało dotknięte kryzysem, gdyż będące własnością rządowa publiczne spółki dostarczające media, były wyjęte spod liberalizacji i działały na zasadzie kontraktów długoterminowych, co uratowało cały aglomerację przed blackoutem.
Źródło: http://www.szczesniak.pl/2935
#energetyka #usa #blackout