Wpis z mikrobloga

Czego nie wiesz o Bronisławie Komorowskim by mój teść (maila dostałem dzisiaj i się dzielę bo dobrze napisane)
Czasem wygląda godnie i dostojnie – wręcz posągowo. Czasem jest jowialny i rubaszny. Popełnia żenujące błędy ortograficzne i gafy – jak my wszyscy. Podobnie jak my- niczego nie dokonał, ale jego wybór na prezydenta w 2010 roku świat powitał entuzjastycznie:
"Izwiestija” - „Wybranie na prezydenta pragmatyka Komorowskiego ustawiło wszystko na swoje miejsca. Ideologicznie emocjonalna przesada epoki Kaczyńskiego dobiegła końca". "Le Soir" - "Świat odetchnął z ulgą – skrajny nacjonalista J. Kaczyński nie został prezydentem".
Niemniej entuzjastycznie wybór Komorowskiego przyjęły środowiska tajnych służb wywodzących się z PRL-u. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że SB i "wojskówka" były po prostu filiami służb sowieckich (ciekawostka: indeksy alfabetyczne w archiwach pisane były wg, alfabetu rosyjskiego – A,B,W,G,D itp). Po kosmetycznych zmianach 1990 roku służby zostały formalnie"przewerbowane" na stronę "atlantycką", ale czy można być pewnym lojalności ich funkcjonariuszy? Pewnym jest jednak, że środowiska służb mają swoje interesy i potrzebują polityków - gwarantów tych interesów. O najważniejszym polityku III RP wiemy niewiele - nikt nie napisał jego biografii. Oficjalny życiorys prezydenta wygląda pięknie – pochodzący z kresowego ziemiaństwa o tradycjach akowskich nauczyciel historii w seminarium duchownym, opozycjonista, represjonowany w Stanie Wojennym. Taki człowiek, w dodatku wielodzietny katolik, musiał wzbudzać zaufanie Polaków. Dość szybko zrezygnowano z opowieści o tytule hrabiowskim Komorowskiego, gdy okazało się, że arystokrata z niego taki, jak profesor z Bartoszewskiego czy Rostowskiego. Ciekawe, że zarówno konserwatysta Komorowski jak i liberał Tusk zawarli ślub kościelny późno - mając już dorosłe dzieci. W przeciwieństwie do hucznego ślubu Tuska (z udziałem biskupa), ślub Komorowskiego był cichy – niemal konspiracyjny. Co spowodowało gwałtowny przypływ uczuć religijnych u naszych mężów stanu? Czy uzupełnienie formalności wymuszone było perspektywą wyborów prezydenckich?
W życiorysie prezydenta jest jakaś niespójność – mówi się o jego "pięknej karcie opozycyjnej" i o dziwnej metamorfozie po roku 1990. Niektórzy uważają, że początek przemiany młodego opozycjonisty datować należy na 1982 rok. Wtedy to będąc internowanym w Jaworzu udał się do dentysty, który okazał się funkcjonariuszem "wojskówki". Ten stomatolog (TW "Tomaszewski") miał zdemoralizować późniejszego prezydenta, który od tego momentu poczuł dziwną słabość do wojskowych służb.
Jednak miejsce internowania Komorowskiego - luksusowy ośrodek wypoczynkowy na terenie poligonu drawskiego nad jeziorem Trzebuń, było inne niż pozostałe "internaty" - regularne więzienia. Personel gen. Kiszczaka wykazał się genialną wręcz intuicją przewidując, że właśnie ci opozycjoniści będą za 10 lat stanowić elitę III RP.
W Jaworzu podlegali represjom: Wł. Bartoszewski, T. Mazowiecki, B. Geremek, St. Niesiołowski, A. Czuma, B. Komorowski, A. Celiński, G. Kuroń, a także późniejszy szef radiokomitetu A. Drawicz (TW "Kowalski") literat A. Szczypiorski (TW "Mirek") prof. J.Holzer (TW "Pedagog") póżniejszy redaktor Gazety Wyborczej L. Maleszka (TW "Ketman").  Tak więc Komorowski już w momencie tworzenia list proskrypcyjnych (1980 rok) został uznany za "perspektywicznego".
W wywiadzie prasowym Anna Komorowska wyznała, że należy do „innej opcji politycznej” niż mąż. Wydaje się, że kluczem do zrozumienia przypadku Komorowskiego są jego teściowie. Żeby pracować w dziale kadr Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego trzeba było cieszyć się absolutnym zaufaniem Stalina. Wiekszość wysokich funkcjonariuszy MBP pochodzenia żydowskiego wyjechała z Polski w 1968 roku. Teściowie prezydenta pozostali. Czyżby byli wciąż potrzebni w kraju nad Wisłą? Ludzie z przeciwnych nawet opcji politycznych nie kwestionują opinii, że Rosjanie, Niemcy, międzynarodowa finansjera – mają swoje interesy w Polsce i nie zawsze są one zbieżne z interesami Polaków. Nie ulega wątpliwości także fakt, że czynniki zewnętrzne dysponują środkami do realizacji swoich celów. Czasem wystarczy uczynny dziennikarz, czasem trzeba zakupić gazetę (czy kilka gazet), dobrze jest znać ludzi wpływowych, lobbystów, ale najwyższą skuteczność zapewnia osoba mająca wpływ na decyzje polityczne. Świadome działanie przeciw polskiej racji stanu jest praktycznie niemożliwe do udowodnienia: ktoś ustawił przetarg na terminal LNG umożliwiając zwycięstwo firmie powiązanej kapitałowo z Gazpromem, ktoś podjął decyzję jego budowy w najgorszej lokalizacji – na wyspie Uznam, nie mającej połączenia z krajem. Inny "złośliwy chochlik" dopisał pkt. 5 do umowy w sprawie przesyłu gazu rurociągiem jamalskim o zrzeczeniu się opłat tranzytowych ("Polska gwarantuje swobodny przepływ gazu").
Jeszcze wyraźniej, niż w energetyce, widać efekty aktywności "zielonych ludzików" w obronności. W swej 1000- letniej historii Polska nigdy nie była tak bezbronna jak obecnie, a słabość jest zaproszeniem do agresji. I pomyśleć, że jeszcze w 2000 roku, gdy resort obrony obejmował Br. Komorowski, polska armia liczyła 200 tys. żołnierzy...
W III RP MON nie miało szczęścia do ministrów. Resortem kierowali: bibliotekarz, działacz ZMS, inżynier rybołóstwa, nauczyciel historii, psychiatra. Nic dziwnego, że człowiek z doktoratem z zakresu obronności był tam "ciałem obcym". Wiceminister dr R. Szeremetiew organizował brygady Obrony Terytorialnej i zdołał utworzyć 7 z nich (z planowanych 15-tu). Wprawdzie batalion OT jest trzy razy mniej skuteczny niż batalion pancerny, ale jest 49 razy tańszy. Niestety, nie było "chemii" między wiceministrem, a ministrem Komorowskim. Dr. Szremetiew był inwigilowany przez WSI, później zorganizowano wyrafinowaną kombinację operacyjną (aresztowano asystenta Szeremetiewa pod zarzutem korupcji) i niewygodnego wiceministra zwolniono. Wprawdzie zarzuty się nie potwierdziły, ale po ustąpieniu Szeremetiewa wszystkie jednostki OT zlikwidowano (ostatnią w 2010 roku). Obecnie Polska jest prawdopodobnie jedynym krajem świata z armią bez komponentu obrony terytorialnej. Czy może być lepszy sposób na "rozłożenie" armii jak reorganizacja? Ministerstwo Obrony tryumfalnie anonsuje: "Profesjonalizacja lub przejście na armie w pełni zawodowe jest zjawiskiem absolutnie nowatorskim w skali Europy i świata". Równie entuzjastycznie wypowiedział się D. Tusk: "Młodzi ludzie nie muszą już spędzać najlepszych lat w koszarach". Nie mamy przeszkolonych rezerwistów, ze szkół wycofano przysposobienie obronne, zlikwidowano ostatnią fabryczkę amunicji do czołgów (ze "względów ekonomicznych").
Pod hasłem profesjonalizacji nasza armia została zredukowana do ok. 30. tys żołnierzy + 60. tys. mundurowych urzędników. Nie sposób odmówić swoistej logiki w argumentacji prezydenta Komorowskiego wypowiadającego się na temat reorganizacji (wygaszania?) uczelni wojskowych, że zmniejszona armia nie potrzebuje tylu specjalistów. W tym samym czasie jednak, Rosjanie utworzyli 70 nowych uczelni wojskowych i szkół kadetów...
Sztandarową inicjatywę prezydenta, czyli Strategiczny Przegląd Bezpieczeństwa Narodowego – dokument wytworzony przez 200 ekspertów, strategów, autorytetów moralnych itp ogłoszono w końcu 2013 roku. Zawartą tam tzw. Doktrynę Komorowskiego najlepiej ujmują jego słowa "nikt na nas nie czyha". Jako największe zagrożenie Polski wskazano terroryzm islamski (sic!), w związku z czym "specjalny wysiłek na rzecz dozbrojenia polskiej armii nie wydaje się konieczny. Wystarczy unowocześnianie posiadanego uzbrojenia (...)". Komorowski, jak nikt inny w III RP, jest odpowiedzialny za stan polskiej obronności, ponieważ przez co najmniej 10 lat swojej kariery miał wpływ na decyzje dotyczące wojska jako wiceminister, minister, przewodniczący Sejmowej Komisji Obrony Narodowej i prezydent. "Przywiązany do wartości katolik", będąc jednocześnie liberałem potrafi bez oporów przyklepywać najbardziej "postępowe", czy wręcz lewackie inicjatywy rządu. "Sprawdzony" prezydent jest do"bulu" przewidywalny. Prawda o nim jest "arcyboleśnie prosta" – jest gwarantem status quo.

Jest niebezpieczny.