Wpis z mikrobloga

idę sobie kiedyś z kumplem ulicą, w stanie lekko wskazującym, rozmawiamy głośno o życiu i innych takich głupotach i nagle ja rzucam: "zjadłbym coś koszernego". W tym momencie ktoś klepie mnie po ramieniu, ja zaś odwracam głowę i kogo moje oczy widzą! Marian Kowalski we własnej osobie stoi za mną, ze wściekłością malującą się na jego budzącym zaufanie licu. Natychmiast otrzeźwiałem, skuliłem się w sobie i oczekiwałem na #!$%@? wrzechczasów, widząc narastającą wściekłość Mariana. Ten zaś jak ryknął! Swym melodyjnym, tubalnym głosem wykrzyczał: "jak może nie być żadnej koszernej knajpy w okolicy! Przecież Żydzi są intergalną częścią Polski i polskości!" Po tym, spokojniej już, zwrócił się do mnie i kumpla, mówiąc: "czekajcie, chłopaki, zaraz sobie wszyscy zjemy coś koszernego." My obaj staliśmy jak wryci. Po chwili pan Marian przybiegł, niosąc w ręku stos macy, misę hummusu i wielki gar ciepłej szakszuki oraz drugi z cymesem marchwiowym. Pan Marian ustawił te potrawy przed nami, chwilę później przybiegł zaś ze stołem z pobliskiej restauracji i trzema krzesłami. Wszyscy trzej ze smakiem zjedliśmy pyszną szakszukę, macę z hummusem a na koniec zjedliśmy najlepszy cymes w moim życiu. Po tak sycącym posiłku pan Marian wyciągnął zza pazuchy flaszkę koszernej śliwowicy, nam nalał po rozchodniaczku a sobie konkretnie walnął z gwinta. Pożegnał się potem z nami wylewnie i poleciał niczym Superman walczyć o szacunek i prawa dla mniejszości seksualnych. Pomimo tego, iż uścisk dłoni Mariana Kowalskiego mało nie zmiażdżył mi permanentnie dłoni, do dziś łezka kręci mi się w oku, gdy wspominam moje spotkanie z tym tolerancyjnym, niezwykle otwartym człowiekiem.

#pasta #mariankowalskijestnajpieknejszy
#heheszki