Wpis z mikrobloga

O religii w Gambii. Ciekawe.

Dostałem cynki, że czytelników interesują bardzo sprawy religijne w Gambii. Wychodzę naprzeciw oczekiwaniom i czynię wpis o religii właśnie. Z góry uprzedzam, że zmartwię fanów pana Mariusza Maxa Kolonko (który jest absolwentem tego samego liceum, co ja:), piszącego co rusz o zagrażającej nam ekspansji islamu. Przebywając na stałe w kraju w 90% muzułmańskim też mogę powiedzieć, jak jest i chętnie się moimi przemyśleniami podzielę. Ostatnią rzeczą, której się tu obawiam jest wojujący islam! Znacznie więcej strachu napędzają mi choćby komary, które są realnym zagrożeniem, gdyż przenoszą malarię. Ale od początku…

Spójrzmy na rozkład przekonań religijnych w Gambii. Oficjalne dane podają, że spośród 1,8 mln mieszkańców 90% to muzułmanie, 9% – chrześcijanie (głównie protestanci) i 1% animiści. Animiści to osoby praktykujące lokalne wierzenia, które panowały na tych terenach na długo przed przybyciem islamu i chrześcijaństwa, ale o tym później. Wychodzi na to, że Gambia to zdominowany przez muzułmanów kraj, w którym wedle pana Maxa chrześcijanie powinni się bać, bo to tylko kwestia czasu,kiedy zostaną wyrżnięci w pień! W tym momencie wiele osób powie mi – tak właśnie będzie – spójrz co się dzieje w Nigerii, Republice Środkowoafrykańskiej, Mali, czy Somalii! Spoglądam i co? Nadal jakoś się nie boję! W naszym kraju (jak i wielu innych krajach europejskich) panuje błędne przekonanie, że Afryka, to jedna „czarna” masa i wszyscy są tam tacy sami! Nic bardziej błędnego. Na Czarnym Kontynencie leżą 54 różne państwa i sytuacja w każdym z nich jest nieco (lub bardzo) inna niż w pozostałych. Porównywanie problemów północno-wschodniej Nigerii (opanowanej przez islamistyczne Boko Haram) do problemów Gambii jest według mnie jednoznaczne ze stwierdzeniem, że dzisiejsze wydarzenia na Ukrainie zagrażają integralności terytorialnej Szwajcarii! Gdzie Rzym, a gdzie Krym? Czas na opisanie codziennego życia w muzułmańskim kraju…

Prezydent Gambii jest muzułmaninem (spośród jego licznych tytułów dwa to: Szejk i Al Hadżi – wyraźnie świadczą one o wierze przywódcy). Dlatego, zanim tu przyjechałem, spodziewałem się, że wiara ta będzie zdecydowanie dominująca, a chrześcijanie pochowani będą w kościołach za wysokimi i grubymi murami (jak ma to miejsce choćby w Turcji, czy Iranie). Przyjechałem i co? Szok! Kościołów dość dużo jak na niewielki odsetek chrześcijan. Murów nie ma, albo mury te niczym nie różnią się od murów otaczających zwykłe domy (w tym mój). Na niektórych pojazdach widać napisy: Jesus is the Lord (Jezus jest Panem), a ksiądz czy zakonnica wcale nie jest zjawiskiem rzadkim. Ale to nie wszystko. Najbardziej zaszokowało mnie, że patrząc na liczby (9:1 dla muzułmanów), to chrześcijanie wydają się być grupą uprzywilejowaną. Jak inaczej zrozumieć fakt, że na Wielkanoc mają tu 4 dni wolnego (banki, urzędy i szkoły (muzułmańskie też) pozamykane!) – od Wielkiego Piątku do Poniedziałku Wielkanocnego. Co? To więcej niż w katolickiej (chodzi o większość wyznaniową nie oficjalną nazwę) Polsce! Jakim cudem? Dysproporcje widać też w telewizji. Nie wydaje mi się żeby audycji muzułmańskich w jedynym kanale gambijskiej telewizji (GRTS) było 9 razy więcej niż chrześcijańskich. Co prawda w piątki (dzień najważniejszych modlitw) jest dość dużo audycji prowadzonych przez imamów, ale już w niedzielę możemy oglądać transmisję mszy i biskupów (w tym kobiety!) rozmawiającym o Bogu. Każde wydarzenie państwowe, jak choćby oficjalne otwarcie międzynarodowego festiwalu Roots Homecoming Festival (na którym miałem okazję być – opis wkrótce) poprzedzone jest modlitwami: muzułmańską prowadzoną przez imama i chrześcijańską prowadzoną przez biskupa lub księdza. Nikt nikomu nie przeszkadza, nikt o nikim się źle nie wypowiada. Jeśli ktoś chce zobaczyć jak dwie religie żyją koło siebie ramię w ramię i bez konfliktów (nie słyszałem o żadnych) to zapraszam do Gambii! Z rodzinnych przykładów – moja żona, jak i większość jej rodziny to muzułmanie, ale nikt nie ma pretensji do jednego z dziadków, jego dzieci i wnuków, za to że kiedyś przyjął chrześcijaństwo (aby móc pójść do kolonialnej szkoły) i w tej wierze do dziś pozostał. W jego domu jest masa świętych obrazków, różańców i innych dewocjonaliów, ale nie przeszkadza to wcale w posiadaniu dywanika modlitewnego, na wypadek gdyby gość – muzułmanin chciał się pomodlić. Wielu radykałów po obu stronach barykady powinno przyjechać tu i nauczyć się, że można żyć obok siebie i wyznawać inną wiarę.

Na koniec zostawiłem „najsmaczniejszy kęsek” czyli animistów. Choć oficjalnie stanowią 1% mieszkańców, w rzeczywistości wpływ prastarych wierzeń jest tu bardzo silny zarówno wśród populacji muzułmańskiej, jak i chrześcijańskiej. Ksiądz sobie, imam sobie ale i tak każdy wie, że jak chcemy pomóc losowi to musimy udać się do szamana (zwanego tu marabutem). Marabuci to bardzo ważne osoby w życiu każdego Gambijczyka. Nie znam nikogo, kto by ich wyśmiewał lub ignorował – zbyt niebezpieczne zajęcie. Dla przykładu podam paradoksalną z naszego punktu widzenia sytuację panującą na wyspie Ginak, na której przebiega granica z Senegalem. Nieco napisałem już o tym fenomenie tutaj, ale warto znów przybliżyć temat, bo ciekawy. Sprawa dotyczy konopi. Mimo, że w Gambii nie ma najmniejszego problemu ze zdobyciem lokalnej marihuany, jest ona bardzo nielegalna i jeśli policja złapie nas ze skrętem, a nie mamy przy sobie odpowiedniej ilości gotówki, żeby się wykupić, to możemy mieć bardzo duże problemy (nikomu nie życzę trafienia do afrykańskiego więzienia). Dlatego nieco może zdziwić czytelnika fakt, że na wspomnianej przeze mnie wyspie oglądać możemy całkiem pokaźne plantacje „gandzi” a plantatorzy z uśmiechem sprzedadzą nam (jeśli będziemy chcieli oczywiście) zielonkawe pakunki, które bez strachu możemy na miejscu skonsumować. Jak to możliwe, w kraju, gdzie wszelkie narkotyki są surowo zakazane? Odpowiedź: marabuci! To oni w dawnych czasach założyli na wyspie juju (w dosłownym tłumaczeniu – amulet), które mają chronić miejscowe uprawy przed policją! Od tego czasu każdego policjanta, który w mundurze pojawi się na wyspie czekają kłopoty. Najczęściej takie, że później z niewiadomych przyczyn zostaje on zwolniony z pracy. Praktyka pokazuje, że zarówno policja jak i wyższe władze respektują juju a zielone roślinki rosną sobie swobodnie.

To był tylko przykład, aby ukazać jak bardzo zakorzeniony jest tu animizm. Oprócz sprzedawania juju (amuletów) marabuci zajmują się całą masą innych spraw. Mogą wyleczyć wiele chorób przy użyciu lokalnych specyfików i magii, bezboleśnie wywołują miesiączkę (w kraju, gdzie aborcja jest zakazana), a także rzucają uroki. Marabuta możemy poprosić aby pomógł nam w osiągnięciu różnych celów. Jeśli są to cele dotyczące tylko nas (np. chciałbym zdać ważny egzamin) to nie ma problemu. Niestety jak wszędzie, tak i tu w serca wielu osób wdziera się zazdrość i wtedy osoby te nie proszą marabutów o pomoc, tylko bardziej o zaszkodzenie innym! Myślę, że pod tym względem Polacy i Gambijczycy bardzo się od siebie nie różnią :) Marabuci nie wnikają w intencje. Jeśli poprosimy i zapłacimy (złożymy w ofierze kurę albo kozę lub inne zwierze) to sprawa zostanie załatwiona. Brzmi groźnie? Lepiej takich spraw nie lekceważyć! Co zrobić, jeśli uważamy, że ktoś rzucił na nas urok? Jasna odpowiedź: idziemy do marabuta i kupujemy ochronne juju. Sprawa prosta jak budowa cepa. I jeszcze raz powtarzam w tej materii nie ma znaczenia czy jesteśmy muzułmaninem, chrześcijaninem czy innym rastafarianinem. Marabuci są bardzo tolerancyjni. Wszystkich ciekawskich jeszcze raz zapraszam – mogę tu zorganizować wizytę u szamana – dla nich nie jest ważny kolor skóry.

#religia #afryka #gambia #ciekawostki #spoleczenstwo