Wpis z mikrobloga

#beksinski #beksinskinadobranoc #malarstwo #ciekawostki (proszę się nie zniechęcać po rozwinięciu tekstu)
Dzisiejszy wpis będzie trochę inny od pozostałych w tych tagach. Nie ograniczę się tylko do wklejenia linku z obrazem (wkleje za to masę tekstu), który w większości przypadków powtórzył się kilka razy. Czytając sobie korespondencję Z.B z P.D trafiłem na moim zdaniem ciekawe przedstawienie Beksińskiego od zupełnie innej strony. Mogłoby się wydawać, że oprócz malowania nie miał innych zajęć, co niektórzy tak sądzą bo przecież nie podróżował bo na samą myśl dostawał "sraczki" itd. Swoją drogą te listy czyta się bardzo przyjemnie, można z nich wiele wyciągnąć o życiu artysty, jego obrazach. W tym liście można doczytać co nieco o niektórych obrazach, o filmie "Hommage à Beksinski" o relacji jaka panowała w domu, o wystawach etc.W skrócie: coś dla jego fanów. Kto lubi czytać to zapraszam ;) aaa zapomniałbym o obrazie, więc dodaje jakiś tam. Oczywiście bez tytuł.

Warszawa 2. 3. 86.
Właściwie ta rozmowa telefoniczna. którą zakończyliśmy przed kilkunastoma minutami wymagałaby podsumowania lub raczej "uwiecznienia" na piśmie i to nie w zakresie spraw edytorsko - fotograficzno - Dziworsko - Glinicko - Michalskich, lecz w najbardziej mnie osobiście dotykającym zakresie uzależnienia (nieomal) powodzenia przyszłej jesiennej wystawy od mojej spolegliwości w zakresie tematyczno - kolorystyczno - rekwizytywo - formalnym z tym, co sobie na ten temat słusznie czy nieslusznie wymarzyłeś. Nie mogę pominąć tu nader istotnego aspektu nerwicowego, na który jakoś zupełnie nie jesteś
wyczulony, a dotyczący tzw. "nerwicy oczekiwania". Wyjaśniam w dwóch, trzech słowach, że dla mnie skrajnie demobilizująca jest świadomość, że spoczywa na mnie "ciężar odpowiedzialności". Jest to mechanizm niezależny ode mnie, więc Twoja światła argumentacja niewiele tu pomoże - wyjaśniam jednak na przykładzie, że postępujesz jak facet, który drzewko pomarańczowe podlewa kwasem siarkowym z nadzieją, ze wyda szybciej plony. Hm. Życie nauczyło mnie kilku mechanizmów, lub raczej sposobów zachowania, które pozwalają obejść częstokół psychicznych utrudnień wybudowany w oparciu o takie dyrektywy (lub pobożne życzenia)(lub tylko sugestie) jak Twoje. Z reguły te sposoby zachowania polegają na agresji (podobnie jak to się dzieje w sytuacjach erotycznych) a owa agresja w konkretnym wypadku będzie wybraniem drogi "na przekór", gdyż taka droga w najprostszy sposób pozwoli mi wyrzucić wszelkie utrudnienia psychiczne za burtę od razu, podobnie jak odzwyczajający się od papierosów palacz wyrzuca zapas papierosów do zsypu. Gdybym tego nie uczynił, to wtedy po prostu zagroziłaby mi kompletna impotencja (jak w seksualizmie), która zawsze jest tym bardziej nieodwołalna im dłużej pozwala się na utwierdzanie stereotypów dynamicznych. Im dłużej usiłowałbym coś dla Ciebie wykrzesać, tym mniejsze miałbym szanse na to by się potem "oderwać", dlatego też znając ten mechanizm odrywam się zawsze od razu, niejako w formie reakcji natychmiastowej. Jedynym więc wynikiem tego rodzaju zadziałania z Twojej strony jest to, że przestawiłem się już na kolorystykę: brutalną tematykę: "odpychającą" i formę odrealnioną jeśli idzie o kształt, światłocień, ostrość konturu et c. Nie ma w tym cienia mej złośliwości, lecz po prostu jest to forma obrony przed unicestwieniem. Przeraża mnie, że tego nie pojmujesz. To, że w latach ubiegłych, a ściślej w roku 1984 i 1985 namalowałem pewną ilość obrazów, w których poniekąd wróciłem do tego, czym zajmowałem się nieco dawniej, wynikało z nieco innego zaczynu niż obecny. Po pierwsze sądziłem, że jednak maluję przede wszystkim dla Ciebie, a nie dla jakiejś pieprzonej publiczności! Z obrazowaniem tego typu o jakie Ci wtedy chodziło właśnie niejako "przed chwilą" zerwałem (w obawie, że gonię już w piętkę) tak więc większa miałem trudność malowania raczej tego, co Ci się nie podobało, niż tego o czym marzyłeś, gdyż wajcha była dopiero w trakcie uciążliwego przestawiania, potraktowałem to wreszcie jak przygodę, a poza tym wyczuwałem słusznie czy niesłusznie w Twoim narzekaniu podtekst, że ja już teraz nie potrafię namalować obrazu takiego jak dawniej co wtedy w zaskakujący dla mnie samego sposób raczej mnie zmobilizowało (agresja), ale po pierwsze cud zdarza się tylko raz - to, co się zdarzyło też nie było wynikiem planowego i zimnego działania, po drugie nie zawsze i nie wszystko wyszło mi tak jak bym tego chciał, w wielu namalowanych wtedy obrazach "posłużyłem " się jednak wyeksploatowanym już psychicznie tematem, czy wizją, na którą niestety nie było już (w moim odczuciu) duszy - tym niemniej powstała w tym okresie pewna ilość obrazów w moim odczuciu "dobrych", z którymi rozstać się nie chciałem, co poczytałeś mi dziś w telefonie za sukces Twojej metody nacisku. Nie powiedział bym! Obraz jest po prostu lepszym lub gorszym dla autora obrazem niezależnie od tego, co na nim i jak jest namalowane - to, ze jak twierdzisz lepsze były obrazy, które wynikły z powtórnego przeżucia jakichś strawionych już przed paru laty treści, też nie było takie jednoznaczne! Po pierwsze najlepszy wg. Ciebie mój obraz, czyli faceci w dołku powstał ZANIM jeszcze miałeś okazje mówić mi co byś chętnie na obrazie widział - tak więc jak widzisz nie było to tak, że przed Twoimi sugestiami W OGÓLE nie malowałem przestrzeni, światłocienia et c. - po prostu u Wahl nie natknąłeś się na takie obrazy. Przy okazji przypominam, że pełen on jest kości i trupów w stopniu większym niż jakikolwiek inny mój obraz!! Można byłoby powiedzieć (jeżeli potraktować by Twoje ówczesne sugestie w sposób usystematyzowany nieco komputerowo) że zarówno obraz z brązowym ptakiem, którego nie cierpisz, jak też obraz z gołą facetką oparta ręką o stół, były namalowane jakoś niezależnie od Twych sugestii i oba są koherentne z tym, co sam chciałem robić w tym też z facetami w dołku, z tym, że zgadzam się, że ptak jest do kitu, a facetkę lubię, zaś facetów w dołku cenię najwyżej, można też bez obawy popełnienia omyłki powiedzieć, że obraz ze "stacją gazową" (niebieska rotunda) którego nie cierpisz był namalowany wg. tych samych zasad jak obraz z katedrą, który sobie zarezerwowałeś, ale jeden z nich jest dobry a drugi zły podobnie jak i dla Ciebie. Podział na obrazy dobre i złe, na obrazy "zduszą" i pozorne nie przebiega wg. linii, którą usiłowałeś nakreślić przez telefon. Po prostu człowiek maluje raz lepiej raz gorzej, w dziesiątkę trafia z rzadka, a w dwunastkę nigdy, najczęściej zaś strzela w rejonie czwórki, piątki - czasami wreszcie pudłuje. Oczywiście idzie tu wyłącznie o osąd autora, ale zauważyliśmy obaj, że w 95% on się potwierdza i obaj zazwyczaj uważaliśmy te same obrazy za najlepsze i to całkiem niezależnie od tego, co przedstawiały i jak to przedstawiały. Gdyż (jak nie napisałem wyżej) zarówno katedra jak stacja gazowa były malowane w dużej mierze w wyniku Twych sugestii. Jak to więc strało się, że jeden jest "dobry", a drugi "zły"? Sądzę więc, że obaliłem mit który mi serwowałeś pod tytułem: Beksiński wzbraniał się malować "zamglone krajobrazy", a gdy go wreszcie do nich przekonałem, uznał je za swoje najlepsze obrazy i chciał zostawić wszystkie dla siebie. Np. ostatnio namalowałem kilka obrazów, których nie lubię, zaś ten który kończę obecnie będzie obrazem "dobrym". Z równym brakiem słuszności mógłbym powiedzieć, że jest on dobry dlatego, że zacząłem go malować i nadal potem malowałem pod wpływem uczucia agresji po twym telefonie które dałoby się zwerbalizować w słowach "a niechże się wypchają te durne Żabojady z mochowskim włącznie, będę malować to na co mam ochotę, nie dość że mam kanał w domu, że jestem chory, że mi się wszystko #!$%@? to, co sobie planowałem, to jeszcze mam malować pogodne obrazy, aby się komuś przypodobać, a gówno właśnie będą "brzydkie" kolory, kości, łachmany, osiowe ujęcie, brak przestrzeni - niechże mnie oni wszyscy w dupę pocałują i te de i te pe". Być może, że owo uczucie agresji pozwoliło mi na przełamanie zagrażającej impotencji, ale w sumie dobry obraz namalował się dlatego, że akurat miał się namalować (tak się jakoś złożyło - nie da się zmierzyć, zważyć i wyliczyć prawie nieskończonej ilości składników, która składa się na sukces lub jego brak). Jeśli bym bowiem z jakichś przyczyn porzucił drogę po której idę obecnie i zabrał się przez rok wyłącznie za damskie akty to też na pewno namalowałbym i takie, które chciałbym potem zostawić dla siebie, mimo, iż idąc inna drogą mógłbym nie namalować już żadnego do końca mego życia. Czy to uważasz za argument nakazujący narzucać sobie pożądaną tematykę, bo i tak i siak namaluje się dobre i złe obrazy w tym samym stosunku liczbowym co bez narzucania czegokolwiek? Znowu nie jest to takie proste. Liczy się poczucie wolności, jest też dobrowolne jej ograniczanie, bo się chce komuś sprawić frajdę, jest wreszcie ograniczanie pod wpływem okoliczności, a to już nie to samo, co ograniczanie dobrowolne z uczuć przyjaźni wynikające. Poza tym określenie "akt damski" niewiele jeszcze jak widzisz określa (przepraszam, ale dzwonki, jakie serwowała mi przez kilkanaście minut moja matka spowodowały, że w ogóle zgubiłem tu wątek). Niezależnie od tego nie mogę wziąć na siebie żadnej odpowiedzialności za losy wystawy, bo to mnie zabija, co już chyba wyjaśniłem. Bo wyrażam siebie, a nie mam zamiaru podlizywać się pt klientom, a to jest całkiem coś innego niż dobrowolne ograniczenie, które nakłada się sobie by uszczęśliwić kobietę, którą się kocha, przyjaciela, któremu to sprawi przyjemność, czy choćby partię w której ideologię wierzy się głęboko. Niezależnie od tego wszystkiego, co wyżej zostało napisane, mam pewne obawy odnośnie terminu wystawy. Czy tego nie można odłożyć? Nie doceniasz w jak złej sytuacji się znalazłem. Nie mogę być wydajny. To raz. Nie mogę ręczyć nawet za poziom tego, co zrobię, bo pracuję "z doskoku", każdy obraz rozciąga się na dłuższy okres czasu i tracę nad nim kontrolę, po prostu nie wiem już czy jest dobry czy zły i co chcę na nim namalować. Wielokrotnie jestem niedospany i zasypiam przy pracy, tzn oczy mi się zamykają - nie jest to wtedy praca, lecz wyłącznie zamalowywanie płyty pilśniowej, a nie o to chodzi. Widzę przed sobą drogę, ale mam za mało impetu (znowu zaczyna dzwonić) by nią w sposób planowy podążać. Nieustannie mi się wszystko rwie. Nie wiem jak to długo potrwa, ale tak jak widzę to teraz, to dłużej i to o wiele dłużej niż sadziłem. Matka jest w coraz lepszej formie fizycznej (prócz całkowicie patologicznie zrośniętej nogi) a w coraz gorszej psychicznie. Jest na prawach człowieka sparaliżowanego, któremu została tylko TV, funkcjonująca tylko od 1700 po południu, a oglądać ją można zaledwie 50% (ja mogę zaledwie 1%). W związku z powyższym zamęcza nas całkowicie, dzwoni bez przerwy, ciągle czegoś chce, jęczy non stop, to wszystko niezależnie od tego, że dwa razy dziennie robimy jej opatrunek, wylewamy mocz, obracamy na brzuch i wydobywamy kał lub też o ile spóźnimy się na dzwonek (a każdy może oznaczać hasło "kupa" w związku z czym biegnie się na każdy, przerywając pracę) musimy prześcielać pod nią całe łóżko, które jest zapaskudzone, wietrzyć całe mieszkanie, które zaczyna śmierdzieć jak latryna, GODZINY całe schodzą na tym codziennie. I to będzie jeszcze trwało i nasilało się, oby nie przez kilka lat!! Żona oprócz ciśnienia zapadła ostatnio na nerki, ja mam te problemy z ramionami, mam skierowanie na fizykoterapię, ale dosłownie nie mam już czasu, by się leczyć, w przeciwnym wypadku w ogóle chyba nie mógłbym malować, nie miałbym kiedy. W tym całym bajzlu nie bardzo wiem jak dam sobie radę z ilością i jakością, gdyż przestaje to w pewnym momencie zależeć od mojej dobrej woli a nawet od mego talentu - jestem po prostu "zadeptany". Tomek oczywiście w niczym mi nie pomaga, natomiast wymaga tak jak dawniej, miałbym w nosie jego wymagania, ale wiem, że o ile ja je zlekceważę, to tylko zwiększę obciążenie Zosi, bo ona nigdy niczego mu nie odmówiła ani nie odmówi, więc niezależnie od wszystkiego musimy załatwiać dla niego zakupy typu coca cola czy lemoniada i znosić workami do domu, podczas gdy on ogląda video lub siedzi w kinie. Oczywiście ma też swoje radiowe obowiązki i ja ich bynajmniej nie lekceważę (wywiązuje się z nich bardzo solidnie), ale przecież my jesteśmy o wiele bardziej od niego obciążeni, a poza tym zbliżamy się do sześćdziesiątki!!! Jutro znowu dzień "na straty", bo jedziemy po aptekach już nie tylko w związku z obiema babciami, ale także po lekarstwa dla mnie (na te obolałe ramiona) Zosi (nerki i
nadciśnienie) oraz badania dodatkowe (roentgeny et c). Zajmie to cały dzień. Po "odkupieniu" babki (z pieśnią: "My kupna brygada") co nastąpi około 10 rano, wyjedziemy i wrócimy około 17 do cuchnącego, pełnego jęków mieszkania, najpierw zrzucić ciepłe ubranie, potem natychmiast obracać babkę, wyrzucać zasrane prześcieradła, podkłady, opatrunki et c myć, opatrywać, wietrzyć (a na dodatek w bloku jest wymiana rur i stale brakuje wody) potem gotowanie obiadu w czasie gdy Zosia to robi ja usiłuję jeszcze próbować malować, ale niewiele to daje, babka wiedząc, że jesteśmy w domu jęczy non stop i dzwoni co 5 minut, a ponieważ ma trudności z formułowaniem myśli, to gdy do niej się po dzwonku przychodzi macha rękami i kręci głową, a najczęściej zapomina po co dzwoniła, w międzyczasie wpadnie Tomek i zrobi dziką awanturę o to, że bigos jest niedobry, lub brak ketchupu czy jakiegoś tam sera, a on ma gości, a my "oczywiście" niczego nie załatwiliśmy. Jak mówię: ja bym miał to w nosie, ale to niczego nie da, bo Zosia i tak zrobi bigos raz jeszcze i kupi ser i przyniesie ketchup o ile ja tego nie zrobię a nie mogę stawiać z nią sprawy na ostrzu noża, bo podnosi jej się ciśnienie. Błędne koło! No to tyle opowieści nie z tego świata.
...
3.3.86.
Kilka chaotycznych uwag do wczorajszego listu. Czekam na "wykupienie" się babki i potem jedziemy do miasta, ale ponieważ wczoraj dałem list do przeczytania Zosi (pisałem do północy i pytała, czego dotyczył Twój telefon i mój późniejszy list) to w wyniku rozmowy z nią przypomniałem sobie jeszcze kilka drobiazgów, które właściwie można by umieścić jako odsyłacze, ale które tu "tak jak lecą" wyszczególnię, bez względu na ew. hierarchię ważności. Przede wszystkim za radą żony chcę się tu jasno i niedwuznacznie zastrzec (bo podobno uczyniłem to w sposób nie dość przejrzysty), że począwszy od dnia dzisiejszego absolutnie i KATEGORYCZNIE odmawiam jakichkolwiek dyskusji na temat co i jak mam malować aby zdobyć pieniądze szczęście i sławę. Ani słowa więcej na ten temat!!! Będę malował to na co mam ochotę i tak jak potrafię. Będę się starał (co jest całkiem oczywiste) robić to najlepiej jak umiem, ale żadnych więcej próśb rekwizytowo-formatowo-tematyczno-kolorystyczno-nastrojowoformalnych. Ona wie i widziała w jaki sposób mnie to męczyło i na ile UTRUDNIA mi to i obrzydza życie. przypomnieliśmy sobie w rozmowie scenkę, którą na pewno masz nagraną na jednej z taśm, gdy na jakąś moją uwagę o Alicji Wahl wybuchnąłeś: (co mnie wtedy osobiście dotknęło, wreszcie jest ona moją bliską znajomą i niezależnie od trudności jej charakteru i tego, że ciężko z nią czasem wytrzymać, mam do niej bardzo wiele sympatii) "Alicja Wahl to mała przekupa..." Owóż ta "mała przekupa" nigdy, ale to dosłownie nigdy, nawet w najmniejszym stopniu (a ma więcej na ten temat do powiedzenia od Ciebie i wiele wiele rzeczy,które Ci trzeba było mozolnie wyjaśniać całymi godzinami zna po prostu jako profesjonalistka na pamięć - ma je we krwi) nie dała mi odczuć, że powinienem namalować to czy tamto, a przecież na pewno posiada własne upodobania i nie wszystko jej się stuprocentowo podobało jak też nie wszystko było jednakowo "chodliwe" jako towar. Być może określenie "mała przekupa" dotyczyło małych cen, małego zakresu działania, niewielkich skalą kantów jakich się dopuszczała (bardzo zresztą przejrzystych) (stosując tę nomenklaturę należałoby Dziworskiego uznać za "sporego formatu" filmowca - skala kantu była niepomiernie większa), ale ja słowem "przekupa", "przekupień" określiłbym raczej kogoś, kto liczy przede wszystkim na zysk i gotów jest sposób swojego działania dostosować do warunków w takim stopniu, by zysk ten był jak najbardziej pewny i jak największy. Może to nie jest przekupień, ale „kupiec”, może nie "mały" lecz "wielki" - ocena moralna jest jednak jednoznaczna i Twoje własne określenie po dwóch latach uderza boomerangiem właśnie w Ciebie. Teraz wracam do sprawy owych "najlepszych" obrazów namalowanych w ubiegłych dwóch latach rzekomo w oparciu o Twe sugestie. Żona słusznie przypomniała mi między innymi jeszcze "słonia". Uznałeś to drugi po facetach w dołku obraz w Twej kolekcji. Czy widzisz tu najmniejszy wpływ twych sugestii??? Obraz ten namalowałbym (niezależnie, co sądzę o jego wartości) także nie poznawszy Ciebie. Podobnie "nogi na krześle". Czy widzisz tu jakąś zasadniczą różnicę formalną między nim, a wcześniejszym o trzy kwartały chyba (malowanym przed poznaniem Ciebie) obrazem z ukrzyżowaniem na śmietniku, które wisi nadal w naszej sypialni??? Przy czym ten śmietnik stanowiący uniwersalny lub najbardziej trwały element naszej rekwizytorni (pojawia się już we wczesnych rysunkach długopisem) (pojawia się bardzo często w mych snach) pojawiać się jeszcze będzie wielokrotnie czy Ci się to podoba czy też nie, podobnie jak cmentarz, morze i postać człowieka - są to elementy najbardziej trwałe mojej rekwizytorni, każdy malarz takie posiada od Dürera począwszy na Picassie kończąc. Dodatkowo postać siedząca na krześle była już poprzednio malowana, ale wynik mnie nie zadowalał (Nyczek czy też jego wysłanniczka usiłowali Ci podobno nawet ten obraz sprzedać w Paryżu w początkach naszej znajomości). Oczywiście były też obrazy do których malowania bym nie przystąpił w ogóle, gdyby nie Twoje naciski. Do takich należy np zarezerwowany do zakupu wielki obraz z unoszącą się nad jakimś zrujnowanym miastem "świątynią gondolą". Pamiętam, że gdy miałem go na sztalugach prawie ukończony, przyszedł mój złośliwy "członek rodziny - profesor", facet kompletnie nie zainteresowany tak obrazami, jak i tym, co ja robię i chichocząc złośliwie spytał: "Oooo, odgrzewany Beksiński - czy to atrofia wyobraźni, czy też resztki z obiadu, które żal wyrzucić?" Ugodziło mnie to celnie, bo to samo sobie myślałem gdy ten obraz oraz jeszcze kilka innych malowałem - oczywiście są tam efekty formalne i wizualne nowe, ale generalnie jest to działanie w oparciu o eksploatację wyschniętego źródła i to się czuje o ile ma się trochę wrażliwości "pozadyskursywnej". Nawiasem mówiąc był to ten sam profesor, który wsławił się określeniem Twojej osoby: "to wariat - ty go oskub zanim straci pieniądze" (w tej chwili przerwałem, bo był dzwonek, po czym mama zażyczyła sobie, by jej poobcinać paznokcie u rąk - 20 minut straciłem na szukanie pilnika oraz wyjaśnianie, że ręce ma zdrowe, więc paznokcie może sobie sama opiłowywać, choćby przez dzień cały jeśli nie umie szybko - "kupiła" na szczęście ta ideę). Całkiem na marginesie: Wracam do Dziworskiego i do jego filmu. Ostatnio nasza Telewizja dała nareszcie jakiś filmowy rodzynek, mianowicie film Ken Russela "Mahler". U nas Russele w ogóle nie szły w kinie, z wyjątkiem jednego późnego, rozrywkowego raczej horroru "Odmienne stany świadomości". "Mahler" pochodzi sprzed ca 10 lat i wiem, że jest (widziałem w katalogu) dostępny na video. KONIECZNIE zobacz ten film. Składa się z dwóch warstw: biograficznopsychologiczneji ta jest przeciętna, na poziomie filmu dla młodzieży z cyklu "Życie wielkiego człowieka" oraz oniryczno-wizjonerskomuzycznej i dla tej warstwy koniecznie należy ten film obejrzeć. Nie wykluczam, że stanowił on jedno z natchnień Dziworskiego wg recepty jak mały Jasio wyobraża sobie... Godny polecenia tym razem dla Ciebie jest tutaj element parodystyczno-persyflażowy (pogrzeb Mahlera do kompilacji marsza żałobnego z V Symfonii i arodystycznego marsza z I Symfonii). Sama muzyka Mahlera szczególnie w pie
źródło: comment_hHWfYcPW9sh2vogro17GVQ9tflpBkv3u.jpg
  • 2