Wpis z mikrobloga

#powrotdodomupoimprezie
Zgadnijcie co może pójść nie tak w powrocie z imprezy do domu? Okazuje się, że wszystko. Podzielę się z wami historią, którą przeżyłem zeszłej zimy. Spotkaliśmy się z kumplami "na Środę". Środa to taka mała sobota, położona dokładnie pomiędzy weekendami. Celem Środy jest wypicie trzech browarków, czemu trzech? Bo jest to bezpieczna dawka, po której następnego dnia rano można wsiąść za kierownicę.
Wszystko zaczęło się w Gdyni w śródmieściu (dokładnie w "Śródmieściu" - zejebista hamburgerownia, polecam!) Jako że w tamtej okolicy knajpy rozsiane są jedna przy drugiej to nawet niespecjalnie ciepło się ubrałem, mimo że mróz był naprawdę srogi, było jakieś -20'C. Dolecieliśmy z chłopakami do trzeciego piwka... i czuliśmy się wyjątkowo niespełnieni w naszym świętowaniu zaiste tak wspaniałego dnia. Po drobnych wahaniach, jednogłośnie przegłosowaliśmy jednorazową zmianę zasad Środy. Następnego dnia zgłosić mieliśmy kacowe, a na daną chwilę pić dalej. No i jak pomyśleliśmy, tak zrobiliśmy. Lokale zmienialiśmy jeden po drugim, w każdym wypijając półlitrową zupkę chmielową.
W naszych sercach panowała radość i miłość do wszystkich ludzi, która to z czasem zaczęła przybierać kształt krzywej Laffera. Co ja będę owijał w bawełnę... niemiłosiernie się #!$%@?śmy. I tu w zasadzie zaczyna się historia.
W ostatnim klubie zgubiłem numerek od kurtki. Pani w szatni chciała mnie skasować pięć dyszek za mój gest, no ale niestety. W portfelu zostały tylko trzy dyszki (kart na imprezę z przyczyn bezpieczeństwa nie biorę).
- "No to mamy problem" - mówię. Babeczka zagadała z kierowniczką, wzięła ode mnie CAŁĄ moją kasę i oddała kurtkę. W tym momencie wypite piwa zaczynały dosyć wyraźnie dawać mojej głowie znać, że są w organizmie. Coś mi się ubzdurało, że muszę wracać do domu. Zostawiłem kumpli na pastwę barmanki i wyszedłem. Ku mojemu dużemu zdenerwowaniu, rozwaliłem zamek od kurtki. Super! Nie dość, że jest -20'C, mam lekką kurteczkę to jeszcze rozwaloną. Niestety zmieniając kluby oddalaliśmy się od SKMki i do przystanku miałem pewnie lekko powyżej kilometra. Udałem się na przystanek kolejki. "Udałem się"... szumne słowo. Kilometrówki nadrobiłem chyba trzykrotnie, bo przecież musiałem iść slalomem... Dotarłem w końcu na dworzec a raczej przejście podziemne, tam wiatr przestał mnie smagać po ryju, zrobiło się minimalnie cieplej i alk sieknął mnie jeszcze bardziej. Oparłem się "na chwilę" o ścianę... i chyba zasnąłem. Ocknąłem się po jakimś czasie i wyszedłem na peron. Kolejka akurat podjechała co ucieszyło mnie niezmiernie bo w środku nocy jeżdżą chyba co pół godziny, a jest moment, że nawet przez godzinę nic nie jedzie. Wsiadłem. Zrobiło się ciepło. Momentalnie zasnąłem. (Jak się później okazało stopiłem sobie spory kawałek podeszwy o SKMkowy grzejnik). Autopilot wyprowadził mnie z kolejki. Zimny wiatr znowu dał mi po ryju. Już nie byłem aż tak pijany. Rozglądam się i nie mam pojęcia gdzie jestem. Las, pola, w oddali jakieś zabudowania.
- "Co jest do cholery, przecież ja w Trójmieście mieszkam, a nie w jakiejś Koziej Wólce" pomyślałem. Wyciągnąłem telefon żeby obadać sytuację w GPSie. Odblokowuję. I jedyne co zdążyłem zauważyć to stan baterii 1% (w ładnym czerwonym kolorze). Nie zdążyłem rzucić #!$%@?ą, kiedy telefon zgasł.
- "No to jestem w czarnej dupie" - pomyślałem. Bez kasy, bez telefonu, w jakimś lesie (ja tu na deszczu, wilki jakieś). Przeszedłem w głąb peronu żeby odczytać nazwę miejscowości. Stanąłem jak wryty, jak by mi ktoś w ryj kijem strzelił. Wtedy już chyba wytrzeźwiałem do końca. Dojechałem do Rewy Pieleszewo, a jechałem do Gdańska na Zaspę. Czyli pojechałem dokładnie w przeciwną stronę i to całkiem niezły kawałek bo teraz do domu miałem 19 przystanków. A wiadomo że kolejka nie zatrzymuje się tak często jak tramwaj. Więc jeśli chodzi o ilość kilometrów to było raczej słabo. Byłem załamany.
Postanowiłem udać się w kierunku zabudowań i coś pokombinować, chociaż dowiedzieć się która jest godzina. Przeszedłem jakieś 100m przedzierając się przez zaspy i nagle zauważyłem człowieka. Wyobrażacie sobie moją radość? Podszedłem do niego i pytam czy za chwilę przyjedzie jakiś pociąg, potwierdził. Czy może jedzie w stronę Gdańska? Również potwierdził. Kamień z serca. Poczekaliśmy jakieś dwie minuty. Przyjechała kolejka. Tym razem nie siadałem. Głupio by było tego samego dnia odwiedzić Rewę i Tczew. Oparłem się tylko o ściankę i jechałem w kierunku Gdańska. Nie muszę dodawać że na gapę, bo przecież kasy nie miałem od wyjścia z klubu. Dość miałem całej tej eskapady.
No ale podróż się jeszcze nie skończyła. Nagle podchodzi do mnie człowiek i prosi mnie o bilet. Zbladłem już do reszty. Tak wielkiego pecha przecież nie można mieć. To przeczy wszystkim zasadom fizyki. No ale jednak. I tu wydarzyło się coś zupełnie przeze mnie nieoczekiwanego. Okazało się że kanar, też człowiek. Najwyraźniej moje samopoczucie tak wyraźnie odzwierciedliło się na mojej twarzy, że w połączeniu z całkiem normalnymi ciuchami (nie wyglądałem na zapitego menela) najwyraźniej zagrał kontrolerowi na emocjach i mnie puścił. Nie wierzyłem że to się dzieje. Gdyby była obok kolektura, to na bank bym zagrał (pomijam fakt że nie miałem kasy nawet na bilet).
Od tego momentu obyło się już bez żadnych incydentów. Wróciłem do domu około 4 nad ranem. Kładąc się powiedziałem mojej konkubinie, że sam nie wierzę co mnie dziś spotkało i zasnąłem.
Z perspektywy czasu, to była jedna z bardziej zajebistych imprez na jakich byłem :-).
  • 4