Wpis z mikrobloga

Napisałem przed chwilą z nudów. Ciągnąć dalsze 230 stron?


Weronika - bo tak jej było na imię. Nigdy nie miałem z nią problemów. Zawsze starała się podążać dobrą dla niej ścieżką i tylko czasami potrzebowała mojego lekkiego pstryczka w nos w postaci, jak się jej wydawało, niespodziewanego pomysłu czy niby to przypadkowego zbiegu okoliczności. Smutno było mi obserwować jak 15 maja 2023 roku wyruszyła jak zwykle radośnie, choć trochę spięta, z domu (wszak miała dziś bronić swój licencjat z dziennikarstwa).

Na przeszkodzie mogło stanąć tylko coś niespodziewanego czego - być może co niektórzy się bali - ale nikt tak na prawdę nie brał na poważnie. Dla mnie to co się działo bylo całkowicie normalne. Widziałem to wielokrotnie, zawsze zaczynało i kończyło się tak samo.

Kiedy kilka lat temu Rosja zajeła wschodnią i południowo-wschodnia Ukrainę nikt nie protestował. W walkach zginęło, dla zachodniego świata ‘tylko’, 1027 osób. Wojny oficjalnie nie było, wszystko rozeszło sie po kościach. Wielka szkoda, że politycy w Polsce jak zwykle byli zajęci swoimi sprawami, być może wtedy można by coś jeszcze zrobić.

W każdym razie teraz nie było można - dywizjon rosyjskich żołnierzy przebranych w ukraińskie mundury właśnie przekraczał nielegalnie granicę niedaleko Przemyśla. Stabilna od 100 lat Europa zaczęła się rozpadać tak jak niespełna wiek temu. Z żołnierzami pierwsza spotkała się policja, która po tym jak została ostrzelana wezwała wojsko. Potem mogło być już tylko gorzej - i było. Zawsze jest.

Weronika wyszła z domu o 8:55. Obronę miała w Lublinie o 10:30 więc powinna spokojnie zdążyć z półgodzinnym zapasem. Na przedmieściach spotkała jeszcze Pawła, który akurat wsiadał do autobusu.
- Hej Weranda, i co, dasz radę?

- Jak nie teraz to za rok. - odpowiedziała z nerwowym uśmieszkiem.

- Ruskie mają jakieś niezapowiedziane ćwiczenia pod Lwowem; za rok możesz zdawać po rosyjsku a przecież nawet nie znasz cyrylicy! - zażartował.

- Weź mnie nie denerwuj, zdam to teraz i wyjeżdżam do Irlandii.


Weronika weszła do sali numer 34 o 11:33. O 11:34 zawyły miejskie syreny a chwilę później kościelne dzwony. Wszyscy wybiegli w popłochu na ulicę. Nad głowami przeleciało kilka śmigłowców i myśliwców. Weronika lekko zdezorientowana i przestraszona uciekła do pierwszej kawiarni z brzegu. Nie było jakiejś strasznej paniki, ale kilku starszych mieszkańców miasta miało strach wypisany na twarzy i jak dostrzegłem - także w duszach. Nie dziwię się im; dźwięki syren i samoloty nad miastem już raz w życiu przerabiali i nie były to najlepsze lata ich życia.

Weronika po tym jak zorientowała się, że tak jak ona nikt nie wie co się dzieje wyjęła telefon i chciała sprawdzić najnowsze wiadomości.

- Nie ma neta - wtrącił Paweł szturchając ją na powitanie w ramię.

- Yh! Przecież mam połączenie! - wtrąciła Weronika.

- Wszyscy mają połączenie, ale nikomu nic nie działa. I to, z tego co wiem, w całym mieście.


Idąc ulicą w stronę starego miasta po 2 minutach zobaczyli nad głowami samoloty. Jeden coś zrzucił - Paweł odruchowo chwycił Weronikę za rękę i pobiegł w stronę wnęki w starej kamienicy. 3 sekundy później obaj usłyszeli potężny huk i obłok dymu zmieszanego z pyłem. W miedzyczasie w Weronikę uderzyło ciało odrzuconej starszej kobiety. Przerażeni zaczęli uciekać w kierunku w którym jeszcze nic nie wybuchło. Zmieniło się to po kolejnych 2 minutach. Tym razem nie było jednego wybuchu. Na miasto spadło 9 bomb - po ostatniej nastał 5 minutowy ostrzał. Podrzuciłem mojej podopiecznej kilka kamieni pod nogi tak aby się potknęła. Nie była zadowolona, chociaż pewnie zmieniła by zdanie wiedząc, że dzięki temu uniknęła kilku kul. To był koniec emocji tego pamiętnego dla nieba i ziemi poniedziałku. Połowa mieszkańców spakowała się i wyjechała w stronę Warszawy i Krakowa. Paweł i Weronika z drugą połową mieszkańców chodzili przez kilka godzin po mieście aż wrócili w szoku do domu.
  • 3