Byłam dzisiaj (właściwie wczoraj) w Mandze na wieczorze poezji Stanisława Barańczaka.

I było absolutnie wspaniale. Przede wszystkim - tłum ludzi. Wszystkie miejsca siedzące, stojące, ludzie gdzieś na podłodze, na dywanie, w korytarzu siedzieli i słuchali. Jak się przyszło chwilę przed godziną rozpoczęcia, to trzeba było czekać, aż człowieka w ogóle wpuszczą na salę. Serce rośnie, że ludzie przychodzą posłuchać, spotkać się, że to dla nich ważne. Że się o Barańczaku pamięta, że się czyta poezję. Coś niezwykłego.

Było trochę poważnie, było zabawnie. Było bardzo dużo dobrych słów, było dużo ciepła, dużo dobrych wspomnień, dużo życzliwości. Były piękne dźwięki, kawał dobrej poezji i widmo wspaniałego człowieka. O którym się mówi, że tłumacz z niego większy niż z Boya-Żeleńskiego, a poeta polski - jeden z największych. Jak powiedział kiedyś Miłosz - "jednoosobowa armia". Wspaniały, wybitny poeta Nowej Fali. Demaskator, przez wypowiedzi opozycjonista, pełen godności i szlachetności. Sam o sobie powiedział w rozmowie z bodajże Wyką "mój talent to moja moralność".

Dobre
  • 1
@pilot1123: Ja w tramwaju bluzgałam mało, bo się głównie zachwycałam (podobnie jak koleżanka, wymiana opinii o tym, co się ostatnio widziało i czego słuchało). Czytający pewnie poszli się napić, ale oni potem pewnie z rozrzewnieniem. A publiczność bluzga w myślach na myśl o Michniku. :)
  • Odpowiedz