Śnił mi się wypadek: pies jadący na rowerze zahaczył pedałem o barierkę i - szczeknąwszy głośno - spadł.
- Proszę psa, nic się psu nie stało? - zapytałam, przejęta.
- Auuuuuu.
- Może pies wstać?
- Au au au piii pi pi - zrozpaczonym tonem odpowiedział pies.
Biedaczek nie mógł się ruszać, cały drżał i wyglądał na sparaliżowanego. Postanowiłam więc wezwać karetkę, i zadzwoniwszy na infolinię Cyfrowego Polsatu, poprosiłam o szybką pomoc dla poszkodowanego.
- Proszę psa, nic się psu nie stało? - zapytałam, przejęta.
- Auuuuuu.
- Może pies wstać?
- Au au au piii pi pi - zrozpaczonym tonem odpowiedział pies.
Biedaczek nie mógł się ruszać, cały drżał i wyglądał na sparaliżowanego. Postanowiłam więc wezwać karetkę, i zadzwoniwszy na infolinię Cyfrowego Polsatu, poprosiłam o szybką pomoc dla poszkodowanego.
Zawsze wyjmowałam im z nozdrzy kleszcze i scyzorykiem rozcinałam wielkie bąble, z których usuwałam larwy wyglądające jak wijące się maślane wiórki.
Swoją drogą, owe larwy były doskonałą przynętą na kiełbie.
Krowy tak przyzwyczaiły się do moich zabiegów, że gdy tylko mnie widziały, biegły z daleka, jowialnie pomukując.
Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami. Do czasu.
Któregoś dnia pływałam w rzece, zostawiwszy na brzegu ubrania, bo nie miałam kostiumu kąpielowego, a poza tym pragnęłam być równo opalona. W pewnym momencie zauważyłam, że jedna z krów zjada moje spodenki.