...zamiast wychowywać i kształcić zmienia się nas w intelektualne pulpety.
System edukacji ma być scentralizowany. Uczniowie mają nie wypaść "z
systemu". Publiczna szkoła ma im zapewnić socjalizację i kontrolować czy
rodzice nie są tyranami, którzy bez nadzoru państwa będą się nad nimi
znęcali i zapędzą do niewolniczej pracy, pozbawiając wykształcenia. Jakikolwiek
system by nie był i tak będzie lepszy niż władza rodzicielska, która
jest źródłem patriarchalnej, opresyjnej przemocy.
Żart? Pomyśleliby sobie ludzie jeszcze 100, 200 lat temu. Nieprawda.To nowoczesne wychowanie, które z tego:
Ma nas zmienić w to:
( fot. AlchemillaMollis (Pixabay.com)
Program i poziom nauczania wszędzie musi być taki sam. Jeśli ktoś chce wprowadzić jakiś pilotażowy program (nawet w zgodzie z rodzicami), albo spróbować coś poprawić w tym przyjętym przez ministerstwo, może tak robić tylko w prywatnej szkole.
Ponad połowa uczniów chodzi na korepetycje. Czy wiele by stracili gdyby mogli chodzić na te korepetycje zamiast szkoły?
Pewnie nie, ale wiele by stracił system edukacji i państwowi nauczyciele.
I przede wszystkim nowy minister (ministra? czy jak to się teraz nazywa) edukacji (a trafiają tam często radykałowie) musi się czymś wykazać.
Powszechność edukacji miała wszystkich uczynić światłymi i
oświeconymi? Przymus edukacji i powszechny dostęp do wiedzy miał ze
wszystkich uczynić wyedukowanych intelektualistów. Czy tak się stało?
Zamiast tego trzeba coraz bardziej obniżać poziom matur i prac dyplomowych, żeby nowe pokolenia mogło im podołać. Zamiast
nowego pokolenia wykształconych elit, które mogłyby pomóc Polakom
wkroczyć w nowe wyzwania XXI wieku, mamy maszynkę do wydawania magistrów
- miliony tytułów naukowych, z których nic nie wynika. Danie
wszystkim szans na studia i wyższe wykształcenie, bez stawiania
odpowiednich wymogów, paradoksalnie pozbawiła nas ludzi rzeczywiście
wykształconych.
Po kilkunastu latach z takiej edukacji wychodzą zuniformizowani uczniowie oraz uczennice, którzy mają być równi:
Żeby ludzi zrównać, trzeba najpierw przemielić różnice. A równa się zawsze w dół.
Nadchodzi czas kiedy te zuniformizowane równościowo wyedukowane istoty powinny się połączyć w pary i powołać na świat nowego "pulpecika". Nie mogą. Nie mogą się dogadać. Zanika komplementarność i przyciąganie. Nie zabiega się o żeńskiego pulpeta jak niegdyś (choćby tylko w baśniach) o "damę swojego serca". Pulpety się kupuje na sztuki albo na kilogramy.
Nawet jeśli postępowym uniformistycznym cudom postępu uda się stworzyć związek (w jakiejkolwiek formie) i pojawi się "bąbelek", pojawia się problem z tym kto ma go wychować. Oboje rodziców jest w pracy. Wychowywać w teorii ma szkoła, do czego nie jest zdolna. Potrafi tylko mielić uczniów i wypełniać urzędowe papiery w monstrualnych ilościach. W praktyce wychowuje smartfon i media (anty)społecznościowe.
Jeśli chcemy z tego uformować tylko nowe "kotlety" urzędnicze i korporacyjne, to jest to może dobry pomysł, ale pytanie czy nie chcemy i nie potrzebujemy czegoś więcej?
Może warto jest zaryzykować oddanie dziecka tym strasznym przemocowym rodzicom, którzy zamiast uczyć budowy pantofelka nauczą dziecko swojego zawodu albo pozwolić działać tym szalonym lokalnym nauczycielom, którzy będą robić ponadprogramowe nie wiadomo co, dostosowane do poziomu i charakterystyki swojej klasy?
Można też po prostu rzucić kolejne pieniądze i czekać aż problem się sam naprawi.
Komentarze (2)
najlepsze