PATOLOGIE POLSKIEGO BUDOWNICTWA cz.18 (budowlana rzeczywistość)
Budowlanka lat 2000, bieda, bezrobocie i trochę beki, żeby było weselej...
Pan_Lobotomiusz z- #
- #
- #
- #
- #
- 69
- Odpowiedz
Budowlanka lat 2000, bieda, bezrobocie i trochę beki, żeby było weselej...
Pan_Lobotomiusz zŚwiat był niby taki kolorowy, ale ta nasza, czyli moja i Lejsa budowlana (i nie tylko) rzeczywistość, była taka szara. Ale co mieliśmy zrobić, tak było i tyle. Nie czuliśmy wtedy, żebyśmy mieli na to jakiś wpływ. Byliśmy młodymi na budowie i jakoś głębiej nie analizowaliśmy tego. Poza tym, budowlanka lat dwutysięcznych, takie były czasy…
Ciężko było wtedy znaleźć inną pracę a do tego, budowlanka, była swojego rodzaju pułapką. Pułapka polegała na tym, że ciężko było opuścić budowlankę a związane było to oczywiście z płatnościami.
Zaczynało się wszędzie tak samo. Wujki prowadzące swoje jednoosobowe działalności gospodarcze, w każdej pieprzonej budowlanej chwili, byli w jakiejś dupie związanej z budową. To ktoś nie dotrzymał terminu i musiał skończyć jak najszybciej, żeby policzyli mu jak najmniejsze kary, albo z racji niewypłaconych pieniędzy przez jakąś deweloperską k---ę, wujki nie miały na wypłatę i pozwalniała im się połowa brygady. Czasem chodziło po prostu o to, że połowa brygady była nachlana albo nieprzyszła do pracy, lub w ogóle nie wiadomo było czy lub kiedy wrócą i wujki musiały na szybko kogoś zatrudnić.
Tak więc, zawsze w budowlance było pełno pracy do podjęcia od zaraz. Wujki obiecywały góry złota, zaliczki, tygodniówki i wszelakie cuda na kiju, aby tylko przyjść do nich do pracy już następnego dnia. Wszystko miało być cudnie, aby tylko przejść „okres próbny” co oznaczało dzień za darmo i bliżej nieokreślony czas za jakieś pół czy nawet ćwierć darmo w stylu trzy na godzinę czy inne całe g---o.
A potem szło jak wszędzie, tu niby jakaś zaliczka, ale tu obcięte godziny przy wypłacie. Za coś tam będzie zapłacone jak klient zapłaci i tak się robiły zawieszone u wujków wypłaty. Człowiek liczył na te pieniądze i brnął dalej we współpracę z wujkami. Kiedy pała została już przegięta, odchodziło się bez części pieniędzy, z ogromną dziurą w portfelu i szło się do pierwszego, lepszego nowego wujka, który obiecał jakąś tam marną zaliczkę po kilku dniach. I dla tych zaliczek, które miało się dostać za kilka dni od podjęcia się pracy, rozpoczynało się kolejną przygodę, w kolejnej firmie budowlanej. Aby tylko było na jedzenie. Bo w tamtych czasach, kiedy zaczęto budować u nas pierwsze szklane domy, my z Lejsem, mimo tego że ciągle pracowaliśmy, potrafiliśmy być czasem głodni. I nie był to zwykły apetyt, był to p--------e ssanie w żołądku, kiedy na dwa dni, musiał nam wystarczyć jeden bochenek chleba na mnie i na Lejsa.
Więc kiedy ktoś zapyta, czemu robiliśmy w budowlance, skoro tam nie płacili, to powiem tak: gdzie nie poszlibyśmy pracować poza budowlanką, dostalibyśmy pieniądze po miesiącu pracy. Jak się nie miało dosłownie nic, to łapało się pierwszej lepszej brzytwy, pierwszego lepszego wujka, który obiecał parę złotych zaliczki po kilku dniach pracy. Budowlanka lat dwutysięcznych, takie k---a czasy!
Często jak się poruszyło temat niewypłaconej pengi, to majstry snuli swoje opowieści, ile to oni nie mają pieniędzy zarobionych u różnych wujków. Goście licytowali się kto ma więcej niewypłaconej kasy. Opowiadali co mogliby sobie za to kupić. Przechwalali się dosłownie tym, czego im nie wypłacono, tak jakby był to powód do dumy. A ja w głębi wiedziałem, że chodziło o jakieś odwrócenie tej rzeczywistości i może nawet jakieś usprawiedliwianie się tych majstrów samych przed sobą, że to nie oni są jacyś „nieteges”, tylko wujki im nie popłaciły, bo gdyby w końcu mieli swoje pieniądze, to kim by te majstry dzisiaj nie były.
I tak kręciła się ta budowlana spirala beznadziejności.
A żeby choć trochę, tę rzeczywistość ubarwić, mieliśmy z Lejsem swoje własne sposoby. Szydziliśmy sobie z tej rzeczywistości, robiąc sobie różne jaja na jej temat. Wypaczaliśmy wszystko jeszcze bardziej i tak na budowy mówiliśmy kołchoz albo obóz, na brygadzistów kapo, na kierowników budów obersztumanowie a na szefów wujki. Na żarcie takie jak kiełbasa czy wędlina, mówiliśmy szczur lub padlina. Kiedy się rzeczywistość określało tak bardzo podle, to przynajmniej człowiek mógł sobie w duchu powiedzieć, że tak naprawdę wcale aż tak podle nie jest. I ta myśl podnosiła nas lekko na duchu.
I tak jak byliśmy z Lejsem w sklepie, to jak się kupowało bułkę i coś mięsnego do niej, to pokazywaliśmy palcem na jakąś szynkę czy kiełbasę i mówiliśmy, że tej padliny trzy plastry albo tego szczura kawałek. Zawsze mówiliśmy to tak, żeby wszyscy inni klienci słyszeli. Czuliśmy się wtedy z Lejsem, tacy fajni. Zwracaliśmy na siebie uwagę. Byliśmy w centrum zainteresowania. Na tą jedną krótką chwilę, zapominaliśmy, że jesteśmy pieprzonymi budowlańcami, którzy przyszli do sklepu w umorusanych łachmanach.
Raz podpuściliśmy z Lejsem Sznytka, a on to ochoczo wykonał, żeby zapytał kasjerkę czy dostanie polucje szampańskie. Babka bez namysłu podała mu delicje a my z Lejsem skisnęliśmy ze śmiechu przy kasie. Ostatecznie tych delicji Sznytek nie kupił, bo nie miał pieniędzy, ale wychodziliśmy ze sklepy tacy fajni. Zwłaszcza Sznytek. Dla peta i pochwały, gość zrobiłby dosłownie wszystko.
Innym rzem, znów Sznytek dał się podpuścić i poprosił na mięsnym o kłykciny kończyste. Babka długo czytała etykietki, żeby znaleźć kłykciny a potem poszła do kierowniczki sklepu i zapytała ją czy ma kłykciny. Kiedy ta zapytała jakie kłykciny, babka z mięsnego odparła, że kończyste a kiedy kierowniczka skumała o co ta ją pyta, wydarła się na babkę ze stoiska mięsnego, że ma wracać za ladę albo do domu, jak jej się coś nie podoba.
Raz widziałem, po Lejsie, że chce puścić bączura. Widziałem, jak podnosił się na jednej nodze, żeby go wstrzymać. Kolejka była długa, więc biedny Lejs, musiał cierpieć. W końcu przyszła nasza kolej, więc pokazuję na jakąś polędwicę w plastrach i mówię do babki, że tej padliny ze cztery plastry (bo po dwie bułki mieliśmy z Lejsem) Lejs zakisnął na moment, a potem stanął dęba i zobaczyłem, że skupia się i w taki specyficzny sposób ustawia nogi.
Nastawiał się na szybkiego cichosza, żeby go puścić bezdźwięcznie.
Oczywiście zrobił to i w sklepie zaczęło tak śmierdzieć, że jakieś dziecko co leżało w wózku za Lejsem zaczęło płakać. Sklepowa w tym momencie kroiła nam te plastry szynki a ja zapytałem, czy aby na pewno ta szynka jest świeża bo jakoś dziwnie, zaczęło pachnieć, kiedy ukroiła pierwszy plaster.
Z dwie osoby opuściły kolejkę i wyszły ze sklepu a sklepowa z zakłopotaniem wąchała te nakrojone plastry szynki i zastanawiała się, czy smród jaki zapanował w sklepie to faktycznie zepsute mięso czy nie.
Lejs nie wytrzymał ze śmiechu. Jego zwieracze też nie. Z----ł się na cały głos z takim dźwiękiem podobnym do spuszczania powietrza z nadmuchanego balona. Ja skisłem ze śmiechu a Lejs zrobił się cały czerwony, bo tak się zawstydził. Dziecko co leżało w wózku zaraz za Lejsem, tak zaczęło wrzeszczeć, że jego matka musiała zabrać to dziecko ze sklepu.
A Sznytek stał przy półce z prasą i jak gdyby nigdy nic, przeglądał sobie jakiegoś pornola. Tylko namiot miał coraz większy, i jak się zabieraliśmy ze sklepu, to Sznytek wychodził z obydwiema rękami w kieszeniach, żeby ten swój kombinezon naciągnąć i ukryć trochę ten namiot. Oczywiście kupił sobie tego pornola, a Lejs, skoro byliśmy po wypłacie, kupił sobie małą paczuszkę solonych chipsów i pochłonął ją zaraz po wyjściu ze sklepu. Ja niczego sobie nie kupiłem poza dwoma bułkami i dwoma plastrami wędliny. Tak długo nie miałem pieniędzy, że nie chciałem ich tak szybko wydawać. Po prawie miesiącu na jakiś marnych zaliczkach, w końcu miałem w gotówce jakieś pięćset złotych. I będę pamiętał tę wypłatę do końca życia, bo była to pierwsza wypłata z której nikt mi niczego nie potrącił. Nawet Sznytek dostał wszystko według swoich godzin. Pracowaliśmy u takiego wujka, co wydawał się dość w porządku. Wszystko wszystkim tłumaczył, kiedy widział że ktoś nie umie czegoś zrobić. Nawet nad Sznytkiem stał dwa dni i uczył go jak się gładzie kładzie. Sznytek był przerażony i bał się, że znów zostanie wyrzucony bez pieniędzy i błagał wujka że chce tylko szlifować i może mieć nawet złotówkę mniej na godzinę, ale się ten wujek uparł i co było dziwne, nauczył Sznytka szpachlować!
Ale nie popracowaliśmy u tego wujka zbyt długo, bo wszedł w budowę takiego jednego dewelopera z Somonina. Najgorsza deweloperska k---a na świecie. Oczywiście nie zapłacił wujkowi za kilka wykończonych pięter w bloku i się ten wujek z tego wszystkiego powiesił. Deweloper dostał tytuł dewelopera roku i dalej budował sobie te swoje osiedla a my z Lejsem i Sznytkiem musieliśmy poszukać sobie nowej pracy. A już przez chwilę myślałem, że w końcu zacznie być chociaż trochę normalnie, bo nawet ekipa u tego wujka była całkiem spoko. Nie pili i mieli zęby, co było naprawdę rzadkością na polskiej budowie.
I trafiliśmy z Lejsem i Sznytkiem na kolejnego wujka. Obiecywał osiem złotych na godzinę ale kazał wpłacić sobie kaucję na narzędzia i tej kaucji było aż sto pięćdziesiąt złotych. Wahaliśmy się ale wujek tak nas namawiał na pracę u niego, pokazał nam swoją budowę i powiedział, że na pewno nam się spodoba. I zgodziliśmy się i daliśmy mu tą kaucję. Obiecywał tygodniówki i premie, a my jak te osły daliśmy się na to nabrać, bo młodzi byliśmy jeszcze i głupi. I tyle widzieliśmy nasze pieniądze.
J----a budowlanka, nawet jak dostaniesz całą wypłatę, to i tak znajdzie się ktoś, kto ci z niej coś potrąci. I znów musieliśmy iść do pierwszego lepszego wujka i tyrać za kilka złotych za godzinę, żeby się okazało na koniec miesiąca, że wszystko co robimy, robimy źle i część wypłaty nam się nie należy.
I u nowego wujka dostaliśmy robotę i nie mięliśmy złudzeń, że i tu nie pobędziemy nie wiadomo jak długo. I była w tym racja, bo u kolejnego wujka popracowaliśmy może z dwa miesiące. Jako pierwszy wyleciał Sznytek a potem Lejs. Mnie chciał wujek jeszcze zatrzymać, bo jakoś zaczynało mi iść szlifowanie, ale skoro wywalił Lejsa bez zapłaty, to ja też kazałem mu się w dupsko pocałować. A jak zabierałem ciuchy z pakamery, to gwizdnąłem mu jeszcze wiertarkę, żeby ją w lombardzie opchnąć.
A co! W końcu gość sam się o to poprosił.
Komentarze (69)
najlepsze
Naprawdę współczuję tamtych lat; ja patrzyłem na to wszystko jeszcze przez różowe okulary, bo byłem, k---a, gówniarzem xD
Bardzo mnie chwyciły to wpisy o wujkach i o
@Pan_Lobotomiusz: książkę napisz, tylko szebciej! ヽ( ͠°෴ °)ノ