tl;dr Byłam przez 2 miesiące na praktykach we Francji i obserwowałam jak można wyzyskiwać młodych ludzi i dorobić się na programach unijnych. Dodatkowo za sąsiadkę miałam świnię i robiłam strony internetowe bez dobrego łącza internetowego.
Ostatnio czytałam tu o nadmorskich Januszach biznesu, więc stwierdziłam, że warto będzie też przedstawić moją historię.
W styczniu postanowiłam skorzystać z tego, że kończę studia i znaleźć praktyki Erasmus, na które mogłabym wyjechać zaraz po obronie.
Większość ofert chciała praktykantów na już, co było niestety niemożliwe przez kwestie organizacyjne. Finalnie znalazłam organizację, która zgodziła się przyjąć mnie od czerwca, zaoferować tanie (w porównaniu do reszty kraju) zakwaterowanie i wyżywienie.
Co wiemy o organizacji?
Jest to francuskie stowarzyszenie działające na rzecz rozwoju młodych ludzi i regionu. Współpracuje z innymi organizacjami, m.in. z Włoch, a także organizuje szkolenia dla NGOs z całego świata. Wszystko mieści się na campingu na południu Francji, tam jest biuro, przestrzeń kreatywna, ekobudowle, ogród, a także przyczepy i drewniane domki, w których mieszka szefostwo, wolontariusze, osoby z EVS'a, praktykanci + klienci campingu.
Co wiemy o mnie?
Dużo podróżuję. W styczniu rzuciłam korpo, aby skończyć studia wcześniej i przygotować się do mojej przeprowadzki. Podpisałam kontrakt na 9 miesięcy, tylko na stypendium, bez pensji, bo potrzebowałam "miękkiego lądowania" w kraju, w którym byłam już wcześniej wiele razy, ale nigdy nie odważyłam się zostać na dłużej niż pół roku. Praktyki miały być oderwaniem od korporacji, dużych miast i skupiać się na życiu w zgodzie z naturą, a jednocześnie robieniu tego na czym się znam, i to w ładnej okolicy.
Co się wydarzyło?
Cała sytuacja rozwijała się stopniowo.
Pierwszym, głównym problemem był słaby Internet - przez 2 tygodnie prowadziliśmy szkolenia z zakresu social media i połowa z uczestników nie była w stanie nawet odpalić facebooka. To samo ciągnęło się do końca mojego pobytu, miałam za zadania tworzyć strony internetowe dla różnych organizacji i projektów, a czasami 4 godziny czekałam na załadowanie googla. Wszystkie strony w oparciu o wordpress na zasadzie - zrób po swojemu, pokaż co masz i potem skrytykujemy i zrobisz jeszcze raz. Żadnej mowy o spotkaniach z członkami projektu, żadnej mowy o prototypowaniu - nie ma na to czasu. Tu zaczyna rosnąc kolejny problem - jadąc na praktyki, słyszałam, że nauczą mnie robić strony pod koniec mojego pobytu, tymczasem w ciągu 2 miesięcy mieli już gotowe 3 projekty. Odmówiłam na hasło "zrób platformę e-learningową dla NGOsów". Wiedziałam, że to duży projekt, powiązany zresztą ze szkoleniami, które organizowaliśmy, ale jest to czyste powielanie treści i nie zamierzam robić tego sama, w momencie gdy członkowie projektu przez miesiąc nie mają nawet pół godziny, żeby się ze mną spotkać na spokojnie i to omówić.
Tak wyglądała kwestia pracy - ze słabym internetem, bez wsparcia w projektach.
Co było dalej?
Jak możecie się domyślić, życie na campingu nie jest najłatwiejszą sprawą. Jeszcze trudniej jest, gdy twoje szefostwo mieszka 3 metry od ciebie. Gorzej, gdy w piątek wieczór przywozi świnkę i przedstawia ją jako twojego nowego sąsiada. Poza małą rozwrzeszczaną świnką ma też 2-letnie dziecko. Ze względu na to, po godzinie 22 żadnych hałasów. Nawet jeśli świnka o 3 w nocy niemal wyje do księżyca, to mój film bez słuchawek jest za głośny dla otoczenia. Przestrzeń mocno definiuje tutaj relacje i można zapomnieć o życiu prywatnym - tego mogłam się spodziewać przed przyjazdem. Jednak czas pracy powinna definiować umowa i prawo, a o tym często zapominano. Z tego powodu idąc z przyczepy pod prysznic w sobotę rano mogłam zaliczyć już zjebkę od szefowej za coś co robiłam kilka dni temu. Nieważne, że moja głowa jeszcze spała, a w dłoniach trzymałam kosmetyczkę. Podobnie było w piątki wieczór, gdy mimo planów słyszałam, że muszę pracować w sobotę, gdyż wszyscy inni wyjeżdżają. Podobnie, gdy raz chciałam wziąć od niej auto i usłyszałam całą wiązankę wyzwisk, gdy na jednym górskim skrzyżowaniu potrzebowałam trochę więcej czasu. Tak samo było, gdy raz przyszła do kuchni i zobaczyła, że wyrzuciłam czarne, zepsute marchewki - "przecież można je zjeść".
Gdzie jest problem?
Szefowa organizacji jest osobą, z którą nie da się rozmawiać. W ciągu sekundy potrafi wybuchnąć i opieprzyć cię za cokolwiek. Nie ma możliwości przeprowadzenia z nią konstruktywnej rozmowy. W trakcie większości rozmów trzyma w jednej dłoni skręta, w drugiej dziecko. Gdy nie chce rozmawiać, mówi, że musi nakarmić dziecko, albo świnie, więc czasem tracisz X godzin, aby zapytać o jakąś pierdołę.
W tym samym czasie organizacje i szefostwo organizuje rekrutacja i sprowadza coraz więcej osób na camping. Nieważne czy jest nas 4 czy 14 - stawka żywieniowa dla naszej ekipy jest cały czas taka sama. Osoby z EVS-a nie płacą za wyżywienie, ale osoby z praktyk Eramsus już tak. Stąd pojawiło się zdziwienie po moim przyjeździe. Mieliśmy dwa lub trzy takie tygodnie, że codziennie jedliśmy przeterminowane jedzenie, wszystko dlatego że "sami zrobiliśmy taką listę zakupów". W momencie gdy temperatura wynosi 40 stopni, a o zakupy trzeba prosić i można je zrobić raz na 3 tygodnie to nie wiele można poradzić na to, że jedzenie się psuje.
Do tego poza wolontariuszami jest tu jeszcze Au Pair do opieki nad dzieckiem, jest tu tylko dwóch pracowników - jeden ze statusem uchodźcy, drugi o innych powiązaniach. Większość wolontariuszy i praktykantów jest zakochana w okolicy, ale szalenie niezadowolona z życia na campingu i działań przełożonej. Jest to prawdziwe zderzenie oczekiwań i rzeczywistości, gdy mowa o wielkich ideach a braku wprowadzania ich w życie.
W kwestii samego zioła - tak wygląda południe Francji. Niestety większość poważnych rozmów ze mną była przeprowadzana w bardzo nieodpowiednich momentach.
Finał
W niedzielę wieczór przyjechała nowa praktykantka z Bułgarii na 9 miesięcy. Przez pierwsze 2 dni nie miała nic do zrobienia, bo okazało się, że nie zna się na graphic i webdesignie. Przez 2 dni oglądała seriale, a ja zbierałam moje opieprze za to co robię źle. Jednym z ostatnich była moja sugestia, że ekologiczny camping nie powinien drukować 1500 ulotek dla 4 wiosek, w których jest max 600 mieszkańców. Potem przyszła pora na wtorkowy obiad i po prostej sugestii na temat wydarzenia, które mieliśmy organizować dowiedziałam się, że nie mam szacunku do ludzi i mogę wyjechać, jeśli coś mi się nie podoba. Sugestia chyba dotyczyła czasu wolnego, tego 'work - life balance', o którym tyle się teraz mówi w świecie. W momencie, gdy usłyszałam, że mogę wyjechać powiedziałam, że tak też zrobię, i chwilę później przesłałam papiery wyjazdowe zatwierdzone przez uczelnię. W przypadku praktyk - nie istnieje nic takiego jak okres wypowiedzenia. Zapytałam o wypełnienie dokumentu, ale okazało się, że wszyscy są zbyt zajęci, aby wypełnić moje pół kartki A4 na temat ewaluacji. Nawet jeśli to oni jednoznacznie zasugerowali mi wyjazd, w dodatku przy świadkach i konkretnym tonem. Nikt nie podjął próby rozmowy, żebym może poczekała kilka dni, coś dokończyła - nic. Mimo wszystko powiedziałam, że zostaję na kilka dni w regionie i przyjadę po dokumenty za kilka dni. Przez ten czas nie otrzymywałam żadnej informacji na temat tego czy je wypełnili, podpisali, ale np. otrzymałam informację, że nie domyłam frytkownicy po wymianie międzynarodowej 6 tygodni wcześniej (?!).
Wróciłam na camping w sobotę rano, kazali mi wypełnić część dokumentów samemu i wrócić wieczorem. Wieczorem okazało się, że nikt nawet nie sprawdził maila i muszę poczekać kolejne 2 godziny. O 22.10 dostałam wiadomość, że dokumenty są gotowe i muszę uzyskać podpis partnera mojej przełożonej. Znalazłam go w ciemności na campingu, a on powiedział, że nie szanuję jego czasu wolnego (?!). Uzyskałam podpis i finalnie mogłam opuścić to miejsce, w którym napisali o mnie, że "she can't feet there". Myślę, że poziom angielskiego ma też tu spore znaczenie.
Czemu warto podać tę informację dalej?
Projektami Erasmusa zarządzają Narodowe Agencje, napisałam do jednej z nich w piątek - wyjaśniłam, że organizacja nie chce wydać mi moich papierów i do tego czasu nie mogę wyjechać z okolicy. Ponoszę też dodatkowe koszty utrzymania przez czas oczekiwania i narażam uczelnię na problemy administracyjne.
Dziś otrzymałam informację z Agencji, że nie ponoszą odpowiedzialności za organizacje partnerskie. Moja przełożona z Francji czy jej partner - żyją głównie z programów unijnych - nie zatrudniają odpowiedniej ilości pracowników - wolontariusze na recepcji, wolontariusze tworzący projekty komercyjne (tak też było w moim przypadku), wolontariusze piszący projekty unijne i dostający granty, na rzeczy, które nigdy się nie wydarzą. Nikt tego nie sprawdza. W tym samym czasie ci młodzi ludzie, którzy szukali przerwy, odskoczni od rzeczywistości lub swojej drogi - mogliby trafić do innego miejsca, otrzymać realne doświadczenia zawodowe, a tak większość z nich żyje w stresie przez jedną świruskę, która myśli, że ma władzę.
Tu moje pytanie:
do kogo kierowali byście skargę na tę organizację?
Czy sądzicie, że jest opcja sądzenia się, ale poza Francją?
Nie chcę tracić więcej energii i funduszy na starcie z tą organizacją. Jednak zależy mi na tym, aby uchronić przed przyjazdem inne osoby, które również wierzą w rozwój, równość, ekologię. Rzeczywistość nijak się ma do tego.
Komentarze (1)
najlepsze
Kolejne potwierdzenie ze ci ludzie tylko kreują się na takich dla których człowiek się liczy a jak przychodzi co do czego to wyzysk i branie pieniędzy za jedzenie.