Cześć, z tej strony Magda.
Niezmiennie zasypywałam was swoimi podróżniczymi relacjami, poradnikami czy ciekawostkami - tym razem przychodzę do was by opowiedzieć wam o jednej z moich ulubionych i przy okazji bardzo aktualnych. Jeśli interesują was tego typu tematy, zachęcam do przejrzenia moich wcześniejszych znalezisk, a po nowsze informacje zapraszam na mojego bloga
thedailywonders.
A teraz do rzeczy.
Zaufanie społeczne to coś, co niezmiernie zadziwiało mnie w Szwecji, a teraz także w Austrii. Mieszkając w Szwecji nie musiałam bać się o pozostawienie roweru bez nadzoru - co więcej, rzadko w ogóle martwiłam się tam o przypięcie go. Częstym widokiem byli mieszkańcy podjeżdżający do sklepów, po czym zostawiali swoje jednoślady na nóżce i udawali się po zakupy. Wybranie się na imprezę rowerem również nie było nowością - a jeśli rower zniknął spod bractwa studenckiego, najprawdopodobniej odnajdzie się kilka ulic dalej przy akademikach. Najbardziej zadziwił mnie jednak fakt istnienia darmowych domków letniskowych, o które dbają zarówno mieszkańcy danych rejonów, jak i inni podróżnicy. O ewenenemcie szwedzkich domków i ich zaufania społecznego pisałam już wcześniej po weekendowej wizycie w jednym z takich miejsc (
pojawiło się jako znalezisko: kliknijcie by do niego wrócić). Niestety albo stety, odnaleźć takie miejsca jest dość trudno i wiedzą o nich najczęściej mieszkańcy, bądź doświadczeni podróżnicy - jednak dzięki temu nie ulegają zniszczeniu, a ci którzy tam przychodzą, dbają o czystość i o to, by zostawić wszystko takim, jakim się zastało. Podobnym rozwiązaniem co kwiaciarnia jest szwedzkie Loppis, co znaczy mniej więcej tyle, co pchli market i pojawia się bardzo często w formie małych drogowskazów, tabliczek i kartek. Gdy natrafimy na taki właśnie Loppis może to wyglądać jak zwykły targ, gdzie mamy okazję porozmawiać ze sprzedającym, albo też można zobaczyć po prostu stolik z różnymi rzeczami (ubrania, dodatki, często także kubki i inne elementy kuchenne), wystawiony na zewnątrz domu wraz z małą skrzyneczką, do której należy wrzucić pieniądze. Co ciekawe, często zdarza się nawet, że na takim samoobsługowym Loppis nie ma cen - wrzucamy tyle, ile uważamy za słuszne.
I choć Szwecja pod względem moich pozytywnych doświadczeń bez wątpienia króluje w tym zestawieniu, zaczynam powoli doceniać podobne, austriackie uroki. Jednym z nich jest fakt istnienia przydrożnej i samoobsługowej kwiaciarni.
Na czym polega austriacka samoobsługowa kwiaciarnia?
Samoobsługowa kwiaciarnia lub raczej: samoobsługowe pole to prawdziwa gratka dla miłośników kwiatów i różnorodnych roślin. Przejeżdżając obok takich pól, często można zauważyć spore znaki z napisami: Blumen (kwiaty) lub też na przykład Blumen schneiden (kwiaty cięte), Blumen selbst schneiden (własnoręcznie ścinane kwiaty). Właściciele takich pól zadzą na nich często słoneczniki i mieczyki (gladiole), ale spotykana jest także większa różnorodność, jak np. dalie.
Na tego typu samoobsługowym polu wybieramy kwiatki, które nas interesują i ścinamy je sami przy pomocy nożyka, który najczęściej czeka na nas przy kasie. Oczywiście należy pamiętać, by nie uszkodzić przy tym innych roślin. Po wszystkim odkładamy nożyk na miejsce i wrzucamy do specjalnej metalowej puszki odliczoną kwotę. Cena zawsze podana jest powyżej. Można także skorzystać z różnych okazji i promocji, np. kupując 10 kwiatków płacimy tylko za 9. Ja tym razem wybrałam słoneczniki (po 0,80€), gladiole były niewiele droższe (0,90€).
Austriackie zafanie społeczne
Gdy po raz pierwszy zobaczyłam takie pole w austriackim Wolfsberg, nie mogłam się nadziwić nad pozytywnym aspektem takiego rozwiązania. Nie tylko taka polna kwiaciarnia niewątpliwie zdobi okolicę, my oszczędzamy czas zatrzymując się tam po drodze, ale też pieniądze - bo ścinanie kwiatów własnoręcznie sprawia, że płacimy mniej niż w normalnych kwiaciarniach. Przede wszystkim pokazuje to jak duże jest zaufanie społeczne względem mieszkańców. Owszem, puszka jest zabezpieczona kłódką, a przy niej często pojawiają się informacje na temat monitoringu, ale w rzeczywistości rzadko można spotkać się z tym, by ktoś rzeczywiście pojawiał się tam i kontrolował.
Kupujący rozliczają się do puszki uczciwie i każdemu taki system odpowiada.
Gdy podzieliłam się ze znajomymi zdjęciami z tego miejsca, otrzymałam wiele wiadomości mówiących o tym, że to kompletnie inny świat. Zawsze staram się walczyć ze stereotypem Polski jako synonimu nieuczciwości (często słyszy się żarty na temat polaków kradnących auta), jednak moje pierwotne zdziwienie po zobaczeniu tego pola również nie wzięło się z niczego. I choć wiem, że podobny system np. sprzedaży jabłek, czy innych sezonowych owoców również jest w Polsce spotykany w mniejszych miejscowościach, to na dłuższą metę miałabym duże wątpliwości przed zaufaniem klientom. Smutne, ale prawdziwe.
Gdzie można napotkać samoobsługowe kwiaciarnie?
To oczywiście nie jest wyłącznie austriackie rozwiązanie. Podobne kwiaciarnie to częsty widok również w Niemczech, Szwajcarii, krajach skandynawskich (np. Dania) i prawdopodobnie wielu innych miejscach. W czasie podróży po bałkanach napotkałam również samoobsługowy mini market farmerski, gdzie na stoliku leżały pomidory.
Takie kwiaciarnie najłatwiej odnaleźć rozglądając się po okolicy ale z pomocą przychodzi też internet. Można po prostu sprawdzić wiele miejsc na mapie, pierwsze wyniki w google to strony typu proplanta itp - choć te pokazują głównie region Niemiec, to myślę, że każdy z krajów ma swoje odpowiedniki.
Spotkaliście się kiedyś z takim miejscem? Co o tym sądzicie?
Komentarze (36)
najlepsze
Ale to właśnie jest piękne w innych kulturach, że nie mogą pojąć dlaczego ktoś miałby to brać bez płacenia.
Miałam podobną sytuację raptem parę dni temu, gdy wprowadziłam się do innego mieszkania, po czym zobaczyłam, że miejsce do przechowywania rowerów... nie ma bramy, drzwi, kłódki, ani właściwie niczego. A ludzie
Zazdroszczę to innym narodom, tam może być porządek, wspólnota i uczciwość...a u nas mentalności ludzi nie zmieni. Bo na każdy tysiąc normalnych trafi się jakaś część cebulaków którzy coś spieprzą...
Próbowały u nas półki z książkami ruszać. Przynosisz książkę, bierzesz nową i po przeczytaniu znów zamieniasz. Jak się w Polsce to skończyło? Za każdym
Komentarz usunięty przez moderatora
Komentarz usunięty przez moderatora
Mam nadzieję, że za jakiś czas, za 1-2 pokolenia będziemy bardziej sobie ufać.
Jajka i szczypiorek:
@marian1881: w Miłoszycach pod Wrocławiem stoi budka z owocami czasami.
@TheGirl:
Niezależnie od tego wszystkie badania pokazują, że pod względem kapitału społecznego jesteśmy na szarym końcu w UE. Wzajemne zaufanie to składowa tego kapitału.
Takie miłe zakupy, to tylko na prowincji, gdzie nikt obcy się nie zapuszcza. Na wiosce w Bieszczadach tez by pewnie miało sens, bo żyją tam tylko miejscowi, którzy się znają i zapuszczają się tylko zapaleńcy, którzy maja trochę kultury