Poniższy wywód nawiązuje do znaleziska sprzed paru dni o aferze z firmą Capital Innovation z Poznania
link. Tamto znalezisko bardziej skupia się na oferowanych produktach i oskarżeniach wobec użytkowników Wykopu, natomiast widzę, że pracownicy obawiają się mimo wszystko mówić otwarcie o tym, jak są tam traktowani. Ja się nie boję i również jako były pracownik przedstawię bardzo dokładnie, w co wchodzą osoby podpisujące z nimi umowę. Pracowałem tam około miesiąca - na początku ogromny entuzjazm, potem przejrzenie na oczy i odejście w bardzo nieprzyjemnej atmosferze.
Będzie ściana tekstu i pewnie dla wielu TL;DR, ale warto chociaż wykopać, żeby przestrzec idących do nich na rekrutację. Podobnie jest zresztą w innych firmach w tej branży w całej Polsce. Informacje przedstawione poniżej pochodzą z mojego doświadczenia, z opowieści kilkunastu byłych pracowników CI i innych firm tego właściciela i z dokumentów, do których udało mi się dotrzeć. Spodziewam się próby usunięcia tego wpisu, no ale...
ZACZYNAMY
Firma poszukuje pracowników przez bardzo wiele ogłoszeń w różnych portalach, najczęściej darmowych (cięcie kosztów do minimum). Często są to ogłoszenia bez nazwy firmy i bez określenia branży, aby nie znięchęcać tych, którym rynek finansów wydaje się całkowicie nieodpowiedni. Bywało też, że ogłoszenia były całkowicie mylące - informowały o poszukiwaniu handlowców i kierowników sprzedaży np. do poznańskich centrów handlowych. Głównie na portalu OLX, gdzie ogłoszenia są darmowe i anonimowe. Liczyło się to, żeby nazbierać jak największą ilość CV. Jeśli kandydat podczas rozmowy telefonicznej pytał, skąd Capital ma jego CV, rekrutujący odpowiadał, że otrzymał je od zewnętrznej firmy rekrutacyjnej, z której usług korzysta Capital, więc nie jest w stanie teraz określić, z jakiego dokładnie ogłoszenia pochodzi. Sam nie wysyłałem do nich CV, a podczas telefonu od rekrutera taką odpowiedź uzyskałem, co potem okazało się nieprawdą.
Rekrutacja ma trzy etapy, na każdym długie pisemne testy, których pewnie nikt nawet nie sprawdza dokładnie, prezentacje przedstawiające niebotyczne zarobki i ogólną sielankę w branży. Wszystko po to, żeby sprawić wrażenie elitarności. Kandydat ma myśleć, że bardzo ciężko jest się dostać, a jak już mu się to uda, to trafi do krainy mlekiem i miodem płynącej. W rzeczywistości to firmie zależy, żeby zatrudniać jak najwięcej w miarę ogarnętych ludzi. Targetem są młodzi ludzie głównie w wieku 20-25 lat, których - w mniemaniu firmy - najłatwiej zmanipulować. Dodam, że rekrutacja jest ciągła i praktycznie każdego tygodnia odbywają się kolejne trzy etapy. Myślę, że średnio każdego miesiąca pracę rozpoczyna od 10 do 15 osób.
Tu się zaczynają schody. Zmanipulowany i omamiony wysokimi zyskami i wielkim prestiżem kandydat jeszcze przed podpisaniem umowy wpłaca kaucję na poczet szkolenia 500 zł. Dzięki temu nie zrezygnuje zaraz po podpisaniu, albo w ciągu kilku pierwszych dni. 3-miesięczne szkolenie kosztuje według firmy 3000 zł od osoby ze względu na... konieczność zdania końcowego egzaminu państwowego na licencję w KNF. O tym, czym ma być ten egzamin i co ma dawać pracownikowi, to nikt tak naprawdę jasno nie mówi. Wiadomo tylko, że daje "nowy zawód". Pracownik płaci kaucję, a firma wykłada za niego resztę. W umowie (chodzi tu o umowę zlecenie - główna forma zatrudnienia w firmie) jest zapis, że jeśli pracownik zrezygnuje wcześniej, to przepada mu kaucja i musi dodatkowo zwrócić 2500 zł, bo to są pieniądze, które "firma włożyła i już nie odzyska". Jedyna sytuacja, w której kary się nie płaci, to taka, gdy firma sama kogoś zwalnia (co się zdarza tylko wtedy, gdy ktoś jest "niesforny" albo "za dużo myśli"). Wtedy przepada tylko kaucja. Tak czy siak pracownik jest stratny. Zarobek jest oczywiście wyłącznie prowizyjny, ale nieustalony konkretnie w umowie. Nikt nie wie, ile dokładnie zarobi, bo wysokość prowizji ustalana jest na bieżąco dla każdego pracownika i za każdy sprzedany produkt.
Pracownicy otrzymują plan szkolenia z bogatą częścią teoretyczną i praktyczną, które jest rozpisane na trzy miesiące. Szkolenie prowadzi głównie prezes, jedyne materiały, jakie otrzymują pracownicy, to kserówki. Jednak już w ciągu pierwszych dni okazuje się, że plany uległy zmianie i część teoretyczna potrwa tylko góra tydzień, a potem zacznie się część praktyczna pod okiem doświadczonego managera (managerowie pracują tam od początku istnienia firmy, prawdopodobnie długoletni znajomi / wspólnicy prezesa). Pracownicy dowiadują się, że aby móc przystąpić do egzaminu KNF, należy odbyć kilkadziesiąt spotkań praktycznych z potencjalnymi klientami. Wszystkie pod okiem managera. Odbycie odpowiedniej ilości spotkań jest też konieczne, aby móc otrzymać wynagrodzenie. Nawet jeśli ktoś coś sprzeda, ale nie odbędzie odpowiedniej ilości spotkań, pieniądze mogą zostać wstrzymane do czasu kolejnej wypłaty. Stąd olbrzymi nacisk pracowników na swoich znajomych i krewnych, którzy - nawet jeśli potencjalnie niezainteresowani - często decydują się po prostu pomóc komuś w dopuszczeniu do egzaminu.
Na spotkaniu pracownik opowiada wyuczone na pamięć regułki zachwalające firmę lub mające wytworzyć w słuchaczu potrzebę zakupu inwestycji lub ubezpieczenia. W razie problemów manager przejmuje pałeczkę. Już na tym etapie wyciągane są dalsze kontakty jako polecenia na zasadzie "daj mi 20 nazwisk i numerów, podzwonię i poćwiczę". Jeśli dojdzie do drugiego spotkania, to już wtedy manager próbuje uskutecznić sprzedaż, aby potencjalny klient nie miał czasu na zastanowienie się i czytanie Ogólnych Warunków Umowy. To jest akurat typowe dla tej branży, każdemu zależy na jak najszybszej sprzedaży mało myślącemu klientowi. Nie wszystkie rzeczy są mówione, albo są przedstawianie w łagodniejszym świetle. Ot typowe marketingowe koloryzowanie. Pod żadnym pozorem nie wspomina się, że prezentowane produkty inwestycyjne to polisolokaty, nie używa się zwrotu Ubezpieczeniowe Fundusze Kapitałowe (UFK). To sa po prostu platformy oszczędnościowe. Najnowocześniejsza forma inwestycji. Chodzi oczywiście o unikniecie negatywnych skojarzeń ze słowem polisolokata. Tak jak ktoś pisał w jakimś poście - wielu pracowników, o ile ich stać, kupują takie polisolkaty dla siebie, bo po szkoleniu są przekonani, że to niespotykane i wyjątkowo zyskowne rozwiązania.
Jeśli ktoś sobie radzi w miarę dobrze, to potrafi przez 2-3 tygodnie żyć w pięknej bajce. Są zebrania, wręczane nagrody, wieszane na ścianach dyplomy, oklaski, filmy i przemowy motywacyjne. Ba, musiałem nawet raz oglądać film Kołcza Majka "Kto Ci kurwa ukradł marzenia do chuja?". Jednak sporo osób sobie nie radzi nawet ze znajomymi. Na każdego przychodzi prędzej czy później kryzys, bo znajomi się kończą i trzeba dzwonić i umawiać się z obcymi. Nawet jeśli są to osoby "z polecenia" to i tak zwykle niechętne do spotykania się z handlowcem. Jeśli prezes i manager danego pracownika uznają, że ten jest perspektywyczny, to starają się przetrzymać go, pomagając w znalezieniu kontaktów, albo wypłacając zaliczki przed właściwą wypłatą. Natomiast jeśli ktoś nie wypełnia planu "szkoleniowego" (czyli niestety większość), to zwykle jest wzywany na dywanik i robi się mniej przyjemnie. Jeśli ktoś chce odejść, to jest straszony karą, koniecznością zwrotu zaliczek, pozwem sądowym. Im ktoś słabszy psychicznie, tym łatwiej ulega. Czasem prezes ustala warunki, pod jakimi zrezygnuje z kary. Zwykle jest to konieczność zakupu jakiegoś produktu przez kogoś z rodziny lub przekazanie konkretnej ilości realnych i wartościowych kontaktów. Prezes profilaktycznie na zebraniach opowiada prawdopodobnie zmyślone historie o tym, jak to kiedyś jakiś pracownik próbował firmę oszukać, ale przegrał sprawę w sądzie i musi płacić odszkodowanie. Gdy ktoś odchodzi, to pod groźbą kolejnej kary nie może nikomu w biurze o tym powiedzieć. Po prostu znika i nigdy się już nie pojawia. Chodzi oczywiście o morale całego zespołu. Pracownicy często jeżdżą na spotkania, więc czasem mija kilkanaście dni, zanim ktokolwiek się zorientuje, że kolegi ze szkolenia dawno w biurze nie widział.
Gdy ktoś boi się odejścia i kary, to czasem pracuje nawet te trzy miesiące za darmo. Dojazdy do klientów, telefony, zamawianie kawy na spotkaniach w kawiarniach - wszystko na własny koszt. Niejednokrotnie ludzie kończą pracę z długami, do tego zastraszeni i skłóceni z bliskimi osobami. Oczywiście trafiają się też tacy, którzy po otrzeźwieniu nie dają sobie kaszę dmuchać i odchodzą mając w nosie płacenie kary czy pisma od prawników. Jest to jednak mniejszość.
Realne zarobki miesięczne to najczęściej od kilkudziesięciu do kilkuset złotych. Bardzo rzadko się zdarza, żeby ktoś przekroczył 1000 zł. Po odliczeniu kosztów zostaje śmieszna kwota. Do tego jeśli managerowie i prezes widzą, że ktoś już wkrótce się podda i nic się z niego już nie wyciągnie, przekładają wypłatę pieniędzy, nawet jeśli pracownik spełnił wyśrubowane wymagania. Powód najczęściej jest ten sam - umowa na polisolokatę jeszcze nie została zweryfikowana przez towarzystwo ubezpieczeniowe, lub pojawiły się jakieś drobne komplikacje, jakieś dane trzeba uzupełnić itp. Przez to Capital nie otrzymał pieniędzy na czas i nie może też wypłacić ich pracownikowi.
Capital otrzymuje prowizję od towarzystw ubezpieczeniowych najczęściej raz w miesiącu przez okres roku lub dwóch lat od podpisania przez klienta umowy. Średni okres pracy handlowca to 3-4 tygodnie. Zatem firma wyciska ile się da z pracownika w jak najkrótszym czasie, a potem się go pozbywa, bo to się jej opłaca - przez resztę czasu trwania sprzedanych przez pracownika polisolokat całą prowizję zgarnia do siebie. Do tego zarabia jeszcze na kaucjach i karach. Pensja managerów sięga ładnych tysięcy, bo składa się z bardzo wielu drobnych, kilkusetzłotowych prowizji dziesiątek pracowników.
Zdarzały się jednostki, które dotrwały do egzaminu KNF. Czym jest ten owiany tajemniczością egzamin, dający "państwowe uprawnienia" i "nowy zawód"? Jest to egzamin na uprawnienia agenta ubezpieczeniowego określonego towarzystwa. Tylko tyle i aż tyle. Takich egzaminów może być w sumie kilka dla każdego z towarzystw, z którym Capital Innovation współpracuje. Mając uprawnienia np. w Generali czy Compensa, pracownik może po prostu samodzielnie podpisywać się pod umowami z klientem. Jeśli danych uprawnień nie ma, to podpisuje się za niego jego manager. Czy to cokolwiek zmienia? Nie, bo w jednym i drugim przypadku zarabia się tyle samo. Manager zawsze musi zgarnąć swoją działkę. Więc jest to czysta formalność, która nic nie daje. Po odejściu może się przydać tylko wtedy, gdy ktoś chce podjąć pracę w tym konkretnym towarzystwie, w którym zrobił uprawnienie. I nigdzie więcej.
Firma chwali się, że ma biura w centrum Poznania w prestiżowym, przeszklonym wieżowcu Anderssia Business Centre. To jest prawdą tylko częściowo. Capital wynajmuje w Anderssii tylko jedeno małe biuro i korzysta z niego tylko w czasie rekrutacji. Jest to przykrywka mającaca zwiększać prestiż firmy w oczach kandydatów przychodzących na rozmowy kwalifikacyjne. Głównym biurem jest przerobione mieszkanie w starej poznańskiej kamienicy na rogu ulicy Garbary i placu Bernardyńskiego i tam wszyscy pracują.
Spółka istnieje formalnie od października 2014 roku. Zatem przyjmując średnio 10 nowych adeptów każdego miesiąca, ilość byłych pracowników można liczyć w setkach. A historia sięga czasów jeszcze dalszych. Łukasz Szulc, prezes i założyciel spółki, wcześniej współtworzył firmę BNB Investment Sp. z o.o. działającą na tej samej zasadzie. Gdy opinie o niej zaczęły ostro pikować i nie dało się tego łatwo zatuszować, wypisał się z KRS (ślad po tym oczywiście zostaje w raportach). Można sobie poczytać choćby na Goworku.
//www.gowork.pl/opinie_czytaj,833814
Firma BNB Investment obecnie nie jest aktywna. Oficjalna strona już nie istnieje, ale na internetowych archiwizerach są jej zapisy. Dokładnie te same slogany marketingowe, co na stronie Capitalu.
https://web.archive.org/web/20160403165348///bnbinvestment.pl/strona_glowna.html
https://web.archive.org/web/20160109091556///bnbinvestment.pl/
Jeszcze wcześniej istniała firma BNB Łukasz Szulc w Murowanej Goślinie koło Poznania. Również branża ubezpieczeniowa. Dotarłem do dwóch osób, które miały spore problemy po skorzystaniu z usług tej firmy. Jak ktoś pogrzebie głębiej, to dotrze też do innych działalności Łukasza Szulca, ale nie będę o tym pisać, żeby nie rozwlekać i tak długiego postu.
Opisałem szczegółowo, jak to wygląda z perspektywy byłego pracownika. Zawziąłem się i przeprowadziłem własne śledztwo. Oczywiście sam byłem naiwny i dałem się nabrać, tak jak i masa innych osób. Przejrzałem na oczy w odpowiednim momencie i teraz próbuję ostrzec innych, zarówno potencjalnych pracowników, jak i potencjalnych klientów. Jednocześnie na drodze prawnej staram się wyegzekwować zwrot kaucji i prowizje, które nie zostały mi wypłacone.
Ze względu na praktyki firmy prezes robi wszystko, żeby żadne negatywne opinie nie przedostały się do internetu. Stąd też grożenie pozwami użytkownikom Wykopu za jakiekolwiek wzmianki o firmie. Większość byłych pracowników po odejściu po prostu macha ręką i cieszy się, że ma to już za sobą. Nie podejmują dalszych działań i zapominają o sprawie. Dzięki temu wszystko może odbywać się od lat według tego samego schematu. Jednak jak widać trafiła kosa na kamień, bo ze społecznością Wykopu się nie zadziera.
Zawsze zastanawiajcie się dobrze nad tym, co się wam opowiada na rekrutacjach i nie podpisujcie niczego w ciemno, ani nie wpłacajcie żadnych pieniędzy, jeśli nie macie pełnego obrazu sytuacji.
Komentarze (155)
najlepsze
O ile samo spotkanie rekrutacyjne i wstępne szkolenie było jeszcze w miarę okej (w sensie nie wzbudziło we mnie podejrzeń), to później było już tylko gorzej. Najpierw dostaliśmy zaproszenie na jakąś wielką galę organizowaną w Hiltonie. Rozdawali tam nagrody dla najlepszych sprzedawców, puszczali jakieś filmy motywacyjne (o kołczu Majku nikt wtedy nie słyszał) i generalnie wszystko było takie eleganckie, a jednocześnie totalnie surrealistyczne, jeśli zestawiło się to z krzykami na scenie, by SIĘGAĆ PO MARZENIA, PRZESZKODĄ SĄ TYLKO TWOJE SŁABOŚCI. W tle leciały filmiki z turnusów na Maderze czy z innych tropików, a także zdjęcia najlepszych kierowników stojących tuż przy swoich mercedesach ( ͡° ͜ʖ ͡°) Tyle dobrego, że jedzenie było spoko. W międzyczasie było też kolejne szkolenie w Krakowie, na które należało dojechać na własny koszt. Co się tam działo? Znowu spotkania motywacyjne oraz ćwiczenia, podczas których m.in. należało wymyślić, skąd znaleźć kolejne kontakty :D
Co do samej pracy - im zależało tylko i wyłącznie na kontaktach. Sugerowali, by kontaktować się ze wszystkimi - rodziną, przyjaciółmi, kolegami ze szkoły, nauczycielami, sąsiadami. Zachęcali do odkurzenia kontaktów na naszej-klasie i zapraszania na spotkania właśnie przez ten portal.
Analizy finansowe prowadziło się w zeszytach A4, gdzie na samym końcu należało wydusić
@piglet: No bo to było te pięć najlepszych ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Mając to na uwadze, właśnie patrzyłem na ich KRS - mają całkiem spore fundusze (ponad milion), a z tego co wiem dalej januszują, zamiast prowadzić faktycznie opłacalny biznes.
1) pozew dla Wypoku za znaleziska i oczywiście dla użytkowników
2) pozew dla Facebooka za udostępnienia
3) pozew dla Google za indeksowanie linków
Myślę, że to koniec internetu w formie, jaką znamy obecnie ( ͡° ʖ̯ ͡°)
Groźba kary