Jestem kobietą. Dojrzałą kobietą, rzekłabym. Kobietą w okolicach czterdziestki, warto doprecyzować, skoro już mamy rozmawiać prosto od serca i szczerze. Czy zaś przekroczyłam już tę magiczną granicę, czy jeszcze cieszę się wiekiem powszechnie uważanym za młodość, nie zdradzę. Zostawmy sobie ten cień tajemnicy. Chociaż tyle.
Żyję sama. Nie mam kotów, nie jestem niczyją ciotką, a tym bardziej nie kręcę włosów za pomocą papilotów. W ogóle nie kręcę włosów, jeśli ma to jakiekolwiek znaczenie. Od wielu lat noszę się krótko, bo tak jest podobno młodziej, a już na pewno wygodniej. Ale to nie jedyny powód. Drugi wiąże się z faktem, dlaczego w ogóle zdecydowałam się poświęcić pięć minut w moim zapracowanym życiu i napisać tych parę słów.
Jestem sobie po swojemu. I lubię być po swojemu. Nie ma przy mnie osób, które mi pomagają lub wyręczają mnie. Jeśli nie mam ochoty zmywać naczyń, bo w pracy nadszedł kryzys związany z dużym projektem, i na domiar złego ja go koordynuję, idę do supermarketu i kupuję plastikowe naczynia, bo wymagają tylko i aż użycia i wyrzucenia. Albo zamawiam je przez internet. Podobne relacje łączą mnie z ludźmi. Nie żalę się, po prostu tak wybrałam.
Każdego roku w okolicy świąt Bożego Narodzenia dopada mnie coś na kształt zadumy. Nie smutku, po prostu głębszej refleksji. Bo oto kolejna okazja do odwiedzenia dalekiej rodziny mija mi koło nosa i gdy za ścianą słychać kolędujących sąsiadów, ja jem ogrzewane pierogi z kapustą i grzybami, kupione dzień wcześniej w markecie. Od lat nie ma u mnie miejsca na trzask ognia w kominku, ledwo pamiętany z dzieciństwa zapach świeżej choinki ani domowe wypieki.
W tym roku zrobiłam wyjątek i zdecydowałam się kliknąć w parę linków z poradnikami przedświątecznymi. Znalazłam je na forum, które w drodze do lub z pracy zdarza mi się odwiedzać. Że były reklamą obliczoną na zysk – liczony w wejściach na stronę, ale przecież to również zysk – wcale mi nie przeszkadzało. A niech tam. Zobaczmy, w co chcą mnie wmanewrować.
Trafiłam na trzy blogi. Artykuły utrzymane zostały w tym samym tonie: jest słodko, jest cudnie, ogarniesz cały przedświąteczny galimatias, zanim wybije południe. No jasne, zadzieram kiecę i lecę, jak to mawiała czyjaś babcia. Może moja.
Punkt pierwszy: ozdoby świąteczne z ciastek. Takie proste, takie naturalne, takie odwieczne. Idą święta, idą kobiety do kuchni i składniki idą do miski, a potem do garnka. Nie, stop, ciastka się piecze. Jeszcze nie zaczęłam, a już pierwsze fiasko. Poddawanie się nie leży jednak w mojej naturze.
Najpierw wypadałoby znaleźć odpowiedni przepis, bo oczywiście blogowe poradniki takowych nie obejmują. Łatwo pisać o czymś, o czym się nie wie. Jeszcze łatwiej za tym podążać, robiąc rzeczy na wyczucie. Rozbijać jajka, a potem wąchać skorupki, czy aby na pewno były świeże. Wpisywać w Google „jak wygląda 40 dg margaryny” i brudnymi rękami szukać odpowiednich zdjęć.
Sparzyć opuszki palców, stłuc coś i zezłościć się, jak podczas przeciągania przez podopiecznych deadline’u w pracy. Dzień jak co dzień. Ale nie mój.
Zapomniałam uprzedzić – to nie jest tekst z happy endem, w którym zbłąkana owieczka powraca na świąteczne łono i bije się w pierś za stracone lata. Eksperyment nie wyszedł. Albo raczej wyszedł, ale z negatywnym skutkiem. Coś tam się upiekło, bo i zjeść się to dało, ale nie wyglądało jak na zdjęciach. Nie zostałam nagle perfekcyjną panią domu. Ani w ogóle panią domu. W swoim własnym mieszkaniu jestem i będę gościem, intruzem. I owszem, przegrałam z próbą sprostania okołoświątecznym oczekiwaniom.
Nie tak od razu, co oczywiste. Bo na ciastkach się nie skończyło. Miałam wolny weekend, obiecałam samej sobie odpoczynek od pracy. Fizyczny. Psychiczny. Wyłączyłam telefon, zresztą po raz pierwszy od lat. Ale nie podłapałam świątecznego nastroju i nie zaraziłam się atmosferą. Artykuły pozostały tylko artykułami. Słowami, które ktoś napisał i za które pewnie zarobił.
[tu był opis pozostałych artykułów*]
Czy jestem złą osobą, bo sprzeciwiam się świętom? A i to za dużo powiedziane. Nie sprzeciwiam im się – po prostu je lekceważę. Nie czuję się zła, dziwna ani nienormalna, choć przeczuwam, że tak mnie odbieracie. Że na co dzień tak mnie odbiera świat. Ale to nic. W gruncie rzeczy to o niczym nie świadczy, bo po zamknięciu komputera zostanę ze sobą tylko ja sama, nie wy, nie żadni „oni”. A tym bardziej nie autorzy artykułów, w których populistyczną i tendencyjną treść być może sami nie wierzą.
Tekst publikuję za zgodą jego autorki, która chciała zostać anonimowa.
*Adres jednego z trzech wymienionych przez nią na forum artykułów pozwalam wkleić sobie sama, bo to ja go tam umieściłam:
//domifikacje.pl/porady/pysznie-i-pieknie/ Reszty nie wklejam, bo nie wiem, czy autorzy by sobie tego życzyli.
Na koniec dziękuję autorce za odniesienie się do artykułu poradnikowego, nawet jeśli nie zrobiła tego pozytywnie, bo to znaczy, że jednak jakoś ją poruszył.