Tekst nie mój, ale uznałem, że warto się podzielić, bo śmiechłem:
W moim biedamiasteczku miało odbyć się spotkanie z pisarzem niebylejakim czyli z samym Andrzejem Sapkowskim. Jako że w miasteczku nic się nie dzieje, a godzina spotkania była poobiednia, gdy już nic ciekawego w tv nie leci, wybierali się wszyscy, którzy kiedykolwiek przeczytali coś więcej niż paragon z Biedronki. Czyli, jak przewidywałem, salka przy świetlicy szkolnej będzie pełna.
O wyznaczonej godzinie zjawiłem się w mojej byłej szkole i pani sprzątająca pokazała mi, że spotkanie z Sapkowskim jest jednak w stołówce, tylu chętnych przyjechało, także z pobliskiej Warszawy. Wchodzę, a tam zatrzęsienie luda, prawie nikogo nie znałem, byli nawet jacyś cosplayerzy, mówię Wam, całkiem jak z okładki gry. Zacząłem robić sobie z nimi foty, tylko z jednym nie, bo wyglądał jakoś biednie, jakby ten przebieraniec nigdy gry nie widział. Nagle ktoś mnie popchnął przy wejściu, patrzę a tu sam Andrzej Sapkowski się przeciska, nie zauważył mnie, bo udawał, że nie widzi też tych cosplayerów. Ich zresztą przechodząc popchnął mocno brzuchem, aż zatoczyli się pod ścianę, tylko koło tego niepodobnego do Wiedźmina z gry jakoś przystanął i na chwilę się rozchmurzył.
Pobiegłem szybko za Sapkowskim i zobaczyłem, że w pierwszym rzędzie same wolne miejsca, bo nikt nie był chyba na tyle odważny, żeby usiąść tak blisko Autora. Usadowiłem się naprzeciwko, akurat gdy Sapkowski pociągnąwszy tęgi łyk oranżady z butelki 1,5 l zagaił:
-Proszę wybaczyć, że przyjeżdżam prosto z ryb, ale jestem wręcz fanatykiem wędkarstwa i uważam, że kto nie łowi, ten nie jest prawdziwym facetem i żona powinna go rzucić, hehe.
W tym momencie utkwił wzrok we mnie i na pewno od razu zauważył, że nigdy żadnych ryb nie łowiłem. Faktycznie Autor był w takiej specjalistycznej kamizelce z pentyliardem różnych zaczepów, kieszonek i uchwytów na spławiki, przynęty i haczyki. Żeby przestał mnie świdrować wzrokiem, wyszeptałem, że nie będę przeszkadzał i nie chcę zadawać żadnych pytań, na co Sapkowski jakby mi odpuścił to srogie spojrzenie.
-Zapraszamy do zadawania pytań- zachęciła prowadząca loszka 10/10.
Na to z tyłu wstała jakaś pani i powiedziała: - Panie Andrzeju, proszę powiedzieć jak powstają Pana teksty?
Sapkowski w jednej chwili zrobił się purpurowy i wyglądał jakby miał eksplodować, na to jednak siedząca obok loszka powiedziała mu coś na ucho. Pan Andrzej opanował się z widocznym trudem i powiedział do mikrofonu, że na pytania od dziennikarzy będzie odpowiadał po spotkaniu z czytelnikami.
Wtedy zza moich pleców wstał pryszczers, na oko gimbaza i z widocznym przejęciem -bo jego kolega nagrywał spotkanie telefonem- zapytał nabożnie:
Panie Andrzeju, mam pytanie, a w zasadzie dwa, jak to się stało, że to właśnie pan został wybrany do napisania książkowej wersji gry i czy jest jakaś szansa, ja wiem, że to może jeszcze tajemnica handlowa, ale czy jest szansa, że stworzy pan coś równie poczytnego na bazie Pokemonów..?
Mirki, co się zaczęło dziać. Sapkowskiemu wróciła czerwień na twarz i tym razem nawet nie dał szansy prowadzącej, od razu kocim skokiem znalazł się na nogach a zza pleców wyciągnął jedną z tkwiących tam dwóch wędek, chyba był to spinning. Błysnęło i coś przeleciało ze świstem koło mojego ucha. Pryszczers wrzasnął, podczas gdy pan Andrzej już kręcił kołowrotkiem, złapany za nos gimbazjalista nie miał najmniejszych szans by uciec. Jego kolega z telefonem chciał nagrać wszystko z bezpiecznego kąta stołówki, ale tam złapał go ten podrabiany wieśniacki wiedźmin, który z okrzykiem „Sapek!” zarąbał go mieczem, bo miecz miał akurat całkiem niepodrabiany i prawdziwy. Na sali powstała panika i ludzie na widok krwi zaczęli uciekać, ale podrabiany wiedźmin z niemożliwego obrotu ciął jeszcze złapanego na spinning pryszczersa.
Do pokonanych podszedł sam Mistrz i nachylił się nad jednym z leżących: - Masz może ostatnie życzenie? -zapytał Pisarz drżącym z wściekłości głosem.
Tamten coś wymamrotał. - Co?! -wrzasnął Autor. -Głośniej! - I... Its a prank... It
s a prank, bro...-wyszeptał konający.