Ten tekst pochodzi z powieści Waldemara Łysiaka "Milczące psy" z 1983 r., jednak możne dobrze odnieść go do sytuacji w współczesnej Polsce.
Zaczęła od tego, że jej ambasador ma być apostołem pokoju, albowiem symbolika
pokoju jest największą uwodzicielką dla społeczeństw poturbowanych przez historię.
(...)
— Opowiadano mi jak w roku 1223 wodzowie mongolscy zrobili ucztę zwycięstwa.
Jedli siedząc na deskach ułożonych na plecach leżących książąt ruskich. Im więcej jedli i
pili, tym głębiej ciała książąt zapadały się w ziemię. Zostali zmiażdżeni na śmierć. Dzisiaj
zmiażdżeni są przez nas Mongołowie. Ale inaczej, nie na śmierć. Mongołowie ulegli tym,
których zwyciężyli, gdyż poczucie, że jest się właścicielem absolutnych niewolników,
działa usypiająco. A poczucie, że się jest niewolnikiem, pobudza w końcu do walki.
Rozumiesz to?
— Tak, Najjaśniejsza Pani.
— Posłuchaj dalej, to nie jest aż tak proste. Istnieją różne narody, a raczej różne narody
mają różnego ducha. Jedne można pobić i przesiedlić w celu zagarnięcia ich ziem, a świat
nie podniesie wrzasku — to małe narody, plemiona. Z innych można uczynić małym
wysiłkiem niewolników i będą chętnie lizali rękę pana — to narody o podłej duszy, od
kolebki niegodne samostanowienia, w wielkich obszarach Azji roztopią się bez śladu. Z
trzecimi wreszcie nie można zrobić ani tego, ani tego, przynajmniej nie od razu — to
Polacy. Nie można zaanektować ich państwa, bo trzeba byłoby dzielić się z Prusami,
Austrią, Turcją i Bóg wie z kim jeszcze; narzuca to europejska równowaga sił. Po drugie:
nie można tego zrobić od ręki, gdyż są to znakomici żołnierze, a cały naród, gdy otwarcie
zagrożony, przypomina wściekłego wilka w nagonce. Zbyt dużo by to kosztowało, należy
raczej zdemoralizować ich do szpiku. Po trzecie: czy w ogóle należy ich anektować,
biorąc na ciało imperium permanentnie ropiejący wrzód, ognisko buntu, rozpalone od
kołysek po trumny, od kurnych chat po pałace, w karczmach, warsztatach, dworach i
kościołach, grożące gangreną samemu zdobywcy i wiecznie narażające na konflikt z
innymi mocarstwami? Czy nie lepiej zostawić im formalną swobodę, z całym teatrum
nazw i symboli, które tak kochają, z całą honorową frazeologią, która jest ich
narkotykiem, z konstytucyjnymi prawami o fałszywej wartości, i przytroczyć do siodła
niewidzialną liną, której jeden koniec trzymasz mocno w dłoni, a drugi zakotwiczyłeś w
sercach ,,milczących psów”, co sprawują tam władzę? Szarpniesz i kukiełki robią żądany
ruch. Czy to jest jasne, co mówię?
— Tak, Najjaśniejsza Pani.
— Dowiedź tego. Przełóż to na język historii
(...)
Rzym zabiło to, co stanowiło o jego potędze, skorpion
zabija się własnym jadem. Autonomie były jego siłą, lecz były stosowane tępo,
identycznie wobec wszystkich, a nadto źle kontrolowane, tak jakby Rzym chciał
oszczędzić na szpiclach. Autonomia ze zbyt dużym zakresem swobód a zbyt mizerną
kontrolą jest głupsza od pozornej niezawisłości sterowanej umiejętnie przez „milczące
psy”. Rzym za dużo oszczędzał i za dużo kłócił się wewnętrznie, za dużo uwagi
przykładał do dynastycznych i hierarchicznych sporów w stolicy, tworzył chaos i
pozostawił chaos. Na gruzach Rzymu cóż wyrosło, księstewka włoskie, worek chaosu. Na
glebie Cesarstwa Wschodniego wzrosło Bizancjum, którego Rosja jest następczynią.
Wschód zatriumfował nad Zachodem, kiedyś zatriumfuje nad światem... (...)
— Polska, Najjaśniejsza Pani, to trudna misja. Ten naród jest równie nieobliczalny jak
samo życie, nie będzie mi lekko.
— Nie podnoś swojej ceny teraz, najpierw zasłuż. Nikt nie obiecywał ci lekkiego
chleba w Polsce, nikt nie mówił, że to łatwe zadanie. Rola diabła jest wielką rolą,
ofiarowałam ją tobie, czyż to mało? Dostaniesz złota, srebra i dużo wskazówek, ale
będziesz zdany na własne siły. To, co masz zrobić, dawno już zostało zapisane, kilka
wieków temu, przez proroka Izajasza syna Amosa. Panin wygrzebał ten manuskrypt w
jakimś klasztorze i Panin przeczyta ci to, co podkreśliłam.
(...)
„Dzieci znieważą ojców swoich, ojcowie zaś na dzieci spoglądać będą ze wstrętem. I
brat brata znienawidzi, i przyjaciel przyjacielowi zazdrościć będzie. I odda matka dziecko
swe na rozpustę, a dzieci przed rodzicami wstydu mieć nie będą. A nauczyciele ich
obłudnicy i pijanice... A książęta ich będą niemiłosierni, a sędziowie niesprawiedliwi. I nie
będzie, kto by chronił sierotę przed ręką możnego, i zapłaczą sieroty i wdowy, bo nie masz
dla nich pomocnika ni obrońcy. Bo możni nie zaznają litości nękając ubogich... I głód
zapanuje... A odejmę mądrość od serc waszych i nie będzie w was rozsądku, i myśleć
będziecie jako maleńkie dzieci i zachwiejecie się jak pijani... Uciekać zaczniecie i od
strachu samego, gdy nikt was nie goni, i zlękniecie się tam, gdzie nikt was nie straszy...
Dopuszczę, by ci, co was nienawidzą, czerpali z was zyski, i ci, co nie znają Boga, by
wami władali. I wysługiwać się będą poganom synowie i córki wasze...”
(...)
— Zrozumiałeś?
— Tak, Najjaśniejsza Pani.
— Dowiedź tego, ale tym razem lepiej. Cóż więc trzeba zrobić?
— Trzeba... rozłożyć ten naród od wewnątrz, Najjaśniejsza Pani, zabić jego
moralność... Jeśli nie da się uczynić zeń trupa, należy przynajmniej sprawić, żeby był jako
chory gnijący w łożu... Trzeba mu wszczepić zarazę, wywołać dziedziczny trąd, wieczną
anarchię i niezgodę... Trzeba nauczyć brata donoszenia na brata, a syna skakania do gardła
ojcu. Trzeba ich skłócić tak, aby się podzielili i szarpali, zawsze w nas szukając arbitra.
Trzeba ogłupić i zdeprawować, zniszczyć ducha, doprowadzić do tego, by przestali
wierzyć w cokolwiek oprócz mamony i pajdy chleba.
— Dobrze. Jak?
— Tak, jak kazałaś, Najjaśniejsza Pani. Korupcją, a jej wierzchołkiem stanie, się żołd
„milczących psów”, którzy będą nimi rządzić. Bogactwem i głodem, które biednych
podjudzą przeciw możnym, tych drugich zaś napełnią takim strachem i podłością, że
uczynią wszystko dla zachowania swego bogactwa. Kultem prywaty, złodziejstwa,
rozpusty, wszelaką demoralizacją i wiodącym ku niej alkoholem. Należy ich jeszcze
mocniej rozpić, tak jak nam poseł angielski rzekł o rozpijaniu dzikich w Ameryce, i mieć
pijanyje dogowory! — wyrzucił z siebie krzykiem po rosyjsku, rozgrzany własnymi
słowami.
— To już oni bez ciebie zrobili, nie prześcigniesz ich, wystarczy, byś im nie
przeszkadzał w piciu, a bacz, żebyś się od nich nie zaraził, Fürst Repnin. Nie ucz mistrzów
tego, w czym pierwsi.
Panin roześmiał się urzędowo, dając tym znać, że dowcip przedni jest, jak każdy z
imperatorskich ust. Caryca zdała się tego nie dostrzegać, mówiła dalej z tą samą powagą:
— Tak, tak. Stworzymy tam nową oligarchię, która będzie okradać własny naród nie
tylko z godności i siły, lecz po prostu ze wszystkiego, głosząc przy tym, że wszystko, co
czyni, czyni dla dobra ojczyzny i obywateli. Niższe szczeble tych krwiopijców będą
uzależnione od wyższych w nierozerwalnej strukturze piramidy. Trzeba będzie starać się,
by w piramidę wpasowany był każdy zdolny i inteligentny człowiek, by zechciwiał w niej
i spodlał. Niedopasowywalnych szaleńców, nieuleczalnych fanatyków, nałogowych
wichrzy-cieli i każdą inną wartościową jednostkę wyeliminujemy operacyjnie: na Sybir,
do Szlisselburga, albo od razu do ziemi. Ale trzeba się starać, aby takich wypadków było
jak najmniej, nie należy obciążać ich pamięci męczennikami i martyrologią, to szkodzi...
Tak, właśnie tak...
— Ty zaczniesz, Fürst Repnin, gdy tylko Poniatowski włoży koronę. Dziel i rządź.
Rządzić będzie łatwo, gdy już podzielisz. Wywołaj taki konflikt, aby rozżarli się na siebie
wzajem. Broń prawa zrywania sejmów przez „liberum veto”, bo dzięki temu można
zahamować każdą u nich reformę — wystarczy przekupić jednego posła, ten krzyknie:
„liberum veto”, i po sejmie, po ustawach, po wszystkim. Ci głupcy mają to za dowód
wolności w ich kraju, utwierdzaj w nich to przekonanie. A potem uderz w strunę
najmocniejszą — w punkt wiary. To czułe miejsce, dewoci zawyją. Imieniem wolności
żądaj równych praw dla innowierców. Zobaczysz jaki wulkan się otworzy.
Komentarze (1)
najlepsze