Na Wykopie było już o tym ciekawym zjawisku, jednak w wersji uboższej, anglojęzycznej, bez załączonego filmu i z kilkunastoma wykopami, pozwalam więc wrzucić nieco obszerniejsze materiały wyszukane w sieci:
Wg Wikipedii:
Kulty cargo (ang. cargo – ładunek) – ruchy religijne szerzące się głównie na wyspach Oceanu Spokojnego, głoszące nadejście nowego porządku: równości wszystkich ludzi, białych i czarnych, oraz powszechnego dobrobytu. Początkowo rozwinął się na Fidżi w XIX wieku.
Kult ten zaczął być widoczny dla antropologów w momencie, gdy ludność tubylcza zaczęła budować lądowiska i pasy startowe dla samolotów, nabrzeża dla statków, magazyny itp. Okazało się, że miejscowa ludność widząc, iż biali budują pasy startowe i lądowiska, czego wynikiem jest przylatywanie samolotów z żywnością i innymi dobrami, zaczęła ich naśladować. W świadomości tubylców samoloty przylatywały z nieba i były kierowane na ziemię przez bogów, natomiast biali ludzie byli tylko pośrednikami, którzy nie przekazywali im wszystkich zsyłanych dobrodziejstw (stąd kult cargo). W kulcie tym często ujawniał się sprzeciw wobec kolonializmu.
Ruchy te powstały już pod koniec XIX w., ale szczególny ich rozwój przypada na okres II wojny światowej. Kulty cargo łączą synkretycznie elementy rodzimych mitów, wierzeń i obrzędów z elementami chrześcijańskimi, a niekiedy również z programem polityczno-społecznym.
Tutaj bardzo interesujący fragment filmu dokumentalnego traktujący o zjawisku:
//www.youtube.com/watch?v=qmlYe2KS0-Y
Teraz tekst przeklejony z niesamowite.fora.pl a bazujący na tekście z racjonalista.pl, link do źródła - źródło
Gdy u progu XX wieku biali ludzie — Anglicy, Niemcy, Holendrzy — przybyli na Nową Gwineę, zastali tam plemiona żyjące w epoce kamiennej. Kolonizatorzy ucieszyli się — znali wydarzenia z przeszłości, kiedy to biali ludzie, docierając do zapomnianych przez cywilizację rejonów świata, byli traktowani jak bogowie. Założyli więc na wyspie plantacje i zatrudniali na nich tubylców, płacąc im głodowe pensje. Sami żyli w dostatku — statkami i samolotami dostarczano im z ojczyzny towary; wystarczyło tylko zatelegrafować i złożyć zamówienie. Nic z tych cudów cywilizacji nie trafiało do rąk ciężko pracujących tubylców. Ale kto by się przejmował „dzikusami"! Przez jakiś czas wszystko szło tak, jak oczekiwano, aż pewnego dnia tubylcy przestali przychodzić do pracy. Bunt? Niekoniecznie. Przestali bowiem też pracować na własnych polach. Zaciekawieni tym faktem biali zaczęli obserwować poczynania tubylców. Ze zdumieniem odkryli, że mieszkańcy wybrzeża budują prymitywny port. Potem ze słomy, patyków, lian zbudowali coś w rodzaju wieży radiostacji i tańczyli wokół niej całymi dniami. Następnie zachowywali się tak, jakby wysyłali jakąś wiadomość, po czym pobiegli na przystań, pewnie w oczekiwaniu na statek.
Mieszkający w głębi wyspy tubylcy najwyraźniej postanowili zwabić samoloty - wyrąbali w dżungli pasy startowe, urządzili lotnisko z drewnianymi „wieżami kontrolnymi" i masztami „radiostacji". Potem tańczyli i śpiewali wokół tych „urządzeń"...
Co się okazało? Otóż tubylcy podpatrzyli, jak przybysze zza morza pisali coś na kartkach, rozmawiali z dziwnymi pudełkami, a potem przypływały statki i przylatywały samoloty wypełnione wszelkim dobrem, które biali zatrzymywali dla siebie. Mieszkańcy wyspy nie mieli pojęcia, że gdzieś tam istnieją fabryki produkujące te towary. Byli przekonani, że biali znaleźli sposób, by nakłonić bogów do obdarowywania ich wspaniałymi przedmiotami, podczas gdy tubylcy muszą w pocie czoła pracować i nic z tego nie mają. Kapłani stwierdzili, że Gwinejczycy najwyraźniej w jakiś sposób obrazili bogów. Uznali więc, że gdy zbudują porty, lotniska i wieże, wokół których będą tańczyć i śpiewać, zadowolą bogów, a ci obdarzą ich swoją łaską.
Europejczycy próbowali wyjaśnić tubylcom, że to pomyłka, że cała kolonialna infrastruktura nie służy żadnym magicznym obrządkom, ale nic do nich nie docierało. Kult cargo rozkwitł podczas II wojny światowej — zdarzało się, że np. piloci samolotów transportowych, widząc w dżungli pasy startowe, próbowali na nich lądować — z tragicznym skutkiem.
Nie tylko na Nowej Gwinei ludność wierzyła, że biali znaleźli sposób na zdobywanie bez wysiłku dóbr cywilizacji. Na wyspach Salomona do tej pory oczekują na ładunki. Wielu wieśniaków przeniosło się z głębi lądu na wybrzeże. Zbudowali osiedle baraków do przechowywania towarów i punkty obserwacyjne. Przykładają do oczu puste butelki zamiast lornetek i wypatrują statków.
Antropolodzy znają dziesiątki plemion z całego świata, które łączy kult cargo (cargo po angielsku znaczy „towar"), czyli wykonywanie magicznych rytuałów w celu ściągnięcia samolotów i statków z towarami. Czasami, by osiągnąć cel, tubylcy posuwali się nawet do dość niezwykłych sposobów. Otóż w latach 60. XX wieku na wyspie Nowy Hanover w pobliżu Nowej Gwinei przeprowadzono wybory. Nie wygrał żaden z lokalnych kandydatów, mieszkańcy głosowali bowiem na ówczesnego prezydenta USA, Lyndona Johnsona. Gdy dowiedzieli się, że nie zostanie ich prezydentem, zaczęli zbierać pieniądze: wpadli na pomysł, że po prostu kupią go, a gdy przejmie władzę na ich wyspie, zdradzi sekret zdobywania ładunków za pomocą magii. Chcieli też zaprosić do siebie papieża, królową Elżbietę i księcia Edynburga. Wszyscy sprawili im zawód. W 1972 r. jeden z członków plemienia postanowił złożyć siebie w ofierze bóstwu cargo. Od współwyznawców zebrał 20 tysięcy dolarów, by mogli uczestniczyć w tym wydarzeniu. Przedstawiciel australijskiego rządu wyperswadował mu ten pomysł. Pieniądze przeznaczono na budowę pomnika w Canberze.
Dla prymitywnych ludzi tkwiących jeszcze w epoce kamiennej biali ludzie ze swoją techniką i wiedzą stawali się równi bogom. Tak np. pewien szczep Indian z zachodniego wybrzeża Ameryki Północnej traktował sir Francisa Drake'a. Ale najbardziej niezwykły przypadek dotyczy amerykańskiego żołnierza, Johna Fruma.
W 1943 roku Frum przybył na polinezyjską wyspę Tana (Nowe Hebrydy). Tubylcy żyli w niezwykle prymitywnych warunkach. Frum wyleczył niektórych za pomocą środków ze swej podręcznej apteczki, nauczył ich paru rzeczy, podzielił się swą wiedzą, a także obdarował kilkoma drobiazgami: guzikami, hełmem itp. Opowiadał im też o Ameryce, mówił, że to wspaniały kraj, Ziemia Obiecana, raj. Tubylcy uwierzyli, że sam Frum jest bogiem. Gdy Frum wreszcie odpłynął do domu, obiecał przyjaciołom, że kiedyś do nich powróci. Niestety, nie dotrzymał słowa. Oni czekają na niego do dziś. I chociaż misjonarze wprowadzili na wyspie chrześcijaństwo, wyspiarze nadal modlą się do swego boga, Johna Fruma, oraz odprawiają tajemnicze magiczne obrządki mające na celu sprowadzić go na Tanę. (...)
Komentarze (12)
najlepsze
http://i.imgur.com/nBs2fyA.jpg
W wielkim skrócie chodzi o bezmyślne kopiowanie / używanie / adaptowanie pewnych rozwiązań / narzędzi / technologii w celu osiągnięcia sukcesu.
~Arthur C. Clarke (Trzecie Prawo Clarke'a).