Infotanki rosyjskiej propagandy
Agnieszka Romaszewska-Guzy -założycielka i szefowa telewizji Biełsat
Prorosyjscy separatyści w Doniecku (Fot. Sergei Grits (AP Photo/Sergei Grits))
Polska znalazła się niespodzianie w ogniu wojny i w dodatku tuż za linią frontu - a jest to front rosyjskiej wojny informacyjnej.
Ten front ma w zasadzie tylko jedną - rosyjską - stronę i jest to dziwna wojna. Toczy się głównie o Ukrainę, a teraz już o cały obszar postsowiecki i o wszelkie arbitralnie ustalane imperialne interesy Rosji. Przeciwnikiem, który do niedawna nie zdawał sobie z tego sprawy, jest Zachód i wszystko, co reprezentuje. W szczególności USA to wróg absolutny.
Ta specoperacja wojenna bazuje na analizie słabości współczesnego państwa, zwłaszcza państwa demokratycznego. Opiera się ono na woli obywateli wyrażanej w wyborach i obowiązujący społeczny consensus w różnych sprawach. Ludzie jednak podejmują decyzje, opierając się na pewnym obrazie świata, jaki w nich ukształtowało zarówno własne doświadczenie, jak i przekazy innych ludzi i w końcu, w coraz większym stopniu, przekaz medialny.
A ponieważ współczesne państwo opiera się na decyzji powszechnej, także i tych obywateli, których przygotowanie do spraw publicznych jest praktycznie żadne, wcale nietrudno jest manipulować ich zachowaniami za pomocą medialnego, zwłaszcza telewizyjnego, przekazu, o ile tylko uda się taki przekaz zdominować.
O kontrolę nad przekazem trwa walka także w demokracji. Próbują ją sprawować ugrupowania polityczne i grupy interesu ekonomicznego. Jednak w państwach zachodnich czy choćby półdemokratycznej Ukrainie nigdy państwo nie było i nie jest w stanie kontrolować przekazu w pełni. Natomiast autorytarna Rosja, w której odbudowywane są kolejne mechanizmy totalitaryzmu - owszem, to potrafi.
W momencie, gdy owa kontrola zostaje użyta jako jedno z najważniejszych narzędzi imperialistycznej polityki międzynarodowej, mamy do czynienia z wojną medialną, jaką dziś obserwujemy.
Propaganda Kremla nie działa. Donieck nie chce do Rosji
Obiektem ataku są głównie ludzie z krajów, które Rosja chce sobie podporządkować, a w drugiej kolejności społeczeństwa Zachodu. Tym pierwszym za pomocą dominujących w ich przestrzeni medialnej sprawnych profesjonalnie telewizji rosyjskich funduje się prawdziwe pranie mózgu. Tym drugim, mogącym się odwołać do innych źródeł - obfitującą w dezinformację wojnę psychologiczną.
Podstawowy mechanizm skuteczności tych działań jest jeden: ludzka nieodporność na totalne kłamstwo. W normalnym świecie przyzwyczajeni jesteśmy do plotek i przeinaczeń, ale stosunkowo rzadko są one totalne. Gdy słyszysz w telewizji, że gdzieś zastrzelono masowo cywili, myślisz: może nie masowo, może to było tylko kilka osób, ale nie przychodzi ci do głowy, że to pełna mistyfikacja i nikogo nie zastrzelono. Tak więc propaganda rosyjskiej wojny informacyjnej skuteczność zawdzięcza swojej nieprawdopodobnej bezczelności.
Po raz pierwszy od czasów zimnej wojny narzędzia propagandowe zostały użyte na tak zmasowaną skalę. I Zachód najwyraźniej wciąż nie wie, co z tym zrobić, a to, że jakoś na to odpowiedzieć powinien, jest równie pewne jak to, że nie może pozwalać na bezkarne buszowanie "zielonych ludzików" w kolejnych krajach, bo jest to skrajnie destrukcyjne i zagraża całej architekturze bezpieczeństwa w Europie.
Gdy więc słyszę w dorocznym wystąpieniu ministra spraw zagranicznych, że Polska powinna współdziałać przy powstawaniu paneuropejskiej rosyjskojęzycznej telewizji - myślę, że jest to słuszny kierunek, bo kraje dawnego ZSRR od pewnego czasu rozjeżdżają "infotanki", jak to ostatnio określił na Facebooku pewien znajomy białoruski dziennikarz.
//wyborcza.pl