Wierzę, że jak ktoś jest naprawdę dobry w tym, co robi, to kryzys nie stanowi dla niego problemu. A może nawet jest okazją (zresztą, dla takich osób niemal wszystko może być okazją).
Problem w tym, że "naprawdę dobry" = lepszy niż większość. Więc takich osób/firm z definicji jest niewiele. Z drugiej jednak strony większość ludzi pod tym względem olewa swoją robotę -- tak naprawdę wcale nie starają się być najlepsi. No więc nie są.
Niezły tekst na ten temat znalazłem na blogu dobrej, zagranicznej firmy z mojej branży. Polecam każdemu, kto zna angielski (nie ma tam branżowego bełkotu):
Czyli niema tego złego co by na dobre nie wyszło, mało brakowało, a byś wylądował bez pracy, i z dużym (skoro banki odmówiły) kredytem, to dopiero by był kryzys.
Te kryzysy są nieporównywalne. Wtedy nie było jeszcze tyle dobra gospodarczego wyprodukowanego. Teraz większość ludzi żyje na wyższym poziomie życia. Naprawdę nie zdajemy sobie sprawy jak dużo może być wciąż rzeczy do stracenia. Jeśli mają znikać całe połacie przemysłów, które tak niebotycznie zostały napompowane, to jest to naprawdę groźnie. W tej chwili widzę, że najwięcej stracą ci, co najłatwiej wyzbywali się własnych narodowych zasobów gospodarczych na rzecz tzw. globalizacji.
Te dane SĄ porównywalne, bo podana została wartość procentowa zmiany, a nie konkretne wartości. Zaznajom się z terminem pierwsza pochodna.
To o czym piszesz, to podejście propopytowe - zakłada, że popyt napędza gospodarkę. Dlatego kryzys lat 29-32 zakończył się, gdy pojawiły się inwestycje na 2w
A dzisiaj od rana Dow Jones wzrósł o prawie 300 punktów. Gdyby te magiczne punkty przeliczyć na realne wartości, zapewne otrzymalibyśmy zupełnie inny wykres.
Te "magiczne punkty" to w istocie pochodna wartości spółek branych pod uwagę w liczeniu indeksu. Wartości spółek, czyli tego ile ludzie są skłonni za te spółki zapłacić.
Wartość spółek właśnie. Nie wartość ich akcji. Bo tak jakoś nos mi podpowiada, że obroty giełdowe współcześnie dotyczą znacznie większego majątku (w sensie: ogólnej wartości notowanych firm) niż 80 lat temu, więc porównywanie indeksów wydaje mi się zabiegiem takim, jak ja wiem... dosłowne porównywanie cen bułek z dzisiaj i z 1920 roku.
Czy ktoś potrafi te dane zweryfikować? Bo jak dla mnie, mogą być zupełnie wyssane z palca a mimo wszystko odnosić efekt, czyli napędzać tzw "kryzys". Ciekawe czy dolar też tak szedł do góry w poprzednich kryzysach? :)
Ten wykres to co najwyżej ciekawostka. Nie znam się na ekonomii, ale domyślam się, ze zasady funkcjonowania światowej gospodarki mocno się zmieniły przez te 70 lat. Tak samo przyczyny kryzysu są trochę inne. Nie ma sensu porównywać zupełnie ogólnie tych dwóch różnych zagadnień.
Komentarze (49)
najlepsze
...powiedział Bartek, mając na uwadze fakt, że przecież kieszonkowe mu się nie zmieniło.
Problem w tym, że "naprawdę dobry" = lepszy niż większość. Więc takich osób/firm z definicji jest niewiele. Z drugiej jednak strony większość ludzi pod tym względem olewa swoją robotę -- tak naprawdę wcale nie starają się być najlepsi. No więc nie są.
Niezły tekst na ten temat znalazłem na blogu dobrej, zagranicznej firmy z mojej branży. Polecam każdemu, kto zna angielski (nie ma tam branżowego bełkotu):
http://unitinteractive.com/blog/2009/03/07/we-refuse/
Nie mów "hop"
Bezrobocie w USA ---> http://img26.imageshack.us/img26/1791/recesja.jpg
A wykres przygnębiający i to o wiele bardziej niż ten w wykopie.
http://finance.yahoo.com/q/bc?s=%5EGSPC&t=my&l=on&z=l&q=l&c=
Jest jeden mały
To o czym piszesz, to podejście propopytowe - zakłada, że popyt napędza gospodarkę. Dlatego kryzys lat 29-32 zakończył się, gdy pojawiły się inwestycje na 2w
Tak więc, co Ty chcesz przeliczać?
Ale dolar przecież nie idzie jakoś dramatycznie w górę ...