Wpis z mikrobloga

Chyba najsmutniejsza historia jaką czytałem.

Chciałbym opowiedzieć Wam swoją historię. Z góry informuję, że nie znajdziecie w niej niesamowitych zwrotów akcji, wielkich odkryć, skandali, ani niczego nadzwyczajnego. Piszę tą historię tylko po to, aby po mnie pozostało coś, jakaś pamięć... Niektórzy może zrozumieją moje intencje.

Urodziłem się w roku 1975. Od dziecka byłem skromnym i nieśmiałym chłopcem. Gdy inni ciągali dziewczynki za włosy, ja uważałem to za akt złego wychowania i siedziałem cicho w kącie. Nie miałem w rodzinie żadnych dziewczyn, nie byłem przyzwyczajony do ich towarzystwa. Do tego miałem pecha do znajomych, a przynajmniej tak mi się wydaje. Wszędzie otaczali mnie kretyni, którzy nie potrafili wykonać prostego zadania. Bez żadnego wysiłku stałem się prymusem w swojej klasie. Kilka razy zmieniałem otoczenie, jednak historia się powtarzała. Gardziłem przemocą, sam wolałem dawać przykład dobrych obyczajów, jednak zawsze miałem jeden problem... Nieśmiałość... W przeciwieństwie to bandy ćwierćinteligentów, nie potrafiłem po prostu podejść do dziewczyny, porozmawiać z nią... Za bardzo się wstydziłem, za bardzo mnie to krępowało...

Z czasem stosunki się pozmieniały. W wieku kilkunastu lat widziałem, że osoby, które dawniej ciągały dziewczyny za włosy, były niemiłe, chamskie... miały po prostu wzięcie. Wzbudzały zainteresowanie, ale nie potrafiły zainteresować sobą, tylko musiały czymś zaimponować. Porysować samochód? Pobić kogoś słabszego? Ukraść coś? Żaden problem. Najlepiej jeszcze palić papierosy, to zwiększa przecież powagę, do tego nawalić się kilka razy na znak dojrzałości. Mnie nigdy do tego nie ciągnęło, czasem nawet miałem wrażenie, że mam zbyt dojrzałe podejście do wszystkiego, zbytnio idealizuję sobie świat...

Zawsze chciałem mieć dziewczynę, z którą mógłbym wspólnie spędzać czas, z którą miałbym wspólne zainteresowania, która by mnie potrafiła podnieść na duchu w chwilach słabości... Przede wszystkim taką, która by do mnie coś czuła, w której oczach widziałbym, że nie jestem jej obojętny. Czy ja dużo chciałem? Nie sądzę. Problem w tym, że nie potrafiłem tego osiągnąć. Przez swoje otoczenie, jedynie zamykałem się w sobie. Oczywiście źle mi z tym było, jednak praktycznie wszyscy z mojego otoczenia woleli sobie ze mnie porobić jakieś żarty wiedząc, że nie puszczą mi nerwy i nie zrobię im krzywdy. Nawet najsłabsze i najmniejsze kurduple takie były. Nawet kilka razy zdarzyło mi się komuś oddać, jednak w większości wypadków był to "gest" szybko zapominany.

W każdym razie minęła podstawówka, minęło liceum, w tym czasie miałem kilka miłostek, jednak pierwsze z nich były zwykłymi zauroczeniami... Nigdy nie odważyłem się do nich osobiście odezwać, nie miałem też nikogo, kto by mnie wsparł. Może do dziś nie wiedzą, jak mi skakało ciśnienie, gdy były w pobliżu... Najgorsze było to, że zbyt poważnie brałem wszystkie te miłostki. Z każdą kolejną coraz gorzej się czułem, miałem coraz większego doła... Za którymś razem postanowiłem, że więcej się nie zakocham bez powodu i wytrwałem w tym dwa lata. Niestety, a może stety... Od dłuższego czasu znałem dziewczynę, była nowa w szkole, trochę zmieszana na początku. Nie wiedziała, z kim jest w klasie, gdzie może usiąść. Pomogłem jej trochę na początku, jednak długo utrzymywaliśmy zwyczajne, koleżeńskie kontakty, rzadko gadaliśmy. Dopiero jakoś z czasem zauważyłem, że bardzo przyjemnie się nam razem rozmawia między zajęciami, bardzo dobrze się rozumiemy... Przynajmniej tak wtedy sądziłem. Był to mój pierwszy raz, kiedy z dziewczyną się tak dobrze dogadywałem. Problem się pojawił, gdy za bardzo ją polubiłem. Na początku wydawało mi się, że może z tego być coś więcej. Większość osób w tym wieku nie tylko była w związkach, ale nawet dawno straciły dziewictwo... ja byłem na etapie oswajania się. Nawet z mojej perspektywy żałośnie to wyglądało, ale starałem się. Niestety moja nadmierna uczuciowość i chęć delikatnego odrzucenia mnie sprawiły, że dopiero po pół roku zrozumiałem, że nie powinienem liczyć na nic więcej. Był to dla mnie dramat, dużo czasu się zbierałem po tym.

Wtedy zmieniłem trochę nastawienie do życia. Chciałem pokazać, że nie jestem odludkiem, chciałem trochę pozbyć się tej nieśmiałości. Bardzo mi to przeszkadzało. Zmieniłem trochę styl ubioru, starałem się bardziej udzielać w towarzystwie, spotykać się z nowymi znajomymi. Na początku trochę mi to nie wychodziło, jednak jakieś postępy powoli robiłem. Niestety problem pozostawał ten sam. Tragiczna nieśmiałość, praktycznie paniczny strach przed jakimikolwiek stosunkami z dziewczynami, mimo najszczerszych chęci. Początki były naprawdę trudne, jednak swoimi staraniami wyprzedziłem wielu kolegów, którzy mieli za sobą najróżniejsze doświadczenia. Nauczyłem się poznawać przypadkowe osoby, a w szczególności dziewczyny. Nie zawsze to wychodziło, niektóre miały podejście czysto "materialne", nie podobałem się im i nie chciały nawet ze mną rozmawiać. Miłym zaskoczeniem dla mnie było to, że po krótkiej obserwacji, stwierdzając, że ta dziewczyna nadaje się do poznania, potrafiłem podejść i zacząć z nią rozmawiać bez żadnego powodu i celu. W ten sposób zdobyłem wiele koleżanek.

Z jednej strony można by się cieszyć, z drugiej zastanawiać... Cztery lata szkoły średniej i co? Ja dalej potrafię porozmawiać... I tyle... Dalej strasznie krępowałem się w towarzystwie żeńskim, koledzy mówili, że muszę się przełamać, przyzwyczaić. Co "mądrzejsi" radzili być sobą. Szczerze mówiąc, takie rady były na nic. Umówiłem się nawet kilka razy z koleżanką. Wiedziałem, że mnie lubi i czułem, że chciałaby, abym nie był tylko zwykłym kolegą do rozmawiania. Inaczej by się ze mną nie wybierała na spacer w zimny dzień wieczorem, ani nie szła bezsensownie pooglądać wystawy sklepowe. Jednak gdy byliśmy sami, nie potrafiłem się do niej zbliżyć, dotknąć. Za bardzo to mnie krępowało, za bardzo bałem się zrobić coś złego... Coś, czego mógłbym żałować...

Dużo mógłbym o tym opowiadać, ale i tak mało kto miałby ochotę czytać aż tyle słów. Jeśli jeszcze to czytasz, to jestem Tobie bardzo wdzięczny na poświęcony czas.

Po dłuższym czasie spotkałem się z przypadkowo poznaną kiedyś koleżanką. Chciała się ze mną spotkać, lubiła ze mną rozmawiać i chciała pobyć w moim towarzystwie. Praktycznie zawdzięczam jej to, że przestał mnie krępować dotyk. Dziewczyna, która nie czekała na mój ruch. Wystarczyło jej, że stoję obok i się uśmiecham, aby się do mnie przytulić, aby później poleżeć przy mnie, obejrzeć razem film... Dla mnie to był duży postęp, ale zrozumiem, jak wiele osób mnie wyśmieje w tym momencie.

Już wtedy moje uczucia były mieszane... Nie byłem najmłodszy, a do tej pory nawet się nie całowałem... Widziałem tyle różnych scen, historii itp, które opisywały tak wspaniale pierwszy pocałunek, wielkie wspomnienia... Ja już wtedy sądziłem, że w tym wieku to nie będzie coś wspaniałego, to będzie po prostu nadrabianie zaległości. Kilka znajomych osób, którym się zwierzyłem z tego, powiedziało mi, że tak nie będzie. Mylili się. Z czasem odważyłem się pocałować koleżankę, z którą się spotkałem tylko raz. Co mi z tego przyszło? Nic. Dalej byłem nieśmiały, dalej się krępowałem... Długo tego nie powtórzyłem.

Z czasem poznałem kolejną dziewczynę, z którą się trochę zbliżyłem, jednak za długo czekała na jakąkolwiek inicjatywę z mojej strony, na którą się nie doczekała. Później była kolejna. Ja już nie podchodziłem do tego z uczuciami, przyzwyczaiłem się do tego. Niestety ból sprawiała mi świadomość, jaki ze mnie fatalny człowiek jest. Chciałoby się powiedzieć "źle Ci z tym, to to #!$%@? zmień!". Niestety. Powtarzałem to sobie, a im bardziej wierzyłem w to, że mogę, tym bardziej mnie coś blokowało.

Dziewczyna siedzi mi na kolanach, przytulona do mnie, stara się sprawić, aby moja nieśmiałość przeminęła... Całuje mnie lekko po szyi, przesuwa się trochę wyżej... Jej dotyk sprawia, że ciarki przechodzą mi po plecach... Zaczynamy patrzeć sobie w oczy, oddaleni od siebie o jakiś centymetr i...

Taka sytuacja powtórzyła się kilka razy, nie potrafiłem się kolejny raz przełamać do tego, co kiedyś zrobiłem spontanicznie, co mi się szczególnie nie spodobało... Wtedy czułem niedosyt uczucia, wydawało mi się to zbyt chłodne. Tym razem mogło być inaczej, ale nie potrafiłem... Jedna dziewczyna się nie poddawała, doprowadzała często do takich sytuacji, aż w końcu doszło do tego. Mój problem tkwił w tym, że było to bardzo późno. Przeżywałem spóźnione dzieciństwo. Brakowało mi już tej spontaniczności, tego, co było możliwe 10 lat wcześniej. Byłem już dorosłym człowiekiem, który wyrabiał magistra, byłem szanowany w swojej grupie, należałem do inteligentniejszych osób. Ambicja nie pozwalała mi zakończyć studiów na drugim stopniu, chciałem czegoś więcej. O ile w stosunkach damsko-męskich nie wychodziło mi kompletnie, o tyle w nauce nie miałem żadnych problemów. Ta dziewczyna wytrwała przy mnie jeszcze trochę czasu, jednak sama czuła, że coś jest nie tak. Nie potrafiłem dać jej czegoś więcej, a ona czekała, aż się w końcu przełamię. Nigdy do tego nie doszło, a kobieta także ma swoje potrzeby, których nie potrafiłem jej zapewnić. Uznałem, że lepiej będzie, jak odpuści sobie. Jeszcze ponad rok zajęło mi przekonywanie jej, jaki jestem beznadziejny i to był mój największy błąd. Było mi naprawdę dobrze przy niej i nie chodzi mi tu o jakieś szczególne stosunki. Dobrze czułem się w jej towarzystwie, lubiłem jej dotyk, lubiłem czuć, że jest przy mnie i że chce przy mnie być. Niestety zrozumiałem to za późno. Starałem się jednak poradzić sobie z tym, jednak z żadną inną nie byłem w stanie dojść do takich kontaktów.

Po wyrobieniu stopnia doktorskiego (dokładnie 6 lat temu) zacząłem wykładać na uczelni, na której wcześniej sam studiowałem. Wtedy moje stosunki bardzo się zwęziły. Praktycznie nie spotykałem się z nikim, w myślach miałem jedynie widmo jednej... Jednak do tej pory sądziłem, że dalej nie potrafiłbym zrobić żadnego kolejnego kroku, a ona chciała, abym to ja się odważył... Rozumiałem to, ale nie dałem rady... Z czasem przechodziła mi ochota na te stosunki, przyzwyczaiłem się do samotności. Mieszkałem sam, nie miałem zwierząt, tylko kilku znajomych...

Mam 35 lat, jakbym mógł cofnąć czas, to zmieniłbym całe swoje życie... Z pewnością nie dopuściłbym do wielu sytuacji, może bym się na coś innego odważył. Sąsiad z sali zapytał mnie, którą chwilę swojego życia chciałbym przywrócić, przeżyć jeszcze raz dokładnie tak, jak to zrobiłem. Zastanawiałem się kilka dni i nie potrafię powiedzieć... W każdym momencie życia chciałbym coś zmienić... Niestety już za późno. Przez ostatnie miesiące męczyły mnie coraz większe bóle głowy, kilka razy straciłem przytomność. Kilka dni temu usłyszałem praktycznie swój wyrok. Mam złośliwy nowotwór z przerzutami, lekarze dziwią się, że tyle dotrwałem. Stan pogarsza się cały czas, wczoraj jeszcze mogłem sam wstać z łóżka. Dzisiaj już nie mam siły. Trzymam komputer na kolanach i próbuję zapisać to, czego niedługo nikt nie będzie pamiętał. Chciałbym jeszcze wiele opowiedzieć, ale nikt nie będzie chciał słuchać... Ale nie to jest najgorsze. Nie to mnie boli najbardziej. Dla mnie największą tragedią jest to, że przegrałem swoje życie. Miałem jedno... Miałem tyle szans... Wystarczyło z niego korzystać, jednak za bardzo się bałem... Nie wiem czego... Po prostu jest mi przykro... Chcę, aby przynajmniej posłużyło ono za przykład dla innych, którzy mają te same problemy, co ja w młodości.

#sadstory #truestory
  • 4
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Mohammed_Socjal: Podstawą tej pasty jest to, że wchodzący w dorosłość mężczyźni nie rozumieją, iż kobieta nigdy nie będzie dla nich partnerką. Mało która ma zainteresowania, o pasjach nie wspominając, a co dopiero zadatki na kogoś na kogo można liczyć. Sad, but true, ale im szybciej facet zrozumie, że od rozmów i pasji ma kumpli, tym lepiej dla niego. Oczywiście istnieją wyjątki, ale równie dobrze można liczyć na wygranie w lotto.

Jak wygląda kuracja z takiego stanu rzeczy?

1. Mieć pecha i spotkać żmiję, która nam dobitnie uświadomi, dlaczego to, czego poszukujemy - nie istnieje. Tak zwane utwardzenie osoby, potocznie zwane kamiennym
  • Odpowiedz