Wpis z mikrobloga

Każdy dzień zwłoki, to kolejny dzień zwłoki.
Wszedłem w przestrzeń betonowej dżungli między dwoma wieżowcami i jednym niskim, ale długim biurowcem. Były to najnowocześniejsze budynki w mieście, przeszklone świątynie biznesu, obramowane perfekcyjnie wyłożoną kostką chodnikową, przyozdobioną niedużymi fontannami i drzewami w donicach. A wszędzie tłumy ludzi wyjątkowych. Naszły mnie bardzo sugestywne skojarzenia: tam jest jak w dzielnicy biznesowej Paryża, La Défense – same nowoczesne drapacze chmur i zabetonowana przestrzeń między nimi. Tak nie wygląda nasz świat, raczej jakieś futurystyczne wizje rzeczywistości za sto lat, które zresztą od stu lat są z grubsza niezmienne. Chociaż, skoro już gdzieniegdzie takie miejsca są, to coś jest na rzeczy. Wygląda na to, że fantazyjne przewidywania jednych sprawdzają się równocześnie u drugich. Trzeba być na bieżąco. Mamy już automatyczne samochody, bezobsługowe sklepy, podskórne chipy i pewnie jeszcze kilka bardziej szokujących wynalazków. Informacje o nich początkowo krążą między nami jako plotki, a kiedy większość zdąży już o nich usłyszeć, stają się stałym elementem życia, do którego, nawet nie wiemy kiedy, przywykliśmy.
Według popularnego punktu widzenia rodzisz się z czystym kontem i w miarę rozwoju kariery stawiasz na ściernisku własnych osiągnięć kolejne mniej lub bardziej okazałe monumenty. Niestety w stosunku do siebie czuję coś przeciwnego. Od młodości obserwowałem imponujący dystrykt wycelowanych w niebo drapaczy chmur możliwości i potencjalnych sukcesów, które z biegiem czasu niszczeją i przewracają się jeden po drugim niczym domki z kart, grzęznąc w coraz gęstszym trzęsawisku zranionych uczuć i zawiedzionych oczekiwań. Większość moich wysiłków poświęcam temu, by ocalić chociaż jeden z nich.

W każdym razie wszedłem do jednego z tych budynków. Wszystko wyglądało jak z czarnego marmuru, lśniło, błyszczało i pachniało, a przede mną zamajaczyły bramki jak przy wejściu do metra. Było w porządku, tylko uderzył mnie czerwony kolor lampek w kształcie krzyżyków, krzyczący głośno już od drzwi: „zamknięte!” Co jest, #!$%@?, mam tu kupić bilet?! Rozejrzałem się w poszukiwaniu odsieczy. Jest. Siedziała w recepcji za półtorametrowym murem i czytała gazetę. Naszedł mnie dylemat: miałem jej przeszkodzić w tym rozwojowym zajęciu czy przeskoczyć bramki? Dzień dobry, chciałbym może wejść do środka...
– Pana godność?
Umarła jakieś pięć, sześć lat temu. Straszny wypadek.
– W porządku, jest pan umówiony.
Wiem.
– Zapraszam windą na pierwsze piętro.