Wpis z mikrobloga

Napisałem rok temu, ale dalej aktualne.

Zawsze lubiłem święto Wszystkich Świętych.
Z samego rana wyjeżdżało się z domu na cmentarze do wiosek skąd pochodzili moi rodzice. Wtedy jeszcze bywało że 1. to i czasem śnieg leżał, mróz nie był niczym dziwnym. Mama robiła kanapki, herbatę do termosa i w drogę.
A na cmentarzu się spotykało dawno nie widzianą rodzinę, z kuzynami biegało się między grobami, tata z rodzeństwem wspominali swoich rodziców, a moich dziadków. To tu, to tam - "tata, a ten grób to czyj?", "a to twojego dziadka brat, a to najstarsza siostra babci, a to stryj, wuj, sąsiad". I tak człowiek poznawał rodzinę.
-"mamo, a to kto?"
-"a to siostra mojej babci, razem z bratem chodziliśmy jej gęsi paść"
A popołudniem, jak już powoli zapadał zmrok, rodzina się zjeżdżała do babci gdzie był rosół, kotlety, szarlotka, makowiec. Wracając nocą się z zachwytem oglądało świecące cmentarze przydrożne.

A dziś minęło 15-20 lat, część rodzeństwa rodziców już nie żyje. Już nie spotykamy się na cmentarzach, bo kuzyni mają swoje rodziny, nie zawsze uda się zobaczyć. Babcia nie żyje, nie ma kto rosołu zrobić. Dziś to moi rodzice są dziadkami, dziś spotykamy się u nich. Jakoś tak inaczej, ale dalej rodzinnie. Zawsze będę uważał, że 1. Listopada to nigdy nie było smutne, szare święto. Dla mnie to był kolejny świąteczny dzien spotkania z tymi którzy żyją, i z tymi których już nie ma.

#wszystkichswietych #spokojnemysli