Wpis z mikrobloga

Największą bekę mam z ludzi sprzedających ryby nad morzem po 100zł porcja.
Mam takiego asa w rodzinie, co prawda dalekiej rodzinie, ale mam.
Ostatnio napisał do mnie na facebooku co tam u mnie, bo mu sprzedaż nie idzie.
Pytam się go jakim cudem nie sprzedaje swoich ryb jak ludzie ruszyli na wakacje?
A on mówi że Ci ludzie zaczęli sobie sami w domu ryby smażyć.
No i lubie tego gościa, więc grzecznie zaproponowałem mu że w takim razie trzeba przekalkulować wszystko i zobaczyć czy da się tą rybę nieco taniej sprzedawać- nie tak żeby nie opłacało im sie w domu robić (bo nie o to chodzi) i zapytałem się go po ile on sprzedaje 100 gram ryby ?
Powiedział że np. flądra to 100g za 35zł xDDDD
Ja mówie, to chcesz mi powiedzieć że obiad warty netto 50zł (wliczam w to koszty pracownika+ koszt kilograma flądry 22zł w glazurze 30%, czyli netto flądra to 30zł/kg jak woda wyparuje), sprzedajesz za 250zł i dziwisz się że ludzie wolą w 15 minut sami sobie w domku rybę przyrządzić?
No i chyba podziałało mu to na styki, powiedział że nie patrzył na to z punktu 3/4/5 osobowej rodziny.

Ja się tym ludziom nie dziwie (szczególnie tym mniej zamożnym) że sobie sami wolą rybę zrobić, jeżeli mają dostępną kuchenkę.
Przecież rybę to ja sobie robię samemu w 15 minut, do tego frytki i obiad dla 3 osób jest gotowy za 30zł, a nie za 250.
Wg mnie granicą taką przy której ludzie idą do restauracji to 3 krotna przebitka ceny netto przyrządzenia dania. No ale jak ktoś poszedł w 5cio krotną przebitkę to już niech nie ma pretensji. W tym wypadku nie rynek, a klienci go zweryfikowali.
#wakacje
  • 1