Wpis z mikrobloga

#zmijekk #coolstory Słowo wstępu:

Dzisiejsze coolstory, to będzie zlepek materiału z ostatnich dni, a będzie to być może ostatnia, lub przedostatnia coolstory z pracy w Amazonie, bo jutro przepracuję tam ostatni dzień. W razie, gdyby jutro nic się nie wydarzyło - dziękuję Wam za dotychczasową atencję i komentarze, się w człowieku miło robi jak ludzie pozytywnie reagują na... no właśnie, nie "twórczość", bo to #truestory ... W każdym razie dzięki.

Dzisiaj będzie o komisji lekarskiej, realnym zagrożeniu utraty pracy przez Daniela i feralnym, dzisiejszym powrocie do domu.

Zacznę trochę z innej beczki. Miałem komisję lekarską związaną z wypadkiem z tej coolstory.

http://www.wykop.pl/wpis/5153640/coolstory-wypadek-anglia-ponad-miesiac-temu-mialem/

Adresu nie znałem, w google mapsach sprawdziłem, że to trochę daleko - no nic, taksówkę wezmę. Cały wieczór w przeddzień komisji myślałem, co ja tam powiem, co mnie boli, może wcisnę kit, że ten krzywy ryj to od wypadku, a nie od urodzenia. Następnego dnia wbiłem się w marynarkę, w sumie sam nie wiem czemu, i godzinę przed komisją zamówiłem taksę. Na miejscu byłem czterdzieści minut przed czasem. Wysiadam z samochodu, a przede mną oszklony budynek, który bardziej wygląda na jakąś siedzibę zarządu wszechświata, a nie przychodnię. No ale nic, wchodzę, a tam pani sekretarka ze słuchawką bt i mikrofonem jak pilot śmigłowca atakuje mnie na wejściu pytaniem czy życzę sobie kawkę, herbatkę, rogala, lodzika. No full serwis, jakbym marynarki nie założył, to bym chyba uciekł stamtąd do najbliższego spożywczaka i wtulił się w wór cebuli, żeby uspokoić myśli. Kawa droga, cukier też drogi, to nie będę im w koszta wchodził xD, wiec pytam tylko gdzie mam poczekać na mój appointment, bo ja tu chyba tylko do komórki na zimnioki pasuję, chociaż tej pewnie tutaj nie ma, bo miejsce wygląda, jakby świeże rogale dostarczali im helikopterem. Pani na to, żebym się rozsiadł na kanapie. Siadam i wyciągam telefon, żeby popykać w jakąś gierkę, bo przecież jeszcze pół godzinki muszę siedzieć zanim zostanę wezwany do gabinetu.

A tu wchodzi jakiś azjata w garniturze, podchodzi do mnie, przedstawia się i mówi, że zaprasza szanownego pana szefów do gabinetu i tak dalej. Może mnie z jakimś szefem szefów pomylili? Idę za nim i wchodzimy do pomieszczenia z wielkim okrągłym stołem i mapami, jakby tam inwazja na Rosję była planowana. Siadam i zaczynam wyciągać te wszystkie papiery, które wszędzie zawsze musiałem pokazywać, pay slipy, wyciąg z konta, list od ubezpieczyciela, zaświadczenie z agencji, że pracuję, to wszystko jeszcze raz burgundowym tuszem, potem ręcznie, do tego akt urodzenia, akt urodzenia pradziadka, świadectwo z peirwszej klasy podbazy - wsio. A pan doktur do mnie, że to niepotrzebne, żebym dał dowód osobisty tylko. No to daję, a on pyta.

- Dalej pana boli to co po wypadku?

- eeeeee tak

Oddaje mi dowód i mówi

- To wszystko, dziękuję, do widzenia.

Nie dotarło do mnie, kiwnąłem głową, że zrozumiałem, i siedzę i czekam na rozwój wypadków. On coś tam klika na laptopie, po kilkunastu sekundach patrzy na mnie wzrokiem "co ty tu jeszcze robisz" i mówi

- You can go now.

Kurde jakby się sprężył minutkę szybciej to bym jeszcze zdążył złapać tę taksówkę, którą przyjechałem, a tak musiałem zamawiać nową.

No, to tak na rozgrzewkę było, ale chcecie wiedzieć co u Daniela, więc przechodzimy do konkretów.

Daniel wyparł ze świadomości to, co się stało, bo do tej pory nie podjął żadnej próby zemszczenia się na mnie, a temat tego wkrętu był raczej pomijany. Zamiast misternego planu mój kolega przeszedł do partyzantki szarpanej i przeprowadził sabotaż mojej drukarki, przerywając mi papier z tyłu, przez co kilka przedmiotów dalej zabrakło mi papieru. Musiałem otwierać drukarkę, przekładać papier jeszcze raz. Spoko. Ale robił to za każdym razem jak przychodził ze mną pogadać, albo ja gdzieś na chwilę odszedłem, więc zaczęło mnie to mocno irytować. Również zacząłem przerywać mu papier i tak nam minął cały dzień. Na utrudnianiu sobie nawzajem życia. Następnego dnia myślałem, że mam już spokój, ale nie - Daniel nadal przerywał mi papier i jak musiałem go przekładać to kwiczał ze śmiechu. Ileż można? Powiedziałem mu, żeby dał sobie spokój, ale nie zadziałało, więc jak poszedł na przerwę, to otworzyłem jego drukarkę i nabazgrałem trzy #!$%@? na 3 kawałkach papieru. W efekcie na następnych 3 paragonach drukarka "wydrukuje" mu genitalia, a on będzie miał wybór - wołać andona i się tłumaczyć, albo wsadzić komuś taki paragon, bo nie mamy możliwości wydrukowania drugiego payslipa dla tego samego przedmiotu.

Wraca Daniel z przerwy i zaczyna pakować, nagle słyszę "KUUUURWA MAJKI".

- co tam Daniel?

- NO MAJKI KURDE co ja mam teraz z tym zrobić?

- nie wiem, wołaj andona.

Daniel zastanowił się chwilę, po czym zmiął paragon i wywalił do kosza

- Jak jedna osoba paragonu nie dostanie to się nikomu krzywda nie stanie.

A ja stoję obok niego i nie mogę się doczekać, kiedy zeskanuje następny przedmiot.

Zeskanował, a z drukarki wychodzi normalny payslip, bez żadnych "dodatków". Tak patrzę na niego i myślę o co kaman, i nagle olśnienie.

- Daniel #!$%@? gdzie masz 2 poprzednie paczki

- Wszystko na taśmę rzucam, jak leci. A o co chodzi?

- aaaaaaa, nic takiego - odpowiedziałem, po czym zacząłem iść udawanym nonszalanckim i spokojnym krokiem wzdłuż linii, wypatrując paczek Daniela. Ale one wszystkie tak samo wyglądają. Patrzę na kod na każdej z nich próbując ogarnąć, która wyszła ze stacji Daniela, ale bezskutecznie.

#!$%@? jak można było nie zauważyć tego na paragonie?! Idiota zorientował się dopiero przy trzeciej paczce. Nie jest dobrze, Bob. Nie jest dobrze.

Skutek? W świat poszły dwa paragony z narysowanymi #!$%@?, a ja się modlę, żeby żaden urażony klient nie zgłosił tego do Amazonu, bo Daniel wtedy serio straci pracę, i pewnie nawet nie będzie wiedział dlaczego.

Pięknie.

Mielibyście tę coolstory już kilka godzin temu, gdyby nie to, że dzisiaj jak wracałem busem, to zasnąłem i wysiadłem 2 kilometry za daleko. Pomyślałem wtedy, że jak jestem już tak blisko centrum, to zrobię zakupy i wyprowadzę trochę złota z konta.

Doczłapałem więc do centrum handlowego, napakowałem sobie koszyk, człapałem, kurdełe, z godzinę chyba pomiędzy półkami, mój cebulowy szósty zmysł wypatrywał wszystkie promocje, jakie się napatoczyły.

Podbijam do kasy, przychodzi do płacenia, a ja szukam portfela w plecaku.

I szukam

I nie ma #!$%@?ńca.

W domu go rano zostawiłem.

Zażenowany i zły wylazłem ze sklepu i rozpocząłem podróż do mieszkania. Gdzieś w połowie drogi przypomniałem sobie, że klucz do mieszkania też trzymam w portfelu. Telefon miałem przy sobie więc dzwonię do współlokatorów, że będą mi musieli otworzyć. Takiego wała, nie odbierają. Są na weselu. No to pięknie. Teraz zostaje tylko znaleźć landlorda, żeby pożyczył mi zapasowy klucz. Tylko gdzie on mieszka? Nie wiadomo. Siedziałem tak z godzinę zrezygnowany pod drzwiami, gdy w końcu szczęśliwy los zesłał mi landlorda wracającego ze sklepu. I tak oto jestem, zmęczony po pracy, z dwoma paragonami okraszonymi penisami na sumieniu i głodny.

Wiem, że tym razem zdecydowanie mniej beki, ale #mowiejakjest, bo internety to poważna sprawa ;), przecież nie będę kłamał, żeby było śmieszniej. Może kiedyś zacznę, ale w osobnych, odpowiednio otagowanych wpisach.

wołam niecierpliwego pana @Incognix :D
  • 10