Wpis z mikrobloga

Gothic WG - Prolog
Część A

ORKOWA PÓŁNOC

Kowal
Zmrok zapadł już dawno temu, choć w orkowej kuźni praca wciąż wrzała. Złożone z potężnych kamieni mury budynku oświetlały płomienie z paleniska raz za razem rozjaśnianego przy pomocy miecha. W kuźni trudziło się trzech orków –dwóch kowali i jeden mistrz. Mistrz oczywiście też zajmował się tym zacnym fachem, jednak był on zbyt dobry oby można było porównywać go do jego uczniów, a zarazem pomocników. Jedna silna dłoń ściskała młot, a druga kawałek żelaza – którego drugi koniec świecił się na żółto, rozgrzany ogniem. Huk, czy brzdęk narzędzia kształtującego metal dawno już przestał drażnić uszy Zakosha, najwybitniejszego z orkowych kowali jakich znała północ. Zakosh miał swoich wspólzawodników – wielkiego Miloka czy zacnego Thoreka, ale szczerze mówiąc brakowało im pasji którą on miał. Tego samego wymagał od swoich uczniów, lecz oni okazywali się albo leniami, albo głąbami więc jak do tej pory trafił tylko na dwóch odpowiednich.
Harówka trwałaby pewnie i do północy – jako że mistrz mieszkał na uboczu i mógł pracować ile chciał, gdyby nie dźwięki które odbiły się echem od murów kuźni.
Bum-bum – rozległ się stukot na zewnątrz.
-Bębny mistrzu. -Zawołał jeden z podopiecznych Zakosha.
-Wojenne? –Spytał drugi głośno i trochę głupawo – co pewnie było związane z tym że nieustanne hałasy uczyniły go nieco głuchym.

Wkrótce w drzwiach – uchylonych bo we wnętrzu panował ukrop, stanął wojownik o rudawej brodzie i żółtych tęczówkach.
-Walczcie z honorem. – Rzucił na powitanie, starym obyczajem wojowników. Był to jeden z podwładnych Berserkera – dzielny Gomba, który jeszcze jako młodzik był członkiem łupieszczego zagonu działającego przez lata na południu – w Nordmarze i nawet w Myrtanie. Lecz to było dawno, nim opór Morr zakrzepł i stało się niemożliwe zuchwałe plądrowanie tych ziem bez obawy o krwawą bitwę. Nim Zakosh wyartykuował powitanie, sprzeciw lub coś w tym rodzaju – Gomba zrobił parę kroków do przodu, robiąc miejsce kolejnemu orkowi – był to potężny, czarnobrody herszt w białym płaszczu i czarnej zbroi.
-Berserker... – Mruknął jeden z uczniów zadziwiony.
-Tak. –Westchnął wódz. Rozłożył ręce na powitanie Zakosha, lecz widząc że ten pracuje jak wół, machnął ręką.

Minęło trochę czasu nim mistrz kowalski oderwał się od kuźni. Z Berserkiem stanęli na chłodnym, pokrytym niestopionym jeszcze tej wiosny śniegiem podwórzu. Wojownik był wyższy o głowę od kowala, który też przecież do goblinów nie należał. Złośliwi mówili że wzorem orków z dzikich plemion swoją pozycję zawdzięcza wyłącznie wielkiej posturze. Była to na pewno przesada, choć imponująca sylwetka – mimo dojrzałego wieku wyróżniała tego władcę.
-Zakoshu, pofatygowałem się do Ciebie nie bez przyczyny. Widzisz jak to wszystko wygląda – już dawno powinna zacząć się wiosna, a śniegi dalej leżą – czasem nawet i głębokie do pasa. Nie mówię nawet o wyżynach, tam już łatwiej kopać tunele pomiędzy wioskami niż wędrować przez śniegi. –Zamyślił sie chwilę i dodał:
-Ale ja nie o śniegu przyszedłem Ci mówić. Szamani uważają że nadejdzie zima jakiej nie znał świat. Śnieg ma być i wysoki na siedmiu wojowników, wiatr ma dąć tak zimny że zamrażać będzie na kość nawet włochate bizony. Nie będzie co jeść – jeść, opału też nie będzie. Wiem że to wszystko mogą być ich bajki żeby nas zastraszyć, no wiesz... – Mruknął herszt spoglądając w ciemne niebo.
-Oni lubią straszyć żeby dostawać liczne ofiary. Tyle że to może być i prawda. Co wtedy? Wyzdychamy z głodu. Czy jesteśmy gorsi od Morr? Czy jestesmy gorsi od naszych braci zza morza?
-Nie możemy tu pozdychać. Trzeba ruszać na południe, albo za morze. Dlatego potrzebuje Twojej pomocy. Musisz razem z innymi kowalami przygotować oręż na nadchodzacą wojnę. Spójrz na to co mamy. Topory i rębaki są dobre, ale czy pokonamy Morry? Ma nas czekać los poprzednich wypraw? To nie my zaczęliśmy, to oni. To oni nas wypchnęli na północ, to oni nas mordują. –Syknął Berserk, jakby co najmniej to Zakosh był temu wszystkiemu winien.
-Potrzebujemy nowych rodzajów broni. Na południu przyjdzie nam bić sie z Morrami uzbrojonymi w łuki, oburęczne topory, walczących magią i z zasadzki. Trzeba nam będzie potem przedzierać się przez rzeki, a nawet i morza. Musisz poczynić odpowiednie przygotowania. Mianuję Cię kwatermistrzem orkowej armii, oraz wielkim kowalem. Pytasz co już zrobiono? Nic. Dlatego przylazłem do Ciebie. Potrzebujemy tysięcy sztuk oręża, wyposażenia na kampanię. Nie znam się na tym, całe życie tylko rąbie toporem. – Wzruszył ramionami i poklepał swojego druha w ramię.
-Po ostatecznym zwycięstwie dostaniesz największą kuźnię w największym z miast tych różowych #!$%@?ów. A teraz przygotuj się do wymarszu, pójdziesz ze mną. Muszę mieć Cie przy sobie.

Zakosh trafił do siedziby Berserkera, gdzie otrzymał kuźnię, warsztat rzemieślniczy i zadanie – przygotowanie oręża i wyposażenia na przyszłą orkową wyprawę. Jakiego wyposażenia? A skąd Berserker miał to wiedzieć, przecież to Zakosh jest najlepszym na świecie orkowym kowalem.

Grzybomanta
Wbrew wszystkim wyobrażeniom szamani potrafią wygodnie żyć. Chara Groka należała do przestronych, zbudowanych z wielkich drewnianych bali i ciężkich głazów budowli jakich nie brakowało na orkowej północy. W chacie wszędzie rozłożone były różnego rodzaju przedmioty o działaniu to magicznym, to alchemicznym, to czysto spożywczym. Choc dla wielkiego podróżnika w czasie i przestrzeni, Grzybowego Szamana, trudno było odróżnić magię od alchemii, a te dwie od kulinarnych spraw – Grok bowiem uwielbiał mieszać te dziedziny i tworzyć jakbysmy nazwali – twórcze związki. Dziś uznał że dzień jest odpowiedni aby zasięgnąć rady Beliara, przodów i samych grzybów.
Świeże grzyby o tej porze roku były niedostępne, zresztą – jak doskonale wiedział ten doświadczony mędrzec- spożywanie ich na surowo często kończyło się bardzo nieprzyjemnymi konsekwencjami. Trzeba było zatem skorzystać z suszonych okazów, zebranych zimną i mokrą jesienią zeszłego roku. Szaman usiadł, pocierając dłoń o dłoń, z czystej radości. Złapał za jeden z kawałków magicznego pożywienia, żując go powoli. Siedział tak i mlaskał bardzo długo, zjadając sporo za dużo. Kiedyś mogłoby się to dla niego źle zakończyć, lecz teraz był już doświadczonym podróżnikiem który nie z jednego wymiaru chleb jadł.
Wizja jednak nie nadchodzi w chwilę, często rodzi się w bólach jak żywa istota. Minęlo ponad godzinę nim poczuł pierwsze prawdziwe efekty. Dostał nagłego przypływu siły, zerwał sie na równe nogi – zaczął biegać i krzyczeć, tańczyć i robić fikołki. W końcu dopadła go dziwna spokojna apatia.
Leżał na podłodze dłuższy czas, zamykając oczy, gdy usłyszał nad sobą głos, wysoki, piskliwy i dziwaczny. Otworzył oczy i ujrzał ptaszysko o długiej szyi i wyłupiastych oczach.
-Duchu grzyba... –Mruknął Grok pomimo jakiejkolwiek woli czy jej braku. Usta same mówiły, on nie miał nad nimi żadnej kontroli.
-No. No. No. –Skrzeczało ptaszysko.
-Tak o zacny duchu grzyba. Przemow do mnie! –Usta Groka same się składały w wielkopoddańcze prośby. Zadziwiająco odczuwał w tym momencie pewne poczucie zażenowania, choć nie mógł nic zrobić.
-O cholera. Dobry szaman! Jakie, ja mówię, myślę to dobry szaman? Popatrzcie na historię na którą niektórzy lecieli na księ... księżyc, polecieli dalej i lądowali na cieniostworze.
-Na jaką historię o wielki duchu? Czy chodzi o historię orkowego ludu? –Dopytywał się głos Groka.
Nagle nad dziwacznym ptaszyskiem stanął człowiek – tak człowiek! Z długim drewnianym drągiem. Zdzielił stworzenie po grzbiecie a ono uciekło wydając z siebie demoniczne wrzaski, które były jednak zupełnie niezrozumiałe.
Tajemnicza postać wyglądała niezwykle staro, jakby co najmniej była ojcem samego Beliara. Głos Groka mimowolnie spytał:
-Kim jesteś? –Duch wzruszył ramionami i odpowiedział:
-Jestem duchem grzyba. –Grok zadziwił się wysilając wzrok. Lecz im bardziej próbował dostrzec jakieś szczegóły w dość niewyrażnej twarzy istoty, tym bardziej obraz się rozmywał.
-A tamten?
-Tamten to był duch... Ech... Nie wytłumaczę tego tak łatwo, wasza cywilizacja nie upadła jeszcze tak nisko, a zarazem nie rozwinęła jeszcze tak dobrze alchemii by pojawiły się takie istoty, które jak ten... indywiduuł zaczęły odurzać sie odczynnikami alchemicznymi.
-Nie rozumiem. – Grok naprawdę niczego nie rozumiał.
-Mniejsza, jeszcze wiele światów musi się narodzić i zginąć nim do tego dojdzie. Teraz przejdziemy do rzeczy. Twojej krainie grozi zagłada. Będą jej zagrażać następujące niebezpieczeństwa... –Duch wyciągnął dłoń aby na palcach wyliczyć zagrożenia, gdy nagle ze ściany wypłynęła postać gigantycznego wieprza chrumkającego oszalale. Wieprz staranował ducha, kwicząc coś o tym że jest „twardej kości” i „za mało zjedliście kaszy, za chude wasze uszy”.
Duch po potężnym uderzeniu rozproszył się, a wieprz zeżarł resztki grzybów z miseczki szamana po czym rozpłynął się w astralu.

Grok leżał w zupełnym braku myśli, z gigantyczną pustką w głowie przez pewien czas. Nie wiedział czy minął dzień, czy godzina. Może dopiero przed chwilą zamknął oczy i je otworzył? Stracił poczucie czasu. Zapadł w głęboki sen, w którym śniło mu się jego dzieciństwo, ale tak długo i intensywnie jakby co najmniej przeżył kilka tygodni swej młodości jeszcze raz.
Gdy w końcu paraliż woli mu minął, wstał. W tym samym momencie usłyszał – trochę jak przez mgłę że dookoła jego stoi zastęp szamanów.
-Bracie, cóż ujrzałeś? Jaką Beliar przedstawił wolę? –Wszyscy z nabożną czcią spoglądali na niego, zawierzając jego niezwykłym zdolnościom podrózy w czasie i przestrzeni.

Grok stanął przed wyborem. Jak zinterpretuje wizję i co zrobi aby do swojej interpretacji przekonać swój lud? Czy szaman zna odpowiedź na tajemnicze znaki jakie nieznane istoty mu podsuwały?

NORDMAR

Kerth z Klanu Ognia
-Innosie daj mi rozum, bo jak dasz mi siłę, to ich pozabijam. –Westchnąl wojownik Klanu Ognia spoglądając na delegację Zakonu. Magowie w obstawie kilku nowicjuszy spoglądali z widoczną irytacją na niezbyt liczne zgromadzenie gapiów. Liczyli na więcej, lecz się przeliczyli. Choć wiara w Boga Ognia była w tym kraju silniejsza niż gdziekolwiek na świecie, to nikt nie palił się do czołobitności względem kleru – dla Nordmarczyków paradowanie w sukience było domeną kobiet, a sam status kapłaństwa był co najmniej absurdalny. Wojownik – a w szczególności wódz – powinien być jednocześnie pośrednikiem pomiędzy Innosem a światem. Nie potrzeba jakiś specjalnych urzedników od tego. Lecz Myrtańczycy zdawali się tego nie dostrzegać. Może zbyt blisko żyją z tymi dziwakami z gorących pustyń? Kto wie...
-Badźcie pozdrowieni, czym możemy was wesprzeć, Wybrańcy Innosa? – Spytał wódz, najmilszym tonem jakim potrafił.
-Nie przyszliśmy tu wymieniać uprzejmości. Twój lud powinien być bardziej zapalony do wyznawanai naszego Pana. Wątpimy już powoli nie tylko w czystość waszych obyczajów, ale także w waszą hojność. Nasz klasztor leży nominalnie na ziemi klanów, lecz przecież cały świat należy do naszego Pana, a więc powinniście nam wypłacać większe datki i darowizny. – Kerth słuchał dalej.
-Ludzie z całego świata przybywają aby ujrzeć Jaskinię Oświecenia, to najważniejsze miejsce, gdzie Rhobarowi Świętemu, protoplaście rodu łaskawie nam panującego króla Rhobara II... objawił się sam Innos. To Innos nakazał budowę tej świątyni. To Innos nam błogosławi i daje słońce gdy go potrzebujemy. A tutaj, w Nordmarze jak wie każde dziecko – tylko słońca brakuje. Zimno, zbyt ciemno i wietrznie. Powinniśmy mieć więc zapewnione zapasy – opał, oświetlenie i odzienie. Sama walka z ciałem które podlega mocy Beliara jest wystarczającą pokusą. Czymże jest teraz ta walka, gdy każdego dnia nasi nowicjusze trzęsą się z zimna rąbiąc tępymi siekierami te twardze drewno które nam dostarczyliście NIEPORĄBANE? - Kerth czuł że boli już go głowa od słuchania pojękiwań pretensjonalnego delegata klasztoru.

W końcu udało się odprawić magów, lecz zanim to się stało trzeba było spędzić z nimi tak wiele czasu że siły zupełnie opuściły krzepkiego na codzień i mądrego Kertha. Kerth położył się więc do łoża aby odsapnąć. Nie dane mu było jednak długo spać, gdyż do jego haty – a własciwie obszernego długiego domu – zawitał jego serdeczny przyjaciel i informator – Parys. Wywodził się on z Klanu Wilka i Klanu Ognia po połowie – ojciec jego był Wilkiem, a matka Ognistą Kobietą. Z tego powodu miał pod górkę od dziecka – Ogień uważał go za Wilka, a Wilk za Ogień. Był jednak utalentowany zarówno w walce mieczem jak i łukiem.
-Przepraszam że Cię wyrywam ze snu. –Zaczął dyplomatycznie.
-Własnie wróciłem z Klanu Wilka, no i mam niezbyt dobre wieści. Wilki spotykają się ostatnio bardzo często z Myrtańczykami, wymieniają się nie tylko towarami, ale też jakimiś pismami. Ludzie szepczą że może chodzić o poddanie Nordmaru władzy Rhobara, ale nie jestem pewien. Mogą to też być przeszpiegi pod pozorem dyplomacji –król z południa podobno jest ambitnym człowiekiem, nikt nie wie co mu może siedzieć teraz w głowie. Wilki zawsze są najbliżej z Myrtańczykami, no więc kogo innego by wzięli na pomocników jak nie ich? A nawet jeśli kupują tylko futra... To po co? Po co im futra? Varant chcą w futrach zdobywać?
Parys zostawił Kertha z niepokojącymi myślami.

Kerth wiedział że trzeba się w jakiś sposób zająć Magami Ognia z klasztoru w Nordmarze, oraz zbadać sprawę przedstawioną przez Parysa. Lecz co z zapewnieniem Nordmarowi bezpieczeństwa? Co z przygotowaniami do zimy? Co z dobrem wioski?

Grim, przywódca Klanu Wilka
Myrtańczycy przedstawili dziwną ofertę, podobną zresztą ich własnej naturze. Tak zwani „szlachcice” z Krain Centralnych proponowali „mariaż” pomiędzy Grimem a jedną z córek możnego pana spokrewninego z Lordem Hagenem. Grim wiedział coś tam na temat tego całego Hagena, ale nie był do końca pewien co może to oznaczać.
-Niby po co mi ślub z córką waszego pana? Czy tam lorda? –Spytał przywódca najlepszych myśliwych na świecie.
-Och, to proste. Małżeństwo umocni związki pomiędzy Nordmarem i Królestwem Myrtany. Klan Wilka jest najbardziej cywilizowanym i najbardziej uczciwym ze wszystkich klanów na całej Północy. Nikt inny nie nadawałby się lepiej na małżonka szlachetnej panny z Krain Centralnych jak Ty, zacny Grimie. Jestem przekonany że nasz król, łaskawie nam panujący Rhobar II byłby nawet gotów obdarzyć Cię lordowskim tytułem gdybyś wsparł naszą sprawę. – Dygnitarze wyglądali na bogatych, ale nie na godnych zaufania.
-Przemyślę to, podczas polowania. –Mruknął, nie mogąc znaleźć innej odpowiedzi w zanadrzu, nie licząc tych które mogłby obrazić tych przebierańców.
-Macie w Klanie najlepszych łuczników na świecie. Macie najlepszych tropicieli. Macie też bardzo dobrze prosperujący handel.
-Mamy. –Odparł Grim, nie wiedząc do czego zmierza ten wywód.
-My mamy rolnictwo, dobrych budowniczych, uczonych i wiele, wiele więcej. Mamy króla. – Wielki łucznik westchnął ciężko, nie mogąc się już powstrzymać.
-My nie mamy króla i dzięki niech będą Innosowi że nie mamy. Musielibysmy paradować w takich nieprzystających mężczyznom fatałaszkach i czekać aż jakis parobek nam upiecze chleb. –Szlachcic z Myrtany zgrzytną zębami, lecz odparł:
-Celność Twojego humoru panie, dorównuje celności Twych strzał. –Rozmowa ciągnęła się jeszcze parę godzin, nim w końcu udało się zbyć natrętów i odesłać do domu dla gości.

Były też inne – niekoniecznie lepsze wieści. Na najbardziej oddalonym na południowy wschód regionie Nordmaru zbierały się podobno bandy goblinów prowadzone przez jakiegoś wiecznie głodnego ogra. O ile zielonoskórzy tego formatu nie stanowili tego rozmiaru zagrożenia co orkowie, to ich setki mogły zabić grupę drwali czy spustoszyć małą osadę. Trzeba było temu zaradzić.

Dodatkowo – w regionie przełęczy na wysokości Faring – pojawiła się grupa wędrowców która wyglądała na kogoś w rodzaju osadników. W okolicy grobu jednego z Przodków – wybudowali obozowisko, zaczęli rąbać drewno i szukać pożywienia. Myśliwi z Klanu uskarżali się że płoszą NASZĄ zwierzynę, a drwale – choć przyznawali że drzew w Nordmarze nie brakuje, to jednak tradycja mówiła że lasy mogą użytkować tylko Nordmarczycy a nie jacyś wędrowniczkowie z niewiadomo jakiego zakątka świata.

Grim wiedział że musi rozwiązać te problemy, chyba że chce aby urosły do większych rozmiarów niczym ogr górujący nad swymi goblińskimi podwładnymi.

Zmiennokształtny
Potężny biały wilk biegł żwawo pomiędzy drzewami, karłowatymi krzakami, wskakując na wielkie płaskie głazy, mijając na wpół jeszcze zamarznięte strumienie. Usłyszał głos swoich braci i sióstr, którzy wyczuli jego obecność. On czuł ją od dawna, lecz nie chciał marnować czasu na nich. Musiał się skupić na swoim zadaniu. Szukał przeklętej istoty napełnionej mocą Mrocznego Boga. Czuł że ta dziwna istota go obserwuje. Widział stworzenie kilka razy. Jego futro choć czarne – zdawało się działać jak lustro, albo zmiennokształtna skóra jakiegoś magicznego stworzenia o którym opowiadają stare legendy. Bogir był wielkim myśliwym, a jednocześnie – sam był wilkiem. Wszystko to miało małe znaczenie gdy do czynienia miało się z tworem jednego z dwóch nienaturalnych bogów. Było ich dwóch – Innos i Beliar. Obaj pretendowali do roli wspaniałych zbawców świata, lecz obaj byli obcy naturze i równowadze. Ich knowania w tym świecie powodowały rozliczne wypaczenia, nieustanne zniszczenia i niewolę stworzeń Adanosa. Kiedy zmiennokształtny był młody, myślał że Innos jest dobry, choć obcy - a Beliar zły. Lecz z czasem zrozumiał że palące światło Boga Ognia wypacza tak samo jak mrok Boga Ciemności.
Przystawił nos do ziemi. Czuł setki zapasów, które w jego wyobraźni rysowały barwne ścieżki we wszystkie strony. Lecz żadna z nich nie należała do potwora. Możliwe że w ogóle nie mial żadnego zapachu, a jego fizyczna powłoka wcale nie podlegała tym samym prawom co ciała dzieł Adanosa. Przecież Bogir doskonale wiedział że wilki i owce, rośliny i zwierzęta, ludzie i orkowie, trolle i wróble – wszystkie te istoty należały do tworów naturalnych. Wszyscy podlegali wiec prawom śmierci, starości i rzucały cień. Lecz istoty wprost pochodzące z innych wymiarów nie miały tego typu słabości. Będąc tworami z boskiej mocy mogły łamać prawa z wymiaru Boga Równowagi.
Uderzenie spadło na niego jak grom z jasnego nieba. Ciało wilka poturalało się w lewo, tracąc momentlanie siły. Bogir probował odskoczyć, kontratakować – bronić się... Lecz demon był silniejszy. Nie uderzył go ponownie. Po prostu wtargnął do umysłu zmiennokształtnego.
-Lubię Adanosa. – Usłyszał w swojej głowie. Uczucia tego nie można porównać do niczego innego. Co innego śnić, co innego mieć omamy. To przypominało wbijanie igieł w czaszkę.
-Jest całkiem twórczy. Lecz głupi na swój sposób. –Mrok gęstniał przed pyskiem wilka. Był bardzo nieokreślony - przypominał trochę cienostwora, lecz było w nim też coś wilczego...
-Jest głupi bo marnuje swoje siły na tworzenie i podtrzymywanie tych wszystkich bezwartościowych istot. Jest zasada we wszystkich światach i wymiarach mój przygłupi krewniaku... –Syknął demon, aż z nozdrzy wilka popłynęła krew.
-Zasada brzmi – słabi muszą być eliminowani by silni nie stali się im podobni. – Pętla mroku nagle zacisnęła się na gardle Bogira. Ucisk był nieznośny, w każdej chwili jego kark mógł pęknąć i zakończyć życie zmiennokształtnego. Lecz gdy druid myślał że to już koniec – wszystko nagle się uspokoiło. Uścisk osłabł.
-Ale niestety Beliar nie zawsze przestrzega tej zasady. Ludzie, orkowie i wszystkie inne słabowite istoty mogą mu służyć. Dziś poczułeś na sobie siłę Pana. Teraz będziesz o tym myślał każdego dnia, aż pewnego poranka zawołasz do Najwyższego błagając aby przyjął cię na służbę. –Chmura mrocznego dymu zawirowała dookoła z dźwiękiem owadziego brzęku.
_-Nadejdzie wojna. Wojna jakiej nie z
  • 1