Wpis z mikrobloga

#perfumy #150perfum 277/150
Etienne Aigner XXX Large (1996)

Lata 90 to okres który wielu osobom kojarzy się z morskimi świeżakami, co zostało zapoczątkowane jeszcze pod koniec lat 80 przez Davidoffa i Calvina Kleina. Przez ponad 10 lat rynek zalewały masowo tanie syntetyki. Było trochę świetnych zapachów takich jak Acqua di Gio, Heaven czy Nightflight, ale niestety większość była albo mocno przeciętna jak Guy Laroche Horizon czy Wings od Giorgio Beverly Hills albo totalnie beznadziejna jak bohater dzisiejszej recenzji.

XXX Large to najprawdopodbniej najohydniejsze perfumy których próbkę ciągle posiadam. Piszę najprawdopodobniej bo mam w posiadania od wielu lat próbkę pewnych perfum stworzonych przez samego.... Jamesa Bonda, a przynajmniej tak na nich jest napisane. W przeciwieństwie jednak do opisywanego dziś XXX Large, 007 znika ze skóry po 6 minutach czego niestety nie możemy powiedzieć o Aignerze. Ale do parametrów jeszcze wrócimy. Żeby nie było, że jest to najbardziej odrażający zapach jaki poznałem to dodam, że zdarzyło mi się w Rossmanie powąchac coś co wywoływało jeszcze większą abominacje i były to z tego co pamiętam głównie perfumy marek takich jak Mexx, Lacoste czy Bruno Banani. Montale obok Pure Gold, które już opisywałem też potraktowało mnie kilka razy tak barbarzyńsko, że ocena 2,0 wydawałaby się sztucznie naciągana, ale takie kwiatki jeszcze tu pewnie kiedyś zrecenzuje.

Co do samego smrodu to już od samego początku jesteśmy atakowany czymś morsko-mlecznym i wyraźnie słodkim, bardzo podobnym do tego co czuć w innym karygodnym zapachu z tamtego okresu – Ck One Calvina Kleina. Wali to strasznie, jakby ktoś wypił przez przypadek mydło w płynie i później się nim zrzygał. Nie da się tu wyodrębnić absolutnie żadnych nut. Czytając skład i widząc tam bergamotkę, grejpfruta czy gałkę muszkatołową możemy się z tym zgodzić ale w ciemno nikt by chyba raczej nie pokusił się o wyodrębnienie tych składników. Mleczne, morskie i słodkie chemiczne akordy sprawiają wrażenie, że sama kompozycja jest jakby pseudo świeża i mocno mdła. Mi osobiście bardzo przypomina to wymiociny po przesadzonej ilości drinków na bazie Malibu. Czarę goryczy przelewa tanie, syntetyczne piżmo które podobnie wybrzmiewa we wspomnianym wcześniej potwornie kiepskim Ck One.

Parametry niezłe. Projekcja niestety nie jest zła i lepsza niż w większości marketówek typu Lacoste czy Mexx przez co nie tylko będziemy męczyć siebie ale i będziemy mogli #!$%@?ć otoczenie. Trwałość to koło 5 godzin czyli już standardowy poziom dla większości najtańszych perfum z najniższych półek drogeryjnych.

XXX Large to straszne gówno, ale i tak lepsze niż często droższe zapachy Lacoste czy niektóre Hugo Bossy i Calviny Kleiny, które często kosztują 2 razy tyle. O Mexxach już wspominać na razie nie będę, a w przyszłości opiszę któreś z ich wielu żałosnych perfum.
Polecam się zapoznać, chociaż może być trudno bo na całe szczęście są to perfumy wycofane z produkcji. Jestem jednak pewny, że maniakom Invictusa mogłyby się spodobać bo nie są mniej sztuczne i mdłe od tak uwielbianego zapachu polskiego Seby.

zapach: 2,0/10
trwałość: 5,0/10
projekcja: 6,0/10
podobne: Calvin Klein Ck One
cena: dziś rarytas i jest wystawiany za i nawet 100$. Kiedyś kosztował 100-130 zł. Bez problemów do znalezienia na niemieckim eBayu gdzie zawsze było dużo Aignera.
Pobierz dr_love - #perfumy #150perfum 277/150
Etienne Aigner XXX Large (1996)

Lata 90 to ...
źródło: comment_1604309073HtZueYw5vBk8deGfabBcif.jpg
  • 17
@dr_love: to ja zawsze jestem zaskoczony Hindusami pod tym względem. Albo ciągnie się z nich ogon potu jak z naszych rodaków, albo mają mega aromatyczne esencjonalne cosie na sobie - oni mają te swoje atary i chyba je przywożą ze sobą na emigracji, bo tylko u nich w domach widziałem te wielkie oleiste butle bez atomizerów. Kiedyś sobie kupię właśnie takie poważne oleiste indiańskie perfumy kraftowe, żeby zrozumieć czy to naprawdę
via Wykop Mobilny (Android)
  • 0
@dr_love: może to Midnight Oud?
Podzielam opinię o zapachach, chociaż pewien czas mieliśmy hindusów w pracy, ale bez zapachów czy smrodów. Mam wrażenie że tutaj najczęściej perfumują się Anglicy