Wpis z mikrobloga

#mirkowyznania #tldr
Witajcie drogie mirasy,
Pomyślałem że podzielę się tym tutaj, bo tak naprawdę nie mam nic do stracenia, co najwyżej dostanę jakieś dołujące komenty. Oto historia życia pełna smutku i rozpaczy.
Jestem anonem, i mam 23 lata. Mam problemy emocjonalne, biorę #psychotropy po to żeby normalnie funkcjonować.

~ Część pierwsza - #!$%@? w dzieciństwie.
Ogólnie urodziłem się w wioskowej rodzinie, gdzie zawsze praca w polu była na pierwszym miejscu. Urodziłem się na tyle pechowo, że w mojej rodzinie nikt nikomu nie okazywał miłości. Z racji swojej młodej aparycji, przychylne dla mnie było prześladowanie ze strony rówieśników - pulchniaczek z odstającymi uszami. Byłem gnojony, niszczony i prześladowany na każdym kroku - z jednej strony bawili się ze mną, z drugiej strony mnie poniżali, i sprawiali że miałem ochotę nieustannie płakać. Rodzice na moje problemy, odpowiadali "Przesadzasz na pewno tak nie jest". Raz w życiu zmuszeni zostali przyjść do dyrektorki, gdzie znęcanie się już weszło na wyższy poziom - nic się nie zmieniło. W domu dostawałem szlabany na każdym kroku, w szczególności na wychodzenie do kolegów żeby się z nimi pobawić - mogłem co najwyżej stać na balkonie i z nimi porozmawiać ( ͡° ͜ʖ ͡°).
Przez rodziców byłem bity za każdą bzdurę . Ojciec potrafił mnie poniżyć nawet przy kolegach, którzy potem powielali to na każdym kroku. Zawsze byłem sam. Nikt koło mnie nie siadał w autokarze, bo to przecież 'tłusta świnka i nikt'. Dla kogoś to nic, dla mnie, dzieciaka który chciał chociaż trochę towarzystwa - to było poniżające.Na szczęście miałem jednego przyjaciela, który mi pomagał i stawał w obronie samotnej kluski gdy było trzeba i za to do dziś jestem mu wdzięczny, i utrzymuje z nim dalej kontakt. W pewnym momencie pojawiła się nowa dziewczyna w klasie, w której się zakochałem (ta miłość trwała aż do liceum ale do tego wrócę potem). Gardziła mną jak nikt inny. Na walentynki gdy wysłałem jej kartkę, której szukałem, jedynej, wyjątkowej, i do tego czekoladowego serduszka, w owy dzień wyrzuciła do kosza. Ogólnie podstawówka przyczyniła się do tego co przechodzę teraz - nerwice i stres na każdym kroku.
~ Część druga - #!$%@? w gimbazie.
Anon lvl 13 udał się do gimnazjum. Pech tak trafił, że mieliśmy proporcje mężczyzn do kobiet 6/22, ale oczywiście ja, #przegryw nie miałem szans u żadnej, więc miałem to gdzieś. Miałem jednego kolegę z podstawówki w klasie, który mnie podpuszczał,a ja jako ktoś kto potrzebował uwagi odpie*dalałem głupie rzeczy, przez co byłem przez nie jeszcze bardziej wyszydzany i pluto mi ( nie dosłownie ) w twarz (hmm podstawówka part 2). Jak to w gimbazie, zawsze znajdzie się #bully, który znajdzie sobie ofiarę, i tą ofiarą byłem ja. W dalszym ciągu byłem bity, i poniżany. Bałem się chodzić do szkoły, bałem się o zdrowie i życie, bo typowy patus erectus niszczył mnie na każdym kroku. Byłem popychadłem i kozłem ofiarnym. Nauczyciele też nie byli za wiele pomocni, jak sami dobrze wiecie (w szczególności ci którzy przeszli podobne sytuacji) mieli wy*ebane na to co sie dzieje, kończyło się pogadanką.
W rodzinie miałem najbardziej debilny zwyczaj - mam się kąpać tylko w sobotę. A jak to zwykle bywa w zwyczaju, kąpiel raz w tygodniu, powoduje jeszcze większą alienację społeczną i odpychanie. Na szczęście w pewnym momencie stwierdziłem że nie mogą mi tego zabronić, i doprowadziłem swój wygląd do w miarę schludnego. Nie ubierałem się jak modniś - raczej szarak, w bluzie dresowej, spodniach dresowych, i koszulce kupionej w szmateksie.
Wracając do życia w gimnazjum - w gimnazjum w okresie bierzmo, pierwszy raz zakochałem się, i doznałem pierwszego pocałunku . Ja zakochany jak pies, a dziewczyna miała na mnie #!$%@?. Byłem zabawką. Powiedziała że nic nie czuje, i nie chce się ze mną spotykać, (ból modzno( ͡° ʖ̯ ͡°) ) więc dostałem kolejny cios w serce, które i tak było #!$%@?.
Na koniec epizodu mojego upodlenia, mój marionetkarz, który mnie podpuszczał, sam stał się wrogiem dziewczyn, ja stanąłem po ich stronie, i stałem się wśród nich lubiany (szkoda że tak późno). Podsumowując - still being spier*olina życiowa.
~ Część trzecia - Technikum, i bycia wrogiem publicznym nr 1.
Do technikum przyszedłem jako świeża krew, bez przeszłości, bez nikogo kto mógłby przekazać innym łańcuszek nienawiści. W pierwszej klasie stałem się lubiany ( btw na wakacjach jakoś udało mi się schudnąć więc i umawiałem się z dziewczynami, które i tak mnie po pewnym czasie zostawiały bo nie byłem już potrzebny), i stałem się nawet vice przewodniczącym klasym, oddając tytuł komuś innemu, bo wiecie odpowiedzialność itd. Moja popularność skończyła się w II klasie. Mieliśmy dwóch kolegów, którzy byli po prostu inni. Nie wpasowywali się w kanon grupy, więc byli wyszydzani. Stanąłem w ich obronie, i tym samym zostałem wykluczony z grupy. Ale nie czułem się z tym źle. Z czasem oni zaczęli akceptować ich, a ja dalej byłem wyszydzanym wrogiem większości. Miałem ludzi którzy mnie lubili po prostu, za to jaki jestem, pomimo że inni złorzeczyli w moim kierunku, i próbowali ich odciągnąć. W technikum odważyłem się wyznać miłość dziewczynie (czytaj ^up Część 1), którą jak wspomniałem kochałem już 7 lat. Wtedy rozmawiała ze mną i pisała normalnie. W zamian za wyznanie, ta odwróciła się bez słowa, odeszła i rozpowiedziała to wszystkim. Załamało mnie to.
Miałem również fałszywego przyjaciela, który był kiedy czegoś potrzebował, ale potem przestał być przyjacielem i zacząć trzymać z kimś innym. Props był taki że nikt mnie już fizycznie nie prześladował. Dalej byłem grubciem, bo oczywiście nie miałem czasu ćwiczyć, bo nauka i lekcje do późna.
Egzaminy i maturkę zdałem więc "Lets go to another part of fckin' life".
~ Część czwarta - Work & Life
Zamiast na studia poszedłem do pracy której tkwię do dziś. Jest dość stresująca bo #korposwiat nie wybacza, i ma w dupie jednostki. Praca w święta, weekendy itd, żeby pejsacze na górze mieli "wincyj pienionszkuw na samohut". W etapie rozpoczęcia pracy zrobiłem sobie prawko, i poszedłem na siłownie. Bodźcem, który skierował mnie siłownię, była sytuacja z wagą, na której w wieku 20 lat zobaczyłem blisko 3kg do setki - tak, ważyłem 97 kg. Nienawidziłem siebie, nienawidziłem swojego wyglądu. Swojej wagi. Zacząłem słuchać cięższej muzyki, odnalazłem ukochany zespół, dzięki którego agresji mogłem się motywować do zmiany swojego ciała. w 4 miesiące, bez obwisłem skóry udało mi się schudnąć do 75kg.
Po zmianach poznałem dziewczynę, która też słuchała podobnej muzyki, i byliśmy razem. Opiekowałem się nią jak nikim innym. Dbałem o nią, gotowałem jej obiady na uczelnie, żeby mogła zjeść coś ciepłego. Miałem kogoś, kto wreszcie poświęcał mi uwagę. Jednak po 9 miesiącach, coś się zje*bało. Usłyszałem że jestem egoistą. Więc skończyłem z nią związek. Czego potem chwile żałowałem, ale podniosłem się i odnalazłem swoją życiową pasję - gitara. Kupiłem swoją pierwszą gitarę, i zacząłem ciężko ćwiczyć. Na palcach bąble, ale ja grałem dalej. Byłem niesamowicie szczęśliwy gdy zagrałem piosenkę swojego ukochanego zespołu 1/1 tak samo.Zacząłem obracać się w towarzystwie muzyków, w międzyczasie znalazłem przyjaciela który również kocha ten sam zespół co ja, i skoczył by za mną w ogień. Kocham go jak brata. Ale dalej czegoś brakowało... a raczej kogoś.
Samotność połączona z nerwicą stworzyła depresję.Pomijając randki, i relacje które kończyły się w łóżku, kolejny poważny związek miałem z dziewczyną, z którą byłem pół roku. Starała się bardzo. Kupowała prezenty, i wydawała kasę na mnie pomimo że tego nie chciałem. Ja po ostatnim związku też próbowałem się starać. Ale nie mieliśmy wspólnych tematów. Oglądaliśmy filmy, albo robiliśmy to co robią pary gdy są same w pokoju ( ͡° ͜ʖ ͡°). Zerwałem z nią, bo przestałem czuć cokolwiek, i przytłaczało mnie to, że nie mogłem się z nią nawet pokłócić bo na siłę starała się zachować mnie przy sobie. Pierwszy raz zachowałem się jak ch*j. Co potem jednak wróciło do mnie w kolejnym związku, który złamał mnie do dziś.
~ Epilog - depresja, alko, fajki, benzo.
Po spotkaniu dziewczyny, która mi się podobała, a była dokładnie punkówą, pojawiły mi się pierwsze większe objawy lękowe, i stany depresyjne. Pozwoliła mi się zbliżyć do siebie, tylko po to żeby pchnąć mnie w serce, i potraktować jak większość kobiet które spotykałem - jak zabawkę, i lalkę.
Postanowiłem pójść do psychiatry po pomoc, bo sam sobie nie radziłem już z tym wszystkim. Chciałem obniżyć ból i strach przed życiem jaki był we mnie. Dostałem leki. Które zaczeły pomagać, i nie izolować mnie psychicznie.
Dzień po tym spełniłem swoje marzenie - pojechałem na koncert swojego ukochanego zespołu, w cosplay'u gitarzysty, i byłem w centrum ludzkiej uwagi (ludzie zbijali ze mną pjony, robili sobie fotki, zaczepiali mnie żeby pogadać), co poniekąd mnie spełniło.
Po tym czasie na jednym z portali randkowych poznałem rzekomą "miłość życia" która była klockiem domino, który popchnął mnie do samo okaleczania. Umawialiśmy się, pasowaliśmy do siebie, wszyscy znajomi mówi "Widać że jesteście dla siebie stworzeni". Było idealnie. Ja starałem sie dla niej, a ona dla mnie. Odwoziła mnie do pracy, dbała o to żebym nie był głodny. Do czasu.
A dokładnie do czasu, gdy postanowiliśmy razem zamieszkać. Wtedy ściągnęła maskę tego kim naprawdę była. Zaczęła mnie niszczyć psychicznie. Nazywała psychopatą bo brałem leki, o których wiedziała. Wychodziła bez słowa, i wracała na kilka godzin bez słowa. Mówiła że jedzie gdzieś i wróci za 3h, wracała kolejnego dnia. Nie było wtedy z nią kontaktu. Nie odbierała telefonów, ani nie odpisywała na SMSy, argumentując że "zostawiła telefon" albo "rozładował się". Ale dobrze ją znałem. Wiedziałem że telefon zawsze ma przy sobie. Ten ból zmartwienia, i strachu o nią popchnął mnie w alkohol, a jak alko + benzo to i samookaleczenia. Aż do momentu jak coś we mnie pękło. I całe zmartwienia znikły, a ja stałem się zimny, i zerwałem z nią. Nigdy nie dotrzymywała obietnic. Ani jedno "Obiecuje" nie miało znaczenia. Nienawidzę tego słowa. Dałem jej jeszcze jedną szansę, ale skończyła się tak samo jak zawsze.
Dziś swój ból przelewam na struny i teksty. Stworzyłem zespół dla tych wszystkich, którzy czuli się tak samo jak ja. Samotni, opuszczeni, bez nadziei. Staram się utrzymywać wagę na niskim poziomie( mam 180 cm wzrostu, waże 80kg i spada) przez ćwiczenia - siłownia, dieta itd.Ale przeszłość mnie goni jak swoją ofiarę, i dopada w randomowych momentach. Kocham tylko i wyłącznie muzykę. Boje się miłości panicznie. Wypieram ją w każdy możliwy sposób i staram się ją zabić.
Samotność wymieszana ze strachem przed miłością. Co za ironia, prawda? Często czuję że jestem po prostu postacią drugoplanową w swoim życiu. Czasem czuję się jak aktor na scenie swojego dramatu, który kończy się targnięciem na swoje życie. Ale nie pozwalam sobie na to. Dlatego rozumiem wszystkich mirków, którzy siedzą w "piwnicach". Każdy ma jakiś ból. "Wyjdź do ludzi" jak widać w moim przypadku słabo zadziałało.

Oto moja historia. Człowieka który przez całe życie żyje w żalu i cieniu, i nie wiem już sam czym jest szczęście i miłość.
Jeżeli ktoś czuł lub czuje się podobnie jak ja, gorzej lub lepiej - wiedz, że nie jesteś sam.

Mam nadzieję że ktoś przeczyta te wypociny. Że dostanę chociaż jednego plusika na pocieszkę, w tym podłym, przesiąkniętym bólem świecie.

Anon
  • 11
@pepejewishfrog: #!$%@? z tą wsią, ja podobnie urodziłem się na gospodarce na zadupiu, do 2005 nie mieliśmy auta potem stary kupił malucha, do 14 roku życia(2008) nie mialem w domu bierzącej wody. Na mycie grzaliśmy wodę w garczku. Drewniany dom po dziadkach, dobrze że na odludziu to chociaż nie wszyscy wiedzieli w jakich warunkach mieszkam. Ale za to było wszędzie daleko, droga do szkoły czy kościoła wyglądała tak że wychodziłem z
@tomek001: Jestem na etapie 'miłość to choroba' . Odbiera racjonalne myślenie. Ludzie dążą jako istoty do prokreacji, a to co nazywamy miłość jest chęcią związania się z drugą jednostką. Ale niestety żyjemy w czasach gdzie standardy są inne, i mnie to przeraża. Unifikacja, i wpływ zachodu na kulture robi swoje. Jak jesteś inny, jesteś nikim.
Pomijając randki, i relacje które kończyły się w łóżku, kolejny poważny związek miałem z dziewczyną, z którą byłem pół roku


@pepejewishfrog: #!$%@?, z jednej strony smutno się czyta Twoją historię i Ci współczuję, z drugiej strony - zajebiście zazdroszczę, bo mimo wszystko, mimo tego dziecięcego przegrywu, udało Ci się wejść w jakiś związek.

Ja akurat w dzieciństwie i ogólnie w życiu (na podstawie tego, co przeczytałem) miałem o wiele lepiej, a
@Pogromcaprzegrywu Wychodzenie do pubu, apki randkowe. Wszyscy mi mowią ze jestem bardzo inteligentny i charyzmatyczny, ale z drugiej strony czuje się jak gówno. Wiem ze moja twarz daje wiele do życzenia, i to mnie dobija. Slyszałem porównania typu "końska morda" albo "twarz jak z horroru".
Uwierz mi, związek jest naprawdę ciężki. W szczególności jak boisz się odrzucenia. Chorobliwa zazdrość niszczy zdrowy związek i prowadzi do kłótni.
Jestem zmęczony życiem. Czuje sie samotny,
@pepejewishfrog: #!$%@?, ja z kolei na wygląd nie narzekam (żadne 10/10, ale takich określeń jak Ty nigdy nie słyszałem - jak już to przeciwnie), z inteligencją też bardzo dobrze, tylko właśnie problem z charyzmą/social skills...ćwiczyłeś to jakoś? A z tych apek coś poza Tinderem?
@Pogromcaprzegrywu:
1. Jakoś samo przyszło. Wzrosła pewność siebie, jak czułem się atrakcyjny. Po alkoholu i benzo bardziej się otwierałem i byłem duszą towarzystwa. Teraz trochę zgorzkniałem i to znikneło najzwyczajniej w świecie.
2. Swojego czasu było GG, Badoo i Tinder w sumie.