Wpis z mikrobloga

#anime #bajeksto
10/100

Kemonozume (2006), TV, 1-cour
studio Madhouse

Dzisiaj z wysokiego C. Kemonozume to, moim przynajmniej zdaniem, p. Yuasy dzieło najlepsze. Jego styl jest wciąż brzydki i nietypowy, a przy tym stanowi znaczący postęp względem Mind Game. Jego muzyka to absolutne mistrzostwo, grubaśny album pełen jazzu, rocka i nie tylko, a to w najlepszym stylu, na świeżuśko brzmiących instrumentach. Jego scenariusz, tym razem w pełni oryginalny, to historia świetnie napisana, jednocześnie ludzka i odrealniona, dzieło kompletne. Przy tym Kemonozume stanowiło pole ćwiczeń choćby dla pracującego przy produkcji p. Kenjiego Nakamury, ubogacając branżę sobą i swoimi duchowymi następcami. Jeżeli macie czas wyłącznie na jednego Yuasę, łapcie za krótkie przecież Kemonozume.

Rzecz się dzieje gdzieś w półświatku. Po Japonii kręcą się ludożercze potwory, przez wieki doskonale wtopione w krajobraz miejski, żerujące bezczelnie na naiwnych i słabych. Mordowaniem bestii zajmuje się tradycyjnie Kifuuken, organizacja powstała w tym celu setki lat temu, a obecnie we władaniu rodziny Momota. Nie jest tak łatwo utrzymać dojo pełne dostępnych na każde zawołanie wojowników, szczególnie nie w dzisiejszych czasach, gdy w potwory nikt absolutnie nie wierzy i nikt tego interesu nie ma zamiaru sponsorować. Widzimy Kifuuken na skraju upadku, walczący z plugawą zarazą niejako z przyzwyczajenia, wbrew gromkim sprzeciwom Kazumy, jednego z typowanych na następców klanu braci Momota.

On by widział Kifuuken jako dobrze zorganizowany biznes, wykorzystujący technologię i siłę pieniądza, czemu sprzeciwia się reszta. Niejako w nosie ma to trzydziestoletni playboy Toshihiko, drugi z braci, którego maestria miecza i przywiązanie do tradycji obracają się przeciw organizacji, gdy ten #!$%@? się w potworze, Yuce. Uciekają precz, za nic sobie mając przeciwności losu. Yuka ma nadzieję, że to wreszcie ten jedyny, Toshihiko zaś na to, że Yuka go pewnego pięknego dnia nie zje. Najbardziej jednak obawia się być kiedykolwiek zmuszony do popełnienia tytułowego [i]kemonozume[/i], czyli rytuału zastąpienia własnej ręki tą uciętą potworowi. Z Kifuuken na tropie, para ucieka byle dalej, podczas gdy atmosfera w domu zaostrza się – pozostawiony sobie Kazuma nie zasypia gruszek w popiele, reformując szkołę, pchając się w intratny biznes. Jak się okaże, niezupełnie to wyjdzie wszystkim na zdrowie.

Osią fabuły jest ucieczka niby z Romeo i Julii, jednak to wcale nie koniec historii, ani też jej nie początek. P. Yuasa przyzwyczaił się chyba do stylu z Mind Game, bowiem schematyczne motywacje poszczególnych bohaterów uzupełnia niechronologicznie w trakcie trwania serialu, częstokroć zmuszając widza do ponownego przyjrzenia się tej czy innej sylwetce, wyciągania nowych, zupełnie nieoczywistych wniosków. Nieważne jak przerysowaną postać widzimy, zawsze będzie się w niej tliło coś nieoczekiwanego, bardzo ludzkiego, być może nigdy nie mając sposobności wykiełkować na dobre. Mimo żwawego tempa i popisowych scen akcji, Kemonozume to kino raczej powolnej myśli, wrastające w człowieka podczas oglądania. Po tych trzynastu odcinkach mamy niejasne wrażenie długiej i męczącej podróży, ale jest to zmęczenie radosne, jak po wspięciu się na wyjątkowo malowniczy górski szczyt (mimo iż z poziomu gruntu wyjątkowo nieładny).

Skoro p. Yuasa, to i odrażająca kreska. Z sekwencji live-action dano sobie spokój zupełnie, skupiając się na stylu i dokładając do niego nowe cegiełki (wśród twórców figuruje nawet p. Takahashi, Gainaxowski magik niestandardowej animacji). Dojrzale wyklarowała się Yuasowska paleta barw, zawsze zdominowana przez pojedyncze odcienie, żarłocznie pożerające wszystko – czy to postacie, czy to tło, czy sceny akcji, Kemonozume ze sceny na scenę zmienia tonację, zaś standardowy schemat kolorów to zawsze głupia sugestia. Muzykę z serialu można swobodnie powiązać z jakimś klubem w dzielnicy rozrywkowej, z partiami fortepianowymi wtórującymi jazzowym instrumentom dętym, ale także rockowym gitarom, ale też zupełnie nie tylko te dwa zestawy się tu grają. Soundtrack Kemonozume to skrzynia skarbów, dla każdego coś miłego.

Zachęcać do oglądania będę zawsze, wszędzie, o każdej porze. Takiego podmuchu świeżości nie poczujemy być może aż do Ping Pong the Animation, niemalże dekadę później. Niech Wam czas umili ta doprowadzająca oczy do łzawienia, a przy tym absolutnie ani na chwilę nie absurdalna wariacja nt. Romeo i Julii, obraz upadającej tradycji, krwi wylewającej się z dawno zabliźnionych ran, obraz kunsztu p. Masaakiego Yuasy perfekcyjny w każdym calu.
Pobierz tobaccotobacco - #anime #bajeksto
10/100

Kemonozume (2006), TV, 1-cour
studio Ma...
źródło: comment_BQiehBAX8DbcZ31qKuhvomyla3lA5Njz.jpg