Wpis z mikrobloga

[bohater adwokat]
Jest 16.01, za moment początek weekendu, a ja wciąż myślę o tym co się wydarzyło na korytarzu po rozprawie w jednym z sądów południowej Polski, który opuściłem kilka godzin temu.
Trudno ukryć, że sprawa dotyczyła kwestii w sumie trochę zabawnej, bo... pola rabarbaru. Wierzcie mi jednak - chodziło o duże pieniądze, więc i emocje były duże, choć oczywiście w żaden sposób nie tłumaczy to przebiegu zdarzenia i jego sprawcy.

Otóż rozprawa się kończy, wychodzimy na korytarz. Prawie wszyscy już zniknęli, a ja trochę się ociągam, jak to ja - bo nie mogę upchnąć togi w torbie od laptopa - gdy nagle z sali wychodzi... pełnomocnik strony przeciwnej. Spogląda na mnie i od razu z miejsca wzdycha - ni to do mnie, ni to do siebie: "#!$%@? rabarbar! Ciągle tylko ten #!$%@? rabarbar!".

Zamarłem.
Znacie mnie, jestem typowym facetem. Ze wszystkich przyjemności na literkę "p", którymi bogowie tak hojnie obdarowali świat, "przeklinanie" jest u mnie na drugim miejscu, zaraz za "piciem", "paleniem" i "przechwalaniem się przewagami". Żaden grzech nie jest mi obcy, a jedyna zasada moralna, jaką zdążyła wpoić mi Matka, zanim uciekłem w świat (czytaj - wyjechałem z Jędrzejowa do Kielc), to - "Nie krzywdź kobiet i dzieci".

To mnie jednak zaskoczyło, dotknęło, a nawet więcej - rozczarowało.

On oczywiście - inteligentny facet, bardzo zręcznie występujący na rozprawie - od razu to spostrzegł. I zaczyna się tłumaczyć:

"Panie Mecenasie, proszę mi wybaczyć, ale od dwóch lat ciągle robię te sprawy z rabarbarem. To jakieś przekleństwo. Ludzie sadzą to cholerstwo na potęgę, wpychając w każdą szparę, jakby próbowali w ten sposób zasiedzieć cały kraj. Wczoraj się okazało, że ktoś szczawiem posadzonym na nasypie prawie przejął na własność cały odcinek linii kolejowej Kłaj - Rzezawa, więc sytuacja jest dynamiczna. A precedensy na rabarbarze już przecież, w tym waszym Krakowie, są.

Mimowolnie zatem - wyspecjalizowałem się. Potrafię wyrecytować budowę rabarbaru w 75 językach, żona się śmieje, że jeszcze rok i zacznę tak samo fotosyntezować.

A trzeba Panu wiedzieć, Panie kolego, że gdy zaczynałem przygodę z tym zawodem prześladowała mnie... rzodkiew. Człowiek ledwie wyrwał się z podkarpackiej wsi, gdzie wkoło wszędzie rosła rzodkiew, a tu pierwsza sprawa jako pełnomocnik w sprawie karnej i od razu, #!$%@?, o kradzież rzodkwi. Potem kolejno o przywłaszczenie rzodkwi, zabór rzodkwi w celu krótkotrwałego użycia, pobicie kiścią rzodkwi - co ostatecznie, Bogu dzięki, udało się zakwalifikować jako bójkę rolników na rzodkiew; i wreszcie naruszenie miru domowego poprzez wdarcie się do szklarni mieszkalnej z rzodkwią.

Pomyślałem, że rzucam karne w cholerę i zostaję cywilistą - tak przed tym gównem ucieknę, ale gdzie tam! Pierwszy klient, pierwsza sprawa i od razu zasiedzenie pola rzodkwi, druga - wytyczenie drogi koniecznej przez plantację rzodkwi.

Wreszcie przychodzi trzecia - z art. 182 Kodeksu cywilnego. Pogoń za rojem pszczół. Przyszedł do kancelarii chłop zziajany, bo trzy dni ten rój ścigał. Ja się cieszę jak głupi, że wreszcie coś nowego, a ten mi zaczyna opowiadać, że rój #!$%@?ł z ula przez.. pole rzodkwi - i chyba będzie z tego jakaś sprawa o odszkodowanie, bo on go do wyczerpania paliwa ciągnikiem ścigał. (...)"

I tak opowiadał, opowiadał - pożegnaliśmy się w sumie dopiero, gdy musiał iść na kolejną sprawę o "czerwone złoto" Małopolski. Rabarbar.

I powiem Wam, że ciągle nie wiem co o tym wszystkim myśleć.

#pasta zajbana z #facebook pisma procesowe napisane na #!$%@?
#heheszki
  • Odpowiedz