Wpis z mikrobloga

Zapraszam na nową historię z serii #polskiepato.

Możecie ją przeczytać tutaj lub na moim blogu, klik. Macie tam więcej zdjęć (w tym ofiary) i skan opisu obrażeń.



PRZYJAŹŃ NA ŚMIERĆ I ŻYCIE

Justyna była najstarszym dzieckiem państwa Kaszów i nieocenioną pomocą w codziennych obowiązkach. Dziewczyna systematycznie wykonywała wszystkie prace domowe i pomagała w lekcjach piątce młodszych braci. Sama uczyła się bardzo dobrze i mimo złych warunków mieszkaniowych zawsze była przygotowana do zajęć. Matka Justyny była sprzątaczką i ledwo wiązała koniec z końcem. Z mężem alkoholikiem, wielokrotnie skazywanym za znęcanie się nad rodziną, pozostawała w separacji. Żyli bardzo skromnie, a od początku lat 90. mieli przyznanego kuratora, który regularnie ich odwiedzał.

W 2002 r. po ukończeniu liceum ogólnokształcącego w rodzinnym Pińczowie (woj. świętokrzyskie) Justyna chciała dostać się na wymarzone studia w Kielcach. W czerwcu wyjechała złożyć papiery na uczelnię. Pech chciał, że w drodze potrącił ją samochód ciężarowy, a nastolatka ledwo uszła z życiem. Po długim pobycie w szpitalu i dwóch trepanacjach czaszki ponownie starała się o przyjęcie na ówczesną Akademię Świętokrzyską.

Przez cały czas mojej choroby pocieszałam się, że moje cierpienie związane z wypadkiem i dotychczasowe życie w strachu wynagrodzone zostanie tym, że dostanę się na studia, a w przyszłości, po ich ukończeniu, pomogę także rodzeństwu

– pisała do rektora, a jej prośba została pozytywnie rozpatrzona. Justyna otrzymała także odszkodowanie, a pieniądze wpłaciła na konto, planując w przyszłości wydać je na kurs prawa jazdy.

Była nieśmiała, a przez biedne pochodzenie czuła się gorsza od rówieśników, którzy nie do końca ją akceptowali. Wstydziła się zapraszać znajomych do domu, a raczej jednej izby z kuchnią, w którym żyła jej siedmioosobowa rodzina. Oprócz swojego chłopaka nie miała zbyt wielu bliskich osób. Ten jednak uczył się w oddalonej o 40 km szkole z internatem, dlatego gdy zaprzyjaźniła się z Patrycją Solich, całą sobą zaangażowała się w tę znajomość. Imponowało jej, że dziewczyna z wręcz innego świata, z pieniędzmi, ładnym domem i modnymi ubraniami, chce spędzać czas z nią – biedną, lekko pulchną i zlęknioną.

Matka oraz ojczym Patrycji prowadzili dobrze prosperującą firmę transportową. Ze swoim biologicznym ojcem nie utrzymywała kontaktów, za to była mocno związana z dziadkami. W oczach rodziców chciała uchodzić za wyjątkową i idealną córkę z dobrymi wynikami w nauce. Niewiele potwierdzonych informacji można znaleźć na jej temat, na forach internetowych roi się od plotek, których nie chcę tutaj powtarzać. Patrycja z Justyną znały się już w szkole średniej, jednak zaczęły przyjaźnić się dopiero podczas wspólnych studiów fizjoterapii w filii Akademii Świętokrzyskiej w Busku-Zdroju.

Chciałam pracować z niepełnosprawnymi dziećmi, jestem wrażliwa na krzywdę ludzką


– mówiła Patrycja.

Dziewczyny przebywały ze sobą bardzo dużo czasu – razem jeździły na uczelnie, imprezowały i uczyły się. Na początku lutego 2003 r. spędzały wieczór u Patrycji. Gdy Justyna wyszła do toalety, przyjaciółka ukradkiem otworzyła jej torbę i wyjęła portfel. 20-latka zauważyła jego brak dopiero następnego dnia. Zadzwoniła do Patrycji, ta jednak zapewniała, że go u niej nie zostawiła. Solich znała PIN do karty, a skradzione pieniądze wydawała na markowe ubrania, kosmetyki, imprezy, stawiała znajomym (w tym także Justynie) piwo w pubach i obdarowywała prezentami. Nagły przypływ gotówki tłumaczyła rzekomymi osiągnięciami na studiach. Rodzice uwierzyli w jej sukcesy w nauce, jednak po jakimś czasie okradziona zaczęła podejrzewać Patrycję. Gdy do 21 marca z jej konta zniknęło już 5,7 tys. zł zgłosiła sprawę na policję. Atmosfera pomiędzy przyjaciółkami zaczęła się zagęszczać. Patrycja przeczuwała, że Justyna ją posądza, jednak żadna z nich nie mówiła o tym głośno.

16 kwietnia w Wielki Piątek Patrycja zadzwoniła do przyjaciółki z informacją, że muszą dziś jechać na uczelnię. Skłamała, że zajęcia, które zostały wcześniej odwołane, mają się jednak odbyć. Justyna wyszła z domu około godziny 14:00 i razem z Patrycją pojechała do Buska-Zdroju. Oczywiście, na miejscu okazało się, że zajęć nie ma, więc dziewczyny udały się do pobliskiego baru na piwo. Po wizycie w dwóch pubach i kilku sklepach postanowiły wrócić do domu. Najbliższy bus z stronę Pińczowa odjeżdżał dopiero za 40 minut, dlatego Patrycja zaproponowała, by przeszły kilka przystanków na piechotę. Droga prowadziła skrajem lasu koło Welecza. W okolicach Lasku Winiarskiego Justyna powiedziała o swoich podejrzeniach względem przyjaciółki. Zagroziła jej też, że jeżeli nie odda karty, o wszystkim powie jej rodzicom. Patrycja była dobrze przygotowana na tę rozmowę. Najprawdopodobniej najpierw użyła gazu pieprzowego, później zadała Justynie co najmniej 120 ciosów nożem z około dziesięciocentymetrowym ostrzem, w tym 79 ran kłuto-ciętych głowy, szyi i tułowia. Ciosy były bardzo silne i agresywne, a według opinii biegłego niektóre wbicia były po samą rękojeść. 20-latka zmarła na miejscu.

Patrycja dłuższą chwilę siedziała przy zwłokach ofiary i paliła papierosy. W końcu zadzwoniła do swojego chłopaka z prośbą, by po nią przyjechał. Solich w momencie morderstwa była w drugim miesiącu ciąży, o czym Maciej N. nie wiedział. Gdy przyjechał w umówione miejsce zauważył, że dziewczyna jest brudna i krwawi z nosa. Skłamała, że spędziła wieczór z Justyną i dwoma jej kolegami i jeden z nich ją uderzył. Z przystanku pojechali do pubu, gdzie w toalecie umyła się z krwi i wyczyściła zaplamione ubrania. Do rodzinnej miejscowości wróciła w nocy, uprała rzeczy i poszła spać. Gdy Justyna nie pojawiła się w domu, w rodzinie Kaszów wybuchła panika. Rozpoczęły się gorączkowe poszukiwania, w które zaangażowali się także okoliczni mieszkańcy. Następnego dnia, jeden z braci zaginionej udał się do Patrycji, ta jednak powiedziała mu, że rozstała się z Justyną po południu pod szkołą. Rozmowę tę słyszał Maciej N.

Dlaczego skłamałaś? Przecież mówiłaś, że spędziłaś z Justyną wczorajszy wieczór


– spytał.

Lepiej, żeby nikt nie wiedział, że z nią wczoraj byłam. Nie chcę kłopotów


– odparła, urywając rozmowę.

Ciało Justyny zostało odnalezione przez przypadkowego kierowcę w pierwszy dzień świąt wielkanocnych. Przy zwłokach znaleziono gaz należący do Patrycji, która jeszcze tego samego dnia została zatrzymana. Jej tłumaczenia były niespójne, rozbieżne. Solich przedstawiała wykrętne wersje, kilkukrotnie zmieniała przebieg wydarzeń i uparcie zaprzeczała, jakoby miała cokolwiek wspólnego ze śmiercią przyjaciółki. Sugerowała nawet winę najstarszego z braci zamordowanej. Z każdym następnym przesłuchaniem gubiła się w swoich kłamstwach i ujawniała coraz więcej istotnych szczegółów. Raz nawet przed prokuratorem przyznała się do zabójstwa, co później odwołała. Z opisu w protokole przesłuchania wynika, że z płaczem oświadczyła, iż chce powiedzieć prawdę. Ujawniła nawet motywację i okoliczności zabójstwa oraz sposób jego dokonania.

Byłam w szoku, nie panowałam nad sobą


– szlochała. Nie opisała jednak całego przebiegu zabójstwa, płacząc, że nie chce więcej na ten temat mówić. Gdy policjanci przedstawili jej nagranie z przydrożnego monitoringu, na którym widać, że szła razem z Justyną chwilę przed jej śmiercią, przyznała, że tego dnia tylko się pobiły, a w trakcie szarpaniny użyła kawałka blachy znalezionego w lesie. Zarzekała się, że zostawiła Justynę żywą i nie wie, kto ją zamordował.

Justyna powiedziała, że podejrzewa mnie, że to ja ją okradłam. Prosiłam, żeby nie mówiła moim rodzicom, bo są święta. Wywiązała się szarpanina. Uderzyłam ją pięścią w twarz, ona upadła. Już później nie rozmawiałyśmy. Wzięłam plecak i poszłam w stronę przystanku


– relacjonowała. Te tłumaczenia utrzymywała później przed Sądem. Przyznała się także do kradzieży karty od bankomatu i wyczyszczenie konta zamordowanej. Zdaniem prokuratury, Solich zmieniała wyjaśnienia, by dopasować je do gromadzonego materiału dowodowego. Na ubraniu, bucie i plecaku oskarżonej znaleziono ślady krwi Justyny. Narzędzie zbrodni nigdy nie zostało odnalezione.

Maciej N. dowiedział się o ciąży Patrycji dopiero podczas jej pobytu w areszcie śledczym. Tam też urodziła syna, który trafił pod opiekę matki oskarżonej.

. . .

Proces rozpoczął się w Sądzie Okręgowym w Kielcach w maju 2004 r. (zdjęcie) (zdjęcie) Na następnej rozprawie na początku czerwca, sędzia Artur Adamiec spytał oskarżoną, czy to prawda, że podczas badania lekarskiego tuż po zatrzymaniu nie chciała pokazać spodów dłoni, na których miała rany.

Nie stawiałam oporu. Na dłoni miałam odcisk


– odparła.

W wyroku S.A. w Krakowie czytamy jednak:

Oczywistym jest, że rany pokrzywdzonej nie spowodowała ona kawałkiem blachy, szkłem czy tym podobnym przedmiotem lecz nożem o czym bezspornie świadczą opinie biegłych.

Podczas rozprawy sędzia dwukrotnie przyłapał Patrycję na rozbieżnościach w tym, co mówiła wcześniej.

Świadkiem w procesie miał być Maciej N., który oświadczył, że ze względu na to, że jest dla oskarżonej bliską osobą, planowali ślub oraz mają wspólne dziecko, chce skorzystać z prawa do odmowy zeznań. Sąd nie wyraził na to zgody, ponieważ okazało się, że chłopak przez ostatni rok napisał do Patrycji tylko jeden list, nie skorzystał także z otrzymanego prawa do widzenia, a ich dziecko nie jest przez niego formalnie uznane i zapisane na nazwisko oskarżonej.

Podczas zeznań przed sądem, matka Justyny nie była w stanie wymówić imienia oskarżonej. W pewnej chwili chwyciła mikrofon i krzyknęła:

Ja ci nie życzę kary śmierci! Ale obyś cierpiała tak, jak moje dziecko! Niech cię piekło pochłonie! Dlaczego zabiłaś mi moją jedyną córkę, moją nadzieję? Jak ty możesz z tym żyć?!


. . .

W książce Moniki Sławeckiej "Dożywocie. Zbrodnia i kara Małgorzaty Rozumeckiej", tytułowa osadzona opowiadała:

Solich w więzieniu urodziła dziecko. (...) Z tego, co mi wiadomo, w więzieniu nieźle wywijała. Miała kilka kar dyscyplinarnych, grypsowała, a dzieckiem w ogóle się nie interesowała.

Słowa Rozumeckiej zgadzają się z opinią z aresztu śledczego w Katowicach, którą w czerwcu 2005 r. odczytał Sąd. W dokumencie napisano, że zachowanie oskarżonej było wręcz naganne – była dziewięć razy karana dyscyplinarnie m.in. za próby wysyłania nieocenzurowanej korespondencji, zakłócanie ciszy nocnej, tatuaże, niestosowne zachowanie. Kobieta stwarzała problemy wychowawcze, prowadziła konsumpcyjny tryb życia, była despotyczna (krytykowała matkę za to, co przysyła jej w paczkach). Solich nie zgodziła się z tą opinią.

Prokuratura wniosła o karę dożywotniego pozbawienia wolności, uznając, że w wypadku Patrycji Solich nie można mówić o wychowawczym aspekcie kary i należy wyeliminować ją ze społeczeństwa. W mowie końcowej prokurator Ewa Nowak oznajmiła, że zgromadzone dowody w sposób ewidentny potwierdzają winę oskarżonej i to, że wcześniej zaplanowała zabójstwo. Podkreślała wyjątkowo haniebny charakter jej czynu i to, że mimo iż sama miała doskonałą sytuację finansową i dobrze wiedziała o biedzie panującej w domu przyjaciółki, zdecydowała się ją podstępnie okraść, a pieniądze roztrwoniła na modne ubrania i kosmetyki.

Dumna, wyniosła, żadnej skruchy


– mówiła o Patrycji prokurator.

Zdaniem obrońców, w zgromadzonym materiale nie było niebudzących wątpliwości dowodów, przez co oskarżona powinna być uniewinniona. Według mecenasa Wojciecha Czecha, Solich przyznała się, gdyż po wielogodzinnych przesłuchaniach powiedziano jej, że jej matka ma zawał. Chciała zadzwonić do domu i wtedy padła propozycja "Przyznaj się, to zadzwonisz”. Było jej już wszystko jedno. Obrońca oskarżonej zwrócił też uwagę na znalezione pod paznokciami ofiary DNA należące do mężczyzny oraz na to, że na rzeczach oskarżonej były tylko "minimalne" ślady krwi ofiary. Tymczasem według biegłego po dokonaniu takiego czynu sprawca powinien "broczyć" krwią.

Nie jestem dumna. Nie czuję się winna zabójstwa Justyny. A to, że nie płaczę? Bo ja jej nie zabiłam


– odpowiedziała Patrycja na zarzuty prokurator. Powiedziała też, że wstydzi się tego, że okradła koleżankę, która jej ufała i wstydzi się, że jej rodzina ponosi tego konsekwencje.

30 czerwca 2005 r. zapadł wyrok. Za zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem, które zostało uznane za działanie z zamiarem bezpośrednim¹ Sąd Okręgowy w Kielcach skazał Patrycję Solich na karę dożywotniego pozbawienia wolności. Za kradzież karty bankomatowej i wypłacenie z niej w okresie od 10 lutego do 21 marca 2003 r. 5,7 tys. zł na karę dwóch lat pozbawienia wolności oraz obowiązek oddania rodzicom zamordowanej skradzionych pieniędzy. Orzeczoną karą łączną za te przestępstwa było dożywotnie pozbawienie wolności.

To kara najsurowsza z możliwych, ale daje oskarżonej szansę, jakiej jej koleżanka nie miała. Po 25 latach może się ubiegać o przedterminowe zwolnienie


– uzasadniał decyzję sędzia Artur Adamiec.

Sąd nie uznał także argumentu obrońcy oskarżonej, że jakoby Solich przyznała się do morderstwa, chcąc zadzwonić do matki i martwiła się o jej zdrowie.

Trudno w to uwierzyć. Sąd widział, jak matka Patrycji była na granicy omdlenia [podczas składania zeznań], a u oskarżonej nie spowodowało to reakcji


– podkreślał sędzia.

W uzasadnieniu czytamy także:

Oskarżona mogła i powinna była chronić zarówno siebie, jak i poczęte dziecko przed konsekwencjami zaplanowanych działań. Jako kobieta i przyszła matka winna była kierować się jakąś powszechnie przyjętą gradacją wartości. Łamiąc wszelkie kanony moralne, udowodniła, że nie zasługuje na prawidłowe funkcjonowanie tak w społeczeństwie, jak i rodzinie.

Nic mi nie wróci życia córki. Ona wychowała młodsze rodzeństwo, kiedy ja pracowałam. Ale dzieci zaczną teraz normalnie żyć, wiedząc, że morderca Justyny poniesie karę


– mówiła matka zamordowanej.

. . .

Wyrok nie był prawomocny i po zaskarżeniu przez obronę w Sądzie Apelacyjnym w Krakowie 29 czerwca 2006 r. zapadł kolejny wyrok. Sąd nie miał wątpliwości co do winy oskarżonej. W uzasadnieniu odniósł się m.in. do śladów męskiego DNA na ciele Justyny:

Profil DNA pochodzenia męskiego stwierdzono na włosach zabezpieczonych na ciele denatki, a domieszka męskiego DNA była znikoma. Wedle opinii biegłej (...) przy zabezpieczeniu śladów biologicznych istnieje ryzyko kontaminacji obcym DNA. (...) Znikoma ilość ujawnionego męskiego DNA mogłaby przemawiać za przypadkowością naniesienia tego DNA (np. praca techników – bez maseczek). Okoliczność tę powinno się wiązać z wypowiedzią biegłego, który podał: „...w trakcie oględzin nachylałem się nad zwłokami, jak również rozmawiałem z technikiem znajdującym się na miejscu”. Te względy realnie mogły wiązać się z naniesieniem obcego, męskiego DNA, w dodatku w znikomej ilości. Wiązanie natomiast z tą okolicznością innego rodzaju przyczyn – a zwłaszcza rzutujących na prawidłowość ustaleń faktycznych – nie znajduje najmniejszego nawet potwierdzenia dowodowego i nie jest niczym uprawnione.

W uzasadnieniu czytamy także:

Oskarżona podjęła działania które swoją intensywnością, agresywnością wykraczały poza potrzebę realizacji zabójstwa Justyny Kaszy, wywołała nimi nieprzeciętne cierpienia ofiary. Ocena tych okoliczności dokonana przez Sąd Okręgowy i przyjęta kwalifikacja prawna czynu zasługują na akceptację, natomiast argumentacja skargi odwoławczej jest nieprzekonująca.

Sąd uznał także, że nie stwierdzono u Solich "braku możliwości wychowawczych", a według opinii biegłego "jest jeszcze osobą młodą i może mieć szansę na uzyskanie poprawy jej funkcjonowania społecznego", a dożywotnia izolacja byłaby karą "niewspółmiernie surową”, a jej dolegliwości "przekraczałyby stopień winy”. Okolicznością łagodzącą był także fakt, że nie była wcześniej karana i posiada dobrą opinię środowiskową i rodzinną. Sąd uznał także, że w chwili popełnienia przestępstwa mogła działać z zamiarem nagłym² i być w silnych emocjach, "bo nie ma dowodów mogących ocenę taką podważyć".

W konsekwencji Sąd Apelacyjny w Krakowie złagodził wymierzoną wobec Patrycji karę i skazał ją na 25 lat pozbawienia wolności.

. . .

Patrycja nigdy już nie przyznała się do zabicia Justyny. W 2009 r. złożyła wniosek do Sądu Najwyższego o wznowienie postępowania karnego. Prośba została oddalona.

W kolejnych latach ciężko chorowała, przez co Sąd udzielił jej kilka przerw w odbywaniu kary, łącznie ponad rok. Z Zakładu Karnego w Grudziądzu trafiła na ten czas do dziadków. Do więzienia wróciła w listopadzie 2011 r. W 2015 r. trafiła do małego, półotwartego zakładu – Oddziału Zewnętrznego Aresztu Śledczego w Chojnicach na Pomorzu. Z artykułu Wyborczej z grudnia 2017 r. wynika, że utrzymuje kontakt z synem, stara się o zgody na częstsze z nim widzenia i pisze ciepłe listy do ukochanej babci. Maciej N. nie utrzymuje z nią kontaktów.

Kara Patrycji Solich kończy się 12 kwietnia 2029 r.

. . .

¹zamiar bezpośredni – sprawca chce popełnić czyn zabroniony (w odróżnieniu od zamiaru ewentualnego, gdzie tylko to przewiduje i się na to godzi)

²zamiar nagły – zamiar pojawia się tuż przed popełnieniem czynu zabronionego (w odróżnieniu od działania z premedytacją, gdzie sprawca wcześniej planuje swoje zachowanie)

Zamiar bezpośredni i zamiar nagły to są pojęcia z dwóch różnych kategorii, mogą zatem występować jednocześnie.



Nad poprawnością języka polskiego w moich tekstach czuwa @TerazMnieWidac, a nad językiem prawnym, prawniczym oraz służąc wiedzą z dziedziny prawa karnego – @IgorK.



Sąd zezwolił na publikację wizerunku skazanej.

Do napisania powyższego tekstu korzystałam zanonimizowanego wyroku, który dostałam od Sądu Okręgowego w Kielcach oraz wyroku i jego uzasadnienia Sądu Apelacyjnego w Krakowie.

Informacje z prasy, które zawarłam w tym tekście, pochodzą stąd, stąd, stąd, stąd i stąd.

Sprawa Patrycji Solich została przedstawiona także w programie "Polskie zabójczynie" (odcinek pt. "Czarny Wielki Piątek").



Jeżeli ktoś chciałby wesprzeć mnie bym mogła pozwolić sobie na poświęcenie większej ilości czasu na pisanie dla Was to zapraszam na mój Patronite. Prowadzę tam także bloga z dodatkowymi informacjami o zbrodniach, których temat aktualnie poruszam.



kvoka - Zapraszam na nową historię z serii #polskiepato.

Możecie ją przeczytać tut...

źródło: comment_piVucYG7flnVeOpt4FOgOORnjaasKt2G.jpg

Pobierz
  • 40
@utede:

skoro zabita była biedna to skąd miała kasę na koncie?


Nie czytasz ze zrozumieniem, Mirek! Bo: Justyna otrzymała także odszkodowanie, a pieniądze wpłaciła na konto, planując w przyszłości wydać je na kurs prawa jazdy.

Poza tym tamta sobie wypłacała i płaciła a Justyna nie zorientowała się + nie zablokowała karty?


Nie wiem dlaczego nie zgłosiła zguby od razu na policję, też mnie to zastanawiało ale nie znalazłam odpowiedzi. Nie wiadomo
@kvoka: też się zasanawiałem nad tym, dlaczego się zorientowała później i nic z tym nie zrobiła... no ale to może tłumaczyć fakt, że pochodziła z bardzo biednej rodziny i z taką rzeczą, jak konto bankowe / karta mogła po prostu nie do końca ogarniać / bać się, że coś się dzieje, może to jej wina itp.
Wydaje się to śmieszne, ale... osobiście znam dziewczynę, która właśnie - nie mając żadnego doświadczenia