Wpis z mikrobloga

#heheszki #pasta
Powolnym krokiem wchodzę na teren uczelni, poetycko zaciągając się papierosem wyżebranym pod sklepem. Już przy samym wejściu na wydział do moich uszu dobiega szaleńcza symfonia wrzasków, brzęków i bliżej niezidentyfikowanych #!$%@?ęć. Oho, mówię do siebie patrząc błagalnie w niebo, to dziś. Otwieram drzwi i niepewnie przekraczam próg. Już na samym wejściu dostaję łokciem pod żebra i jestem zmuszony oprzeć się na chwilę o ścianę, żeby odzyskać oddech. Obok mnie przebiega jakichś pryszczaty typ, trzymając coś w rękach. Za nim leci grupa około dziesięciu studentów, szarpiąc i tratując się nawzajem. Skubany był szybki. W całym hałasie, który otacza mnie z każdej strony słyszę odległy wrzask. JEST PAPIER W MĘSKIM! krzyczy ktoś w tłumie i zaraz dostaje w mordę. Tego się obawiałem. Sprzątaczki obudziły się ze snu zimowego i postanowiły uzupełnić zapasy srajtaśmy. Patrzę na zegarek. Ledwie dziesięć minut temu otworzyli wydział, a na korytarzu kłębi się już ponad setka osób. Staję na pobliskiej ławce, żeby objąć wzrokiem cały ten burdel i gdzieś w oddali dostrzegam drzwi do kibla. Leżą sobie przy ścianie, #!$%@? z zawiasów i przełamane na pół. Jest gorzej niż myślałem. Jakaś laska obok mnie zaczyna płakać. Z grzeczności pytam o co jej chodzi, na co dostaję odpowiedź "bo byłam już przy samej kabinie, ale mnie wypchneeeeli". Wchodzę głębiej w tłum i zauważam, że wszyscy zbierają się wokół jakiegoś punktu na środku korytarza. Ktoś uciekając upuścił pół rolki srajtaśmy. Niczym głodne zwierzęta, studenci wszystkich kierunków rzucają się w tym jednym. Cel - położyć łapska chociaż na jednym listku. Nagle odzywa się radosny chór. TRÓJWARSTWOWA!!! krzyczą. O #!$%@?, szepczę do siebie, robi się niebezpiecznie. Ktoś odpycha mnie na bok i rzuca się na główkę w cały ten motłoch. Musiał mieć już wprawę, bo upada idealnie na obleganą rolkę. Zakrywając ją własnym ciałem, niczym żołnierz rzucający się na granat krzyczy NIE DAM WAM UPAŚĆ TAK NISKO, NIE DAM. Ale ostatecznie i on polega w tej bitwie, odrzucony pod ścianę siłą dwudziestu par rąk. Srajtaśma rwie się na drobne listki, które zaczynają wirować w powietrzu niczym śnieżnobiałe konfetti. Ludzie ze łzami oczach unoszą ręce w górę i chwytają w ramiona ten dar od Boga i zarządu uczelni. Jakiś facet obok mnie łapie jeden z listków i z namaszczeniem pokazuje go swojej dziewczynie. Natychmiast odzywa się w nim mentalność pantofla i zaczyna rozmyślać jak podzielić trzy warstwy na dwie, co kończy się ostatecznie przekazaniem dwuwarstwowego listka wybrance i pozostawieniem cieniutkiej jednej warstewki dla siebie. Łzy stają mi w oczach, gdy patrzę na to poświęcenie. Ktoś dalej łapie resztkę rolki i zaczyna srać na środku korytarza, by nacieszyć się tym luksusem nim ktoś mu ją odbierze. Pomysł zostaje przyjęty przez dużą część naszego grona i już wkrótce po całym wydziale roznosi się woń studenckiego gówna. Ktoś poślizguje się na brązowej smudze i z impetem #!$%@? na kogoś innego, kto właśnie zaczął rzygać. Jakaś gruba locha próbuje niczym taran przebić się przez kłębowisko, ale legionu nie da się pokonać. TWOJA JEDNA DUPA TO JAK TRZY NASZE, krzyczą, wypychając ją na zewnątrz. Ktoś inny bierze szczotkę do kibla i zaczyna wypisywać gównem na ścianę modlitwę do boga srajtaśmy, który tak szczodrze nas dziś obdarzył. Część osób podchwytuje formułkę i wkrótce już cały korytarz śpiewa pogańskie pieśni pochwalne. Jakiś #!$%@? z seminarium bierze nitkę i zaczyna nawlekać na nią kulki z gówna, tworząc własny, oryginalny różaniec. Wokół słychać wciąż płacz poległych, którym nie dane było się podetrzeć choćby połową listka. SKOŃCZYŁY MI SIĘ JUŻ OPAKOWANIA PO BATONIKACH, lamentuje ktoś koło mnie, WYPŁATA DOPIERO ZA DWA TYGODNIE. Udaje mi się dotrzeć do najbliższej ściany, która jako jedna z niewielu nie jest jeszcze wymalowana gównem. Obok mnie stoi wykładowca, który miał prowadzić poranne zajęcia. Jest nieźle #!$%@? bo podczas gdy srał, ktoś #!$%@?ł mu spodnie razem z bokserkami i teraz świeci gołą dupą zamiast przykładem. Gdzieś dalej dostrzegam swojego znajomego, Piotrka, który #!$%@? kogoś szczotką do kibla. WYPLUJ TO #!$%@?, WYPLUJ TO, krzyczy, ale koleś nic sobie z tego nie robi i dalej mamla w mordzie pustą rolkę po srajtaśmie. Powoli przesuwam się wzdłuż ściany, ale na mojej drodze pojawia się jakiś łysy patus z tulipanem po Harnasiu. Tulipan jest #!$%@? w gównie i krwi, podobnie jak on sam, więc ostrożnie wycofuję się w przeciwną stronę i tęsknie spoglądam na drzwi wydziału. Obok mojej głowy przelatuje śnieżka ulepiona z gówna i #!$%@? się o drzwi za moimi plecami. #!$%@?, było blisko. Gdzieś w oddali słyszę przeraźliwy ryk, wygląda na to, że ktoś odnalazł jakiś zagubiony, ostatni listek. Korzystając z zamieszania, przepycham się do głównego wejścia. Dysząc i kaszląc wypadam na zewnątrz, gdzie wita mnie świeże powietrze i wolna ławeczka, na którą ciężko upadam. Obok mnie leży napoczęta paczka szlugów, której właściciel najwyraźniej poległ w srajtaśmowej wojnie. Odpalam jedną faję i zaciągam się mocno, patrząc na bezkształtną masę kłębiącą się za drzwiami. Masę studentów i gówna. W sumie to nawet nie. Po prostu masę gówna.
dzikizafryki - #heheszki #pasta
Powolnym krokiem wchodzę na teren uczelni, poetycko z...

źródło: comment_sKKOG3BRzc8Ej3khl29TROMdYAcZOpW6.jpg

Pobierz
  • 3