Komuś bowiem przypomniało się, żeśmy nie gęsi i nie jacy tacy. Wychodząc z pozornie słusznego założenia, że opierające się na archetypach jest wstecznictwem i wtórnictwem, autorzy młodszego pokolenia wzięli pióra w garść – i stało się.
Nagle zrobiło się w naszej fantasy słowiańsko, przaśnie i kraśnie, jurnie, żurnie, podpiwkowo i lnianie. Swojsko. Zapachniało grodziszczem, wsią-ulicówką i puszczańskim wyrębem, powiało, jak mawiają przyjaciele-Moskale – lietom, cwietom i – izwinitie – gawnom. Łup! Co tak huknęło? Czy to Bolko wbija słupy w Odrę? Czy to może Czcibor łupi Hodona i Zygfryda pod Cedynią? Czy też to może komar ze świętego dębu spadł?
Nie. To tylko nasza, rodzima, słowiańska fantasy.
Ni z tego, ni z owego zniknęły wampiry, pojawiły się wąpierze i strzygaje (sic!), zamiast elfów mamy bożęta i inne niebożęta, zamiast olbrzymów i trolli mamy stoliny. Zamiast czarodziejów i magów mamy wieszczych, wołchwów i żerców. Zaiste, brakuje jeno chlejców.
I co nam Conan, Ged Sparrowhawk, co nam Fellowship of the Ring. mamy swojskich wojów, zwanych, ma się rozumieć, równie swojsko: Zbiróg, Piróg, Kociej, Pociej, Zagraj, Zabój, Przybój i Pozamiataj. I ruszyli owi Pirogowie od grodziszcza do grodziszcza, zygzakiem, rzecz jasna, ruszyli przez lasy, bory i welesy, przez tramy i chramy, skórznie, gopła, młaki i kotołaki, poprzez łany bujne i stepy, porosłe burzanem i chrzanem, przez święte gaje i ruczaje.
Zaiste, Przy zagaju, przy ruczaju, jechał Piróg na buhaju. Jam, pry, jest Piróg. Ale nie ruski. Nie celtycki. Jestem nasz, swojski, słowiański Piróg, przyszłość i nadzieja fantastyki. I jeno kwestą czasu jest, by narodziła się nowa, kultowa saga, epicka fantasy, Wielka Pirogiada, Słowo o Wyprawie Wieszczego Piroga na Strzygajów. O Łado, Łado, Kupało! Przewróć się w grobie, Tolkienie! Płacz, Le Guin! Gryź bezsilnie wargi z zazdrości, Eddingsie! Drżyj z zawiści, Zelazny!
Tych, którzy na Wielką Pigoriadę doczekać się nie mogą , uspokoję, streszczając dzieło. W Szarych Wierchach, dokąd wyprawi się Piróg i jego przaśna drużyna, złota nie ma i prawdopodobnie nigdy nie było. Ale niecny Strzygaj i wspierający go renegaci, źli zagraje Wolec i Stolec, zginą od sulicy w Pirogowej prawicy, przy czym chrobremu Pirogowi nawet weles z głowy nie spadnie. Skradzione Święte Żyto i Wieszcza Śmietana zostaną odzyskane i wrócą do chramu Swantewita, bo tam ich miejsce. Koniec.
Rzecze Marek Oramus, fantasy, pry, jest mizerna. Mizeria tytułów tego gatunku, jakie się nam serwuje, jest, pry, okropna. Dyletanctwo, tępota i arogancja dokonujących przekładów „tłumaczy” jest, pry, straszliwa. Poczekaj, marku na Piroga i Pirogiadę, dopiróż ci będzie. Dopiróż zawyjesz, niczym strzygaj do miesiąca w pełni, zamiauczysz, jak kotołak na blaszanym dachu. I wówczas, z łezką w oku wspomnisz Andre Norton, Howarda i „Xanth”.
Mamy już liczne Pirogi, będące pochodnymi Conana i klasycznej sword and sorcery, mamy coś na kształt spirogowanego Lowercrafta, mamy próby pirogowatego posttolkienizmu, mamy nawet Czarne Pirogi, udające dark fantasy. Nie mogło zabraknąć pochodnych „Mists of Avalon”, czyli Pirogów fantastyczno-historycznych. I oto zamiast Artura, Lancelota i Gawaina mamy Pirogów, Kuśmidrów i Svenssonów z Jomsborga. Zamiast Piktów i Saksonów mamy Swijów, Dunów i Pomorców. Zamiast Merlina i Morgan Le Fay mamy wołchwów i wspomnianych wyżej żerców. Wojna i pożoga, kile normańskich drakkarów zgrzytają o piach słowiańskich plaż, stoliny wyją, Jomsborg atakuje, bersekerzy szczerzą zęby. Niemce na gród się walą, nasi górą, krew się leje, Swarożyc się swaroży, a antylopa się gnu. Żerce, jak to żerce, żrą i używają czarów w stosunku. Do wszystkich. I co?
I Piróg, Piróg, Piróg, po trzykroć Piróg.
Oraz drugi fragment: Tak, wiem, mamy słowiańską mitologię, mamy różnych Swarożyców, Swantewitów i innych Welesów. Ale mitologia owa nie sięga nas swym archetypem i nie czujemy jej projekcji na sferę marzeń. Albowiem zadbano o to skutecznie. Mitologia słowiańska tożsama jest z pogaństwem, a my, jako przedmurze chrześcijaństwa, przyjęliśmy Dąbrówkę z Czech i krzyż z Rzymu z radością i rozkoszą, z dnia na dzień, i to jest nasz archetyp. U nas nie było elfów i Merlina, przed rokiem 966 niczego u nas nie było, był chaos, czerń i pustka, mrok. który rozjaśnił nam dopiero rzymski krzyż. Jedyny kojarzący się archetyp to owe zęby, które Mieszko kazał wybijać za łamanie postu. I to nam zostało zresztą do dziś: tolerancja, wyrozumiałość i miłosierdzie oparte na zasadzie – kto myśli i naczej, niech myśli – ale zęby trzeba mu obowiązkowo wybić. I cała prasłowiańska mitologia wyleciała z naszej kultury i z naszych marzeń niby owe zęby, wyplute z krwią.
Magia i miecz, oparte na polskim archetypie? Jaka magia? Polski archetyp czarodzieja? Magia to diabelstwo, paranie się czarami jest niemożliwe bez zaparcia się Boga i odpisania diabelskiego cyrografu. Twardowski, nie Merlin. A różne welesy, domowiki, wąpierze, bożęta i strzygaje (sic!) to bóstwa i postaci o charakterze chtonicznym, personifikacja Złego, Szatana, Lucyfera. nasza Kraina Nigdy-Nigdy? Toczący się tam bój, walka Dobrego ze Złym, Ładu z Chaosem? W polskiej, archetypicznej krainie marzeń nie było wszak Dobra i Zła, było tam wyłącznie Zło, na szczęście Mieszko przyjął chrzest i wybił Złu zęby, i od tej pory jest już tylko dobro i Ład, i Przedmurze, i co nam tam diabeł Boruta, wodą święconą go, #!$%@?.
Nasze legendy, mity, ba, nawet baśnie i bajeczki, na których się wychowaliśmy, zostały odpowiednio skastrowane przez różnych katechetów, w większości zapewne świeckich, bo tacy, jak wiadomo, są najgorsi. W związku z tym nasze bajki przypominają do złudzenia żywoty świętych – anioły, modlitwy, krzyż, różaniec, cnota i grzech – a wszystko zabarwione wysmakowanym sadyzmem. Z naszych bajek morał jest jeden – jeśli nie zmówimy paciorka, diabeł porwie nas do piekła na widłach. Na wieczne męczarnie. A Bóg jest w polskich bajkach wszędzie, wyjąwszy komórkę Kowalskiego, i to wyłącznie dlatego, że Kowalski nie ma komórki. Nic tedy dziwnego, że jedyny archetyp, jaki z tych bajek przebija, jest archetypem kruchty. Na czasie, nawiasem mówiąc. Ale nie dla fantasy.
https://sapkowskipl.wordpress.com/2017/03/17/pirog-albo-nie-ma-zlota-w-szarych-gorach/
Komuś bowiem przypomniało się, żeśmy nie gęsi i nie jacy tacy.
Wychodząc z pozornie słusznego założenia, że opierające się na archetypach
jest wstecznictwem i wtórnictwem, autorzy młodszego pokolenia wzięli pióra
w garść – i stało się.
Nagle zrobiło się w naszej fantasy słowiańsko, przaśnie i kraśnie,
jurnie, żurnie, podpiwkowo i lnianie. Swojsko. Zapachniało grodziszczem,
wsią-ulicówką i puszczańskim wyrębem, powiało, jak mawiają
przyjaciele-Moskale – lietom, cwietom i – izwinitie – gawnom. Łup! Co tak
huknęło? Czy to Bolko wbija słupy w Odrę? Czy to może Czcibor łupi Hodona
i Zygfryda pod Cedynią? Czy też to może komar ze świętego dębu spadł?
Nie. To tylko nasza, rodzima, słowiańska fantasy.
Ni z tego, ni z owego zniknęły wampiry, pojawiły się wąpierze i
strzygaje (sic!), zamiast elfów mamy bożęta i inne niebożęta, zamiast
olbrzymów i trolli mamy stoliny. Zamiast czarodziejów i magów mamy
wieszczych, wołchwów i żerców. Zaiste, brakuje jeno chlejców.
I co nam Conan, Ged Sparrowhawk, co nam Fellowship of the Ring. mamy
swojskich wojów, zwanych, ma się rozumieć, równie swojsko: Zbiróg, Piróg,
Kociej, Pociej, Zagraj, Zabój, Przybój i Pozamiataj. I ruszyli owi
Pirogowie od grodziszcza do grodziszcza, zygzakiem, rzecz jasna, ruszyli
przez lasy, bory i welesy, przez tramy i chramy, skórznie, gopła, młaki i
kotołaki, poprzez łany bujne i stepy, porosłe burzanem i chrzanem, przez
święte gaje i ruczaje.
Zaiste, Przy zagaju, przy ruczaju, jechał Piróg na buhaju. Jam, pry,
jest Piróg. Ale nie ruski. Nie celtycki. Jestem nasz, swojski, słowiański
Piróg, przyszłość i nadzieja fantastyki. I jeno kwestą czasu jest, by
narodziła się nowa, kultowa saga, epicka fantasy, Wielka Pirogiada, Słowo
o Wyprawie Wieszczego Piroga na Strzygajów. O Łado, Łado, Kupało! Przewróć
się w grobie, Tolkienie! Płacz, Le Guin! Gryź bezsilnie wargi z zazdrości,
Eddingsie! Drżyj z zawiści, Zelazny!
Tych, którzy na Wielką Pigoriadę doczekać się nie mogą , uspokoję,
streszczając dzieło. W Szarych Wierchach, dokąd wyprawi się Piróg i jego
przaśna drużyna, złota nie ma i prawdopodobnie nigdy nie było. Ale niecny
Strzygaj i wspierający go renegaci, źli zagraje Wolec i Stolec, zginą od
sulicy w Pirogowej prawicy, przy czym chrobremu Pirogowi nawet weles z
głowy nie spadnie. Skradzione Święte Żyto i Wieszcza Śmietana zostaną
odzyskane i wrócą do chramu Swantewita, bo tam ich miejsce. Koniec.
Rzecze Marek Oramus, fantasy, pry, jest mizerna. Mizeria tytułów tego
gatunku, jakie się nam serwuje, jest, pry, okropna. Dyletanctwo, tępota i
arogancja dokonujących przekładów „tłumaczy” jest, pry, straszliwa.
Poczekaj, marku na Piroga i Pirogiadę, dopiróż ci będzie. Dopiróż
zawyjesz, niczym strzygaj do miesiąca w pełni, zamiauczysz, jak kotołak na
blaszanym dachu. I wówczas, z łezką w oku wspomnisz Andre Norton, Howarda
i „Xanth”.
Mamy już liczne Pirogi, będące pochodnymi Conana i klasycznej sword
and sorcery, mamy coś na kształt spirogowanego Lowercrafta, mamy próby
pirogowatego posttolkienizmu, mamy nawet Czarne Pirogi, udające dark
fantasy. Nie mogło zabraknąć pochodnych „Mists of Avalon”, czyli Pirogów
fantastyczno-historycznych. I oto zamiast Artura, Lancelota i Gawaina mamy
Pirogów, Kuśmidrów i Svenssonów z Jomsborga. Zamiast Piktów i Saksonów
mamy Swijów, Dunów i Pomorców. Zamiast Merlina i Morgan Le Fay mamy
wołchwów i wspomnianych wyżej żerców. Wojna i pożoga, kile normańskich
drakkarów zgrzytają o piach słowiańskich plaż, stoliny wyją, Jomsborg
atakuje, bersekerzy szczerzą zęby. Niemce na gród się walą, nasi górą,
krew się leje, Swarożyc się swaroży, a antylopa się gnu. Żerce, jak to
żerce, żrą i używają czarów w stosunku. Do wszystkich. I co?
I Piróg, Piróg, Piróg, po trzykroć Piróg.
Oraz drugi fragment:
Tak, wiem, mamy słowiańską mitologię, mamy różnych Swarożyców,
Swantewitów i innych Welesów. Ale mitologia owa nie sięga nas swym
archetypem i nie czujemy jej projekcji na sferę marzeń. Albowiem zadbano o
to skutecznie. Mitologia słowiańska tożsama jest z pogaństwem, a my, jako
przedmurze chrześcijaństwa, przyjęliśmy Dąbrówkę z Czech i krzyż z Rzymu z
radością i rozkoszą, z dnia na dzień, i to jest nasz archetyp. U nas nie
było elfów i Merlina, przed rokiem 966 niczego u nas nie było, był chaos,
czerń i pustka, mrok. który rozjaśnił nam dopiero rzymski krzyż. Jedyny
kojarzący się archetyp to owe zęby, które Mieszko kazał wybijać za łamanie
postu. I to nam zostało zresztą do dziś: tolerancja, wyrozumiałość i
miłosierdzie oparte na zasadzie – kto myśli i naczej, niech myśli – ale
zęby trzeba mu obowiązkowo wybić. I cała prasłowiańska mitologia wyleciała
z naszej kultury i z naszych marzeń niby owe zęby, wyplute z krwią.
Magia i miecz, oparte na polskim archetypie? Jaka magia? Polski
archetyp czarodzieja? Magia to diabelstwo, paranie się czarami jest
niemożliwe bez zaparcia się Boga i odpisania diabelskiego cyrografu.
Twardowski, nie Merlin. A różne welesy, domowiki, wąpierze, bożęta i
strzygaje (sic!) to bóstwa i postaci o charakterze chtonicznym,
personifikacja Złego, Szatana, Lucyfera. nasza Kraina Nigdy-Nigdy? Toczący
się tam bój, walka Dobrego ze Złym, Ładu z Chaosem? W polskiej,
archetypicznej krainie marzeń nie było wszak Dobra i Zła, było tam
wyłącznie Zło, na szczęście Mieszko przyjął chrzest i wybił Złu zęby, i od
tej pory jest już tylko dobro i Ład, i Przedmurze, i co nam tam diabeł
Boruta, wodą święconą go, #!$%@?.
Nasze legendy, mity, ba, nawet baśnie i bajeczki, na których się
wychowaliśmy, zostały odpowiednio skastrowane przez różnych katechetów, w
większości zapewne świeckich, bo tacy, jak wiadomo, są najgorsi. W związku
z tym nasze bajki przypominają do złudzenia żywoty świętych – anioły,
modlitwy, krzyż, różaniec, cnota i grzech – a wszystko zabarwione
wysmakowanym sadyzmem. Z naszych bajek morał jest jeden – jeśli nie
zmówimy paciorka, diabeł porwie nas do piekła na widłach. Na wieczne
męczarnie. A Bóg jest w polskich bajkach wszędzie, wyjąwszy komórkę
Kowalskiego, i to wyłącznie dlatego, że Kowalski nie ma komórki. Nic tedy
dziwnego, że jedyny archetyp, jaki z tych bajek przebija, jest archetypem
kruchty. Na czasie, nawiasem mówiąc. Ale nie dla fantasy.
#wiedzmin