Długi Marsz – tak Nawaho nazywają rozpoczęte w 1863 roku najbardziej dramatyczne wydarzenie w swojej historii. Była to trwająca kilka tygodni, licząca ponad 530 km wędrówka przez pustynie poza świat Dineath, poza świat 4 świętych gór Nawahów. Celem wygnania był rezerwat Bosque Redondo (zdjęcie w komentarzu).
Z Fortu Defiance do Fortu Sumner zbudowanego na terenach rezerwatu wyruszyło 9000 Nawahów. Kilkaset Indian ciągle pozostawało w kanionie ukrywając się przed wojskiem USA (resztki z nich dotrą do miejsca przeznaczenia po kilku latach). Tylu pozostało z plemienia liczącego 20 000 – 25 000 ludzi. Reszta wymarła z głodu, zimna i chorób wywołanych taktyką spalonej ziemi oraz ciągłymi działaniami wojennymi.
2000 Indian ze wspomnianych 9000 zginęło w drodze do rezerwatu. Rozciągnięta na wielu kilometrach, kolumna ludzi była wielokrotnie atakowana przez Meksykanów i Komanczów, setki dzieci zostały porwane przez handlarzy niewolników. Skala tego procederu była tak duża, że Amerykanie musieli wzmocnić straże żeby jakiekolwiek dziecko mogło dotrzeć na miejsce przeznaczenia. Starców niedotrzymujących tempa pozostawiano tam gdzie upadli, kobiety były gwałcone przez żołnierzy. Po latach zarówno Marsz jak i pobyt w rezerwacie staną się częścią mitu założycielskiego narodu Nawahów.
Rezerwat Bosque Redondo - obiecana Indianom przez Carletona ziemia obiecana szybko okazała się mirażem. Wszystkie drzewa zostały natychmiast wyrąbane na budowę prowizorycznych budynków więc drzewo na opał trzeba było sprowadzać z lasów oddalonych o kilkanaście kilometrów. Indianie ogrzewali się czym popadnie np. korzeniami. Uprawy kukurydzy, w których pokładano duże nadzieje w kolejnych latach padały klęską pasożytów, powodzi lub susz. Wysoka zasadowość ziemi nie pozwalała na utrzymanie na stabilnym poziomie jakichkolwiek upraw. Indianie głodowali i utrzymywali się tylko dzięki wydawanym racjom żywnościowym. Rodziny żyły z prostytucji córek (żołnierze płacili dodatkowymi racjami żywności). Szalała dezynteria (nienadającą się do picia woda rzeki Pectos) i syfilis. W przeciągu pierwszego roku wyginęło ponad 30% mieszkańców rezerwatu.
Po kolejnych latach nieudanych zbiorów żaden Indianin już w pole nie wyruszył. Dine porzucili swoje obowiązki, narzędzia gniły na polach w błocie. Ludzie bez woli życia wegetowali. Stało się jasne, nikt ich tam z własnej woli nie utrzyma. Coraz częstsze stawały się ucieczki (mimo tego, że złapany bez dokumentów pozwalających na opuszczenie rezerwatu Indianin był zabijany). Informacja o sytuacji w Bosque Redondo dotarła w końcu do Waszyngtonu gdzie stała się przedmiotem obrad licznych komisji. Ich skutkiem było wysłanie w 1868 roku Generała W.T. Shermana (bohatera walk z Indianami) na osobistą inspekcję rezerwatu.
Część VII Nawaho
Długi Marsz – tak Nawaho nazywają rozpoczęte w 1863 roku najbardziej dramatyczne wydarzenie w swojej historii. Była to trwająca kilka tygodni, licząca ponad 530 km wędrówka przez pustynie poza świat Dineath, poza świat 4 świętych gór Nawahów. Celem wygnania był rezerwat Bosque Redondo (zdjęcie w komentarzu).
Z Fortu Defiance do Fortu Sumner zbudowanego na terenach rezerwatu wyruszyło 9000 Nawahów. Kilkaset Indian ciągle pozostawało w kanionie ukrywając się przed wojskiem USA (resztki z nich dotrą do miejsca przeznaczenia po kilku latach). Tylu pozostało z plemienia liczącego 20 000 – 25 000 ludzi. Reszta wymarła z głodu, zimna i chorób wywołanych taktyką spalonej ziemi oraz ciągłymi działaniami wojennymi.
2000 Indian ze wspomnianych 9000 zginęło w drodze do rezerwatu. Rozciągnięta na wielu kilometrach, kolumna ludzi była wielokrotnie atakowana przez Meksykanów i Komanczów, setki dzieci zostały porwane przez handlarzy niewolników. Skala tego procederu była tak duża, że Amerykanie musieli wzmocnić straże żeby jakiekolwiek dziecko mogło dotrzeć na miejsce przeznaczenia. Starców niedotrzymujących tempa pozostawiano tam gdzie upadli, kobiety były gwałcone przez żołnierzy. Po latach zarówno Marsz jak i pobyt w rezerwacie staną się częścią mitu założycielskiego narodu Nawahów.
Rezerwat Bosque Redondo - obiecana Indianom przez Carletona ziemia obiecana szybko okazała się mirażem. Wszystkie drzewa zostały natychmiast wyrąbane na budowę prowizorycznych budynków więc drzewo na opał trzeba było sprowadzać z lasów oddalonych o kilkanaście kilometrów. Indianie ogrzewali się czym popadnie np. korzeniami. Uprawy kukurydzy, w których pokładano duże nadzieje w kolejnych latach padały klęską pasożytów, powodzi lub susz. Wysoka zasadowość ziemi nie pozwalała na utrzymanie na stabilnym poziomie jakichkolwiek upraw. Indianie głodowali i utrzymywali się tylko dzięki wydawanym racjom żywnościowym. Rodziny żyły z prostytucji córek (żołnierze płacili dodatkowymi racjami żywności). Szalała dezynteria (nienadającą się do picia woda rzeki Pectos) i syfilis. W przeciągu pierwszego roku wyginęło ponad 30% mieszkańców rezerwatu.
Po kolejnych latach nieudanych zbiorów żaden Indianin już w pole nie wyruszył. Dine porzucili swoje obowiązki, narzędzia gniły na polach w błocie. Ludzie bez woli życia wegetowali. Stało się jasne, nikt ich tam z własnej woli nie utrzyma. Coraz częstsze stawały się ucieczki (mimo tego, że złapany bez dokumentów pozwalających na opuszczenie rezerwatu Indianin był zabijany). Informacja o sytuacji w Bosque Redondo dotarła w końcu do Waszyngtonu gdzie stała się przedmiotem obrad licznych komisji. Ich skutkiem było wysłanie w 1868 roku Generała W.T. Shermana (bohatera walk z Indianami) na osobistą inspekcję rezerwatu.
Źródło:
Hampton Sides. Blood and thunder.
Komentarz usunięty przez autora