Wpis z mikrobloga

Wiem, że obiecywałam i przepraszam za to że spełniam to dopiero teraz. Nie jestem pewna czy będę kontynuować tę serię, jestem już bardzo zmęczona i coraz trudniej przychodzą mi do głowy spójne słowa. Ale to słowo jest podziękowaniem dla ciebie za to że je czytasz. I pewnym przypomnieniem, że nie jesteś z tym sam/a.
Dziękuję ci za to, że walczysz.
#depresja #depreslowa

poprzednie słowo

~~~

Ty

W okresie, kiedy melancholia zadomowiła się już na dobre w mojej duszy, jeszcze trochę pisywałam.
Była to raczej forma rozpaczliwego echa tęsknoty niż dzieła tworzonego - choćby dla samego dzieła.
Kiedy teraz przeglądam te moje dzieła zauważam pewną osobliwość.
Żadne z moich opowiadań, wierszyków, przypowieści czy odezw nie kończy się beznadzieją.
Jakie to ironiczne. Mimo pustki i smutku drążących mój mózg istnieje gdzieś w podświadomości taka zasada i jest ona niezmiennie stosowana.
Żadne nie kończy się chaosem. Każde z nich powoli zatacza krąg, by ostatecznie zwieńczyć się tam, gdzie się rozpoczęło, jednak zyskując po drodzę jakąś konkluzję, jakąś ideę z którą spokojnie zasypia na wieczność. Można nazwać zatem proces życia takiego dzieła drogą - wychodzi ono najczęściej z jakiegoś niedopowiedzenia, jakiegoś pytania, problemu, jakiejś NIEPEŁNOŚCI w poszukiwaniu dopełnienia. I niezmiennie je znajduje.
Być może jest to jakaś forma słabości literackiej - niemożność oderwania się od tego zwyczaju.
Być może jest to jakieś odzwierciedlenie niepoprawnego optymizmu, który wykazywałam jeszcze jako dziecko.
Być może ma to jakieś istotne znaczenie.

Dawno temu, jeszcze w szkole podstawowej, marzyłam o zostaniu pisarką lub kimś pokrewnym, kimś kto władając słowem potrafi zmieniać otaczającą go rzeczywistość. Dzieła mogą być przecież narzędziem do dawania ludziom tak niesamowitej radości i nadziei.
Pamiętam, kiedy pierwszy raz napotkałam Mit Syzyfa Camusa, ze znudzeniem przerzucając kartki podręcznika na języku polskim w liceum.
Pamiętam jakąś ciężkość w gardle i pamiętam stronę całą pozakreślaną długopisem.

Dzisiaj najpiękniejszą wizją jaką widuję za przymkniętymi powiekami jest świat w którym jakimś tajemniczym, magicznym sposobem obdarowuję wszystkich wokół trwałym i niemożliwym do zmącenia szczęściem. Wtedy w końcu mogę zasnąć spokojnie, na całą wieczność.
Staję się dziełem.

Choć zdaję sobie sprawę jak tak naprawdę smutna jest ta wizja, to jednak widzę w niej coś więcej. Być może właśnie dlatego nadal jeszcze żyję, bo nie potrafię zakończyć się w chaosie i w bezznaczeniu.

Być może zostało w nas więcej piękna i znaczenia, niż to sobie uświadamiamy.
Być może skoro mamy tyle czasu na ruminacje, to może powinniśmy zastanowić się głębiej nad tym co nas wewnętrznie jeszcze spaja.

Być może jest jeszcze trochę nas w nas.

Być może cię nie znam i nie mogę powiedzieć nic na pewno. Nie zamierzam cię definiować i zamykać w sztywnych definicjach. Ale dlatego że to czytasz, dlatego że coś cię tu przywiodło i że nadajesz sens istnienia słowom, które tu piszę - życzę ci, abyś jeszcze zanim zaśniesz, stał lub stała się najpiękniejszym i najtrwalszym dziełem, jakie widział świat.

Sleeping at last - Atlantic (utwór na dziś)
  • 1
  • Odpowiedz