Wpis z mikrobloga

#tripamietnik
#tajlandia

#bangkok

Dzisiaj spałem przy jednej z większych ulic turystyczno-imprezowych w Bangkoku - Khao San Road. W moim lonely planet przeczytałem picrel mając w glowie, że to tylko takie książkowe pitolenie o dupie maryni. I wtedy się dowiedziałem że mam w pokoju małżeństwo Polaków - Polaków którzy właśnie odbywają półroczna podróż po Azji, a byli wlasnie pierwszy dzień w Tajlandii po 3 tygodniach w Chinach. Naród nasz ma taka wspaniała cechę, że alkoholu zwykł nie odmawiac, więc wieczór spędziliśmy na rozmowie siedząc na 'przystanku' dla łódek kursujących po rzece i przy okazji robiąc flaszke tajskiego whisky.
Typowa parka podróżników. On jest programistą, ona rozwija reklamę restauracji które spotykają po drodze. Podróżują jak typowi low-budget backpackersi. Jeszcze bez spania na ziemi, ale bliżej w te stronę niż narzekania ze ścianą w pokoju za $4 jest w złym kolorze.

I borze tucholski liściasty, jak ja ich #!$%@? nienawidzę.

Przed wyjeżdżałem do Taj w głowie miałem typowe 'rzucic wszystko w #!$%@? i wyjechać w Bieszczady', tylko zamiast Bieszczad była wyspa w Indonezji czy innej Malezji. Po drodze plan ewoluował kilkukrotnie.
Może nie rzucać studiów i skończyć choćby inżyniera.
Może jednak nie rzucać roboty i pracować zdalnie jak fojer czy inny nomad-programista.
Może kodzic na pół etatu, a drugie pół pracować jako instruktor nurkowania.
I za każdym razem gdy poznawałem nowych ludzi, którzy swoje podróżnicze życie ogarniali w ten czy inny sposób, w mojej głowie rodził się chaos. Skrzętnie układane plany z rozpiska celów na dany rok trafiały do kosza, tylko po to, żeby zastąpić je przez nowsze, bardziej ambitne i dokładnie przemyślane harmonogramy.

Moi najnowsi koledzy pokazali mi helpx - miejsce gdzie ludzie zza granicy w zamian za kilka godzin dziennej pracy oferowali wikt i opierunek. Tak spędzili ostatnie wakacje - 6 miesięcy w Nowej Zelandii i Australii. Poznali gościnność lokalnych ludzi, przeżyli świetne przygody i co najważniejsze nie wydali ani grosza.

To są te momenty kiedy uświadamiasz sobie, że pogoń za zarabianiem 'więcej k na rękę niż kolega' to cholerny wyścig szczurów w który dałem się wplątać, a nie rzeczywista droga w życiu którą chciałbym obrać. Bo po co mi miliony na koncie gdy nie mogę rano pójść na plażę posurfować i po co mi tysiące gdy jestem przywiązany do biurka, a terminarz mojego życia wyznaczany jest przez ilość pozostałych dni płatnego urlopu.

***

Mam dwadzieścia cztery lata
Ocalałem
Prowadzony do korpo.
A-K-G - #tripamietnik
#tajlandia

#bangkok

Dzisiaj spałem przy jednej z większych ul...

źródło: comment_Z1UUyV4SZFiGTnGjyhpRLTHgQtWUJNTA.jpg

Pobierz
  • 4
@A-K-G: poznałem parę osób co właśnie z takich serwisów korzystają. W wielu przypadkach (nie mówię że zawsze tak jest) faktycznie za darmo sobie gdzieś żyjesz ale jest to np jakies totalne zadupie. Co z tego ze jesteś w Nowej Zelandii jak pracujesz na jakiejś fermie z dala od jakis atrakcji. Nic sie nie rozwijasz, nic nie zarabiasz, nie masz czasu na zwiedzanie. Ponoć fajne prace - tj w ciekawych miejscach rozchodzą
via Android
  • 1
@blazej30 praktyki nie znam, ale teoria zachęca. Oni z kolei po podlapaniu kontaktów pracowali na czarno łapiąc $20 za godzinę 'australijskiej' pracy. Na pewno nie pojadę nigdzie bez finansowego bufora bezpieczeństwa, więc zawsze można zmienić lokacje, czy w międzyczasie gdzieś podjechać, coś zobaczyć. Kwestia tego, czy będę wstanie podróżować w ten sposób 6 miesięcy czy 3 lata.
Nie wiem co masz na myśli mówiąc rozwój, ale ja z kolei słyszałem o ludziach
@A-K-G: ja nigdy na czarno nie pracowałem i pracować nie zamierzam, więc to nie moja bajka.
Racja - rozwój postrzegam bardziej z korporacyjnego punktu widzenia, a to faktycznie błąd. O ile strzyżenie owiec potrafię sobie wyobrazić że jakoś może wciągnąć to np. zbieranie jabłek czy stawianie ogrodzenia to już nie koniecznie.