Wpis z mikrobloga

#chemiczneopowiesci

Wybaczcie mi, że dzisiejszy wpis nie będzie stricte branżowy, ale przypomniała mi się pewna historia o której muszę napisać.

Dziś będzie o dwóch starych pracownikach z mojego pierwszego wydziału. Bronek i Jan – bo tak mieli na imiona – jakoś specjalnie przyjaźnią ze sobą związani nie byli. Ot, koledzy z pracy. Na domiar sprawy pracujący na innych zmianach.

Bronek – nasz I sterowniczy. Człowiek krótko przez emeryturą i z czasów „wiecie, rozumiecie, towarzysze”. Cale życie z partią robotniczo-chłopską. Sterowniczym został więc z nominacji partyjnej. Później, kiedy sztandar PZPR został wyprowadzony „podczepił" się pod związki zawodowe i został ich przewodniczącym. Co za tym idzie – człowiek nie do ruszenia, choć debil.

Jan. Człowiek z innej zmiany i (zdaje mi się) z innej planety. Parę razy byłem na jego zmianie w zastępstwie. Potrafił przez 8 godz. do nikogo się nie odezwać. Wróć, źle napisałem. Nie „potrafił”, tylko się nie odzywał. Tak zwyczajnie. Słynął za to z tego, że niezależnie od warunków pogodowych, do pracy dojeżdżał, z pobliskich Zdzieszowic, rowerem. Dziś to nic specjalnego, ale w tamtych czasach był to ewenement. Dodatkowo był inżynierem, który miał chyba z 1000 propozycji objęcia kierowniczego stanowiska i pracy jako „umysłowy” za zdecydowanie lepsze pieniądze. Wolał produkcje...

Któregoś lata gruchnęło wiadomością: Jan popełnił samobójstwo. Dziwne uczucie. Pomimo, że nie byliście zbyt blisko, ale widziałeś człowieka wczoraj a dziś go już nie ma.

Każda zmiana więc poskładała się na wieńce, kwiaty i etc. Ktoś wpadł na pomysł, że w dobrym tonie byłoby, żeby ktoś z wydziału wygłosił mowę pogrzebowa. I padło – niestety – na Bronka, jako szefa związków zawodowych. 3 dni później zapytany Bronek, czy przygotował mowę, stwierdził tajemniczo, że przygotował prawdziwego wyciskacza łez.

Wyjazd firmowym autobusem na pogrzeb. Wszyscy zebrali się w przycmentarnej, wypełnionej po brzegi, kaplicy. Jedni się modlą, ateiści patrzą. Iście grobowa atmosfera. I teraz czas na przemowę.

Bronisław podchodzi do mikrofonu i robi 5 sek. pauzę dla wywarcia większego efektu na zabranych. Po czym zaczyna:

- Odszedł od nas nasz znamienity kolega, Jan. Drogi Janie! Twe życie zatoczyło właśnie ogromne koło, bo kiedyś sam produkowałeś nawóz a teraz z ciebie będzie nawóz.

Wyobraźcie sobie teraz sytuację, bo ciężko to opisać, w której 90% żałobników wstaje i w ciszy opuszcza kaplice. Bronisława lekko przymurowało i – póki co – przerwał przemowę. Ostatni z grupy opuszczających zamknął cichutko za sobą drzwi i w tym momencie na zewnątrz wybuchł gromki rechot ponad 50 „chopa”. Pomimo wewnętrznej walki z sobą samym, przemowę jakoś zdzierżyłem, wyjście żałobników też. Ale tego rechotu nie zmogłem. Dołączyłem do grona żałobników na zewnątrz.

O tak, ta przygotowana przemowa, to był prawdziwy wyciskacz łez... Mówiłem, że debil.
  • 5
  • Odpowiedz