Wpis z mikrobloga

Zdaje sie, ze popadam w paranoje. Nikomu nie ufam, potakuje głowa, dla świetego spokoju, a swoje myśle. Nawet jeśli ktos mowi prawdę, to wole przyjemnie sie zaskoczyć niż znowu gorzko sie rozczarować. Chcąc uniknąć jednego zła, popełniam inne - w głębi duszy podejrzewam wszystkich o to, ze kłamią. Czysty sceptycyzm do wszystkiego co nie jest naukowo udowodnione. Wyobrażacie sobie - nikomu nie wierzyć? Czasem ten brak zaufania popycha mnie do mówienia wprost przykrych rzeczy, które łatwo jest drugiej osobie odebrać jako atak na siebie, a w rzeczywistosci jest to moja beznadziejna próba samoobrony. Tylko... Przed czym?
Nie urodziłam sie wczoraj. Tylko dwadzieścia kilka lat temu. Wielokrotnie obiecywano mi lepsza pozycje w pracy za utrzymywanie dobrych wyników sprzedażowych, po czym wykorzystywano moja prace a awansowała i tak starsza wiekowo koleżanka. Przyjaciele dość szybko przestawali byc przyjaciółmi kiedy okazywało sie, ze w oczy mówili jedno, a za plecami drugie. I tak dalej i tak dalej... Czy to jednak złe, ze juz nie ufam nikomu? W zasadzie wydaje sie, ze naturalnym byc powinno zdobywanie czyjegoś zaufania, a nie obdarowywanie nim na samym początku... To sie zawsze zle kończy...
  • 7