Wpis z mikrobloga

26 kwietnia 1986 roku miał niecałe 3 lata. Sam nie wiedział, czy te wspomnienia były tylko wytworem jego wyobraźni, czy rzeczywiście przeszedł w stan kiedy 3 latek jest w stanie zapamiętać coś do końca życia. Tylna kanapa przedpotopowego samochodu marki FSO i kilugodzinne czekanie w kolejce do lekarza. Równiedobrze mogło to się dziać dwa lata temu, nie obchodziło go to, a co ważniejsze teraz nie miało to wogóle znaczenia. Próbował sobie przypomnieć dlaczego przywołał to wspomnienie z dzieciństa i nagle jego spojrzenie zatrzymało się na powodzie swoich myślowych podróży. Tą drogą jeździł niemalże codziennie od kiedy postanowil wziaść swoje życie we własne ręce. Szkoda że nie wiedział wtedy że nadają sie one raczej do rąbania drzew niż do brania jakiegokolwiek życia w opieke. Zza krzaków najpier wyłoniły się dwa wysokie niesłużące chyba do niczego poza obrazowaniem swojej obecności kominy. Z definicji komin jest konstrukcją murowaną, betonową lub blaszaną zawierającą przewód pionowy służący do odprowadzania spalin do atmosfery. Nie pamiętał jednak żeby a tych dwuch kominów kiedykolwiek się coś wydobywało. Oba zajmowały centralne miejsce w kompleksie fabrycznym, tak jakby miały mówić "To jest fabryka, to wszystko wokoło", nie mógł sobie przypomnieć czy widział kiedykolwiek fabryke czegokolwiek która nie posiadałaby kominów, z drugiej strony, nie widział on w życiu zbyt wielu fabryk, wogóle mało co widział. Pod kominami stały niczym niezniszczalne bunkry, budynki fabryki, stały tak pewne siebie i swojej wieczności że mimo wszystko czuł sie lepiej i pewniej będąc częścią tej wielkiej maszynerii. Jednak na prawde był daleki od "lepiej", "dobrze" a nawet "nieźle". Wiedział że najbliższe kilka godzin spedzi w jednym z tych budynków i co gorsza jest to najciekawsza rzecz jaka mu sie dzisiaj przydaży, nawet biorąc pod uwagę to że jest godzina 5 nad ranem. Może przez przypadek, a może nie, ta część drogi kiedy miał teraz przebyć patrząc na swoją matke żywicielke była lekkim zboczem które przebywało się bez najmniejszego wysiłku dla mięśni. Lekki wiaterek dawał ukojenie nie tylko dla czoła, można było myśleć o wszystkim innym, ale on nawet nie wiedzial o czym miłym mógłby myśleć, poza drogą powrotną. Poraz kolejny w uszach usłyszał takty początkowe Letniej Overtury, ta muzyka budząca lęk u wszystkich innych słuchaczy, dla niego była zwiastunem przyszłej katastrofy, której oczekiwał z nadzieją od kilku lat. Był z siebie zadowolony, ze poprzedniego wieczora zmusił się do wyjścia po paczke papierosów. Żadko zarzało się żeby kupował nową paczke nie kończać jeszcze poprzedniej. Chyba tylko dlatego oszukiwał się że palenie jest dla niego tylko przyjemnością, daleką od uzależnienia. Zsiadająć z rowera nie mógł się już doczekać widoku zapalniczki, dźwięku skwierczącego tytoniu i smaku spalenizny zapijanej poranną kawą. Wszedł do części budynku, który stanowił męskie szatnie i uśmiechnął się. Uśmiech ten był mechaniczny, wiele brakowało mu do szczerego uczucia zadowolenia, czy czegokolwiek co normalnie u człowieka powoduje właśnie taką reakcje na twarzy. Lubiał anonimowość którą dawało służbowe ubranie, trudno było myśleć o prawdziwej anonimowości z naszywką z napisem "Global Libria" oraz imieniem i nazwiskiem pod spodem. Jednak sam fakt że zmywa się dzieki temu jednolitemu ubraniu z tłumem dawał mu irracjonalne poczucie bezpieczeństwa, a co ważniejsze dziwną wewnętrzną świadomość że w końcu nie bysi być sobą. Przechodząc przez park maszyn czuł na sobie spojżenia wszystkich maszyn, które stawały sie jego nowymi współpracownikami w ciagu tych ostatnich kilku lat. Podczas gdy on zgniatał między palcami papierosa, automat nalewał do plastykowego kubka kawe z mlekiem, czy raczej coś co miało kiedyś zamiar ją udawać. Jedyne o czym był teraz w stanie myśleć to widok ludzi z następnej zmiany stojących przy tym samym automacie z tym samym błędnym spojżeniem wlepionym w powoli napełniający się plastykowy kubek. I sam nie wiedział jak to robił, że juz chwile później, troszke spocony, troszke zmęczony i z uczuciem pomiędzy samozadowoleniem, a rozczarowaniem, szedł tą samą drogą w przeciwnym kierunku, kierując się w strone szatni. Zupełnie jakbym dla jego umysłu te kilka godzin spędzonych przy pracy znikały z jego pamięci razem z dźwiękiem sygnalizującym koniec pracy.
Pędził co sił w nogach w kierunku domu. Dom... duże przestronne mieszkanie, na które na prawde nie było go stać. Pożerało większość jego miesiecznych dochodów, ale był do niego za bardzo przyzwyczajony do jego pustych pomieszczeń pamietających tamte stare czasy. Sciany odbijały każde jego niewypowiedziane słowo, słuchały każdej jego myśli i uświadamiały ich bezsens i bezcelowość. Żadko mówił cokolwiek, po prostu nie miał do kogo ich wypowiadać i żeby nie zwariować unikał tego, chociaż czasami sam nie wiedział czy tylko myślał, czy już wypowiadał słowa na głos. Śpieszył się do tego więzienia i jak tylko przestępował jego próg siadał na fotelu w ubraniu i patrzał przed siebie. Nienawidził tego uczucia, kiedy zdawał sobie sprawde z tego że nie miał przecież żadnych pilnych spraw które usprawiedliwiałyby jego pośpiech. Tak na prawde to nie miał żadnych spraw, ani mnie pilnych, ani kompletnie nieważnych o które musiałby dbać. Wszystko inne przychodziło automatycznie, tak jak praca. Jego umiarkowana pedanteria zadbała o wszystkie wygody. Zakupy raz w tygodniu, pranie, sprzątanie. Większość rzeczy potrafił załatwić na raz, bez większego wysiłku. Czasami marzył o tym że poza pracą jest kimś wyjątkowym, że robi coś ważnego dla innych ludzi, coś bardzo dobrego, albo bardzo złego, dla niego granica między tymi dwoma wyrazami dawno została wymazana z jego pamięci. W wyobraźni budował swoją utopie, z pięknymi parkami, budynkami, ulicami pełnymi szczęśliwymi uśmięchniętymi ludźmi. Chwile potem niszczył je, palił drzewa, wysadzał fundamenty, ludzi stawiał pod ścianą. Czasami siedział tak aż do chwili kiedy nadchodził czas kiedy zwykle kładł się znów spać, żeby potem wrócić do obowiązków. Ale obowiązków nie miał, tylko przyzwyczajenia. W wolnych chwilach spędzał dużo czasu czytając książki. Nie lubiał tego, nie wyobrażał sobie że jest bohaterem, który ratuje świat, zdobywa kochanke, czy ginie bohatersko wygrywając decydującą o losach wojny bitwe. Była to czysta i najprostrza forma zabijania czasu. Dlatego nie miał wielu zegarków. Zaledwie jeden budzik, który zawsze ustawiał na godzine o której musiał pamiętać żeby coś zrobić: wziąść kąpiel, zjeść coś, położyć się spać. Nauczył się żyć bez czasu, bez celu. Jedyną "rozrywką" jaką miał, były weekendowe wypady do zatłoczonych pubów. Przesiadywał tam godzinami, sącząc rozwodnione piwo i wgapiając sie w poruszającą sie niczym jeden wielki oddychający organizm, mase ludzką. Siedział czekając na moment kiedy zegarek pokaże godzine, która rozkaże mu uregulować rachunek, wyjść i zdąrzyć na autobus wypalając na przystanku jednego papierosa. Sprawiało mu przyjemność obserwowanie ludzkich reakcji, mimiki, zachowań. Podsłuchiwał początki rozmów i dokańczał je w myślach, rozmowy o nieznanych mu osobach, zdarzeniach, miejscach. Udawał najbardziej błyskotliwego, inteligentnego i wyobrażał sobie zachwyt w oczach wszystkich słuchaczy. Śmiał się z siebie że pozwala sobie na takie bezsensowne pogaduszki we własnej głowie, ale robił to dla własnej przyjemności. Czuł się wtedy lepszy od wszystkich. Stał ponad nimi, ponad ich problemami. Nazywał to różnie: komfortem życiowym, stabilizacją, twardym staniem na nogach. W głębi jednak wiedział, że oddałby wszystko za ich marne życia, za jeden dzień w ich skórze. Wracał do domu i za każdym razem powtarzał sobie że to był ostatni raz, że wiecej tam nie pojedzie, ale zawsze wracał. Dawało mu to dziwną satysfakcje, że jednak ma inne życie poza tym które wydaje mu sie że ma. Patrząc na tych ludzi widział wielką mase pszczół która pomimo przypadkowosci, układała się z jednostajny wzór. Całe życie udawali że coś mogą zrobić, a kiedy w końcu to robią, umierają, dokładnie tak jak pszczoła która sama pozbawiła się jedynej prawdziwej rzeczy w swoim życiu - żądła. Chaos tych wszystkich ruchów, ktore widział, wszystkich kończyn, zdawał się pulsować jednostajnie.
- Jak pszczoły - wymamrotał do siebie, żeby nadać słowom siły rażenia
- Raczej mrówki - odpowiedział mu kobiecy głos z prawej strony
Odwrócił głowę, żeby zidentyfikować intruza. Siedziała sama, tak jak on, przy barze pijąc piwo z sokiem przez czarną słomke. Krótkie jasne włosy opadały na jej policzki, skutecznie zasłaniając twarz. Gdy spojrzała na niego zrozumiał dlaczego siedziała sama. Nie należała do nieatrakcyjnych kobiet, ale smutek i nienawiźć w jej oczach zdawał się odtrącać, każdego nawet najbardziej przyjaznego człowieka.
- Pszczoły mają skrzydła, mogą latac. Oni są uziemieni jak mrówki, nie moga oderwac nawet jednej nogi od ziemi nie narażając sie na utrate równowagi i upadek - powiedziała to nie patrzac na niego, z pogarda wskazująć w kierunku tłumu przepływającego tuż obok nich tak jakby nie bylo warci nawet kiwnięcia ręką
Nie zastanawiał sie nad sensem wypowiedzianych przez nią słów. Myślał, czy uciec z tego miejsca teraz, czy najpierw niecałkiem przypadkowo wylać swój napój na jej ubranie. Nie potrafił sobie wyobrazić, jak można tak wkraczac w czyjeś myśli, bez jakiegokolwiek powodu. Czuł się zbrukany, oto słysząc tylko dwa słowa, ta osoba dopowiedziała sobie wszystko co on przez cały wieczór układał w swojej głowie. Teraz jednak nie był w stanie zrobić niczego, podarował jej tylko na kilka chwil swoje nic nie mówiace oczy.
- Tak, ma pani racje, mrówki.
Kończąc to zdanie wychylił kufel do dna, wstał i wyszedł na tyle szybko że mogło sie wydawać że ucieka.
Nie spał tej nocy dobrze. Cały czas miał przed sobą scene swojej porażki. Całe życie myślał, że jest kims nieprzeniknionym, że jest kimś innym. Jego myśli miały siłe, dlatego że byłby tylko jego myślami. Mógł oceniać, krytykować, niszczyć wszystko, dopuki nikt tego nie podważał. Do tej pory mu to nie groziło, te myśli były bezpieczne w jego głowie. Odtwarzał tą rozmowe miliony razy i za każdym razem wymyślał inną odpowiedź na zaczepke. Nie potrafił sobie wybaczyć, że zamiast podjąć walke o swoją umysłową wolność, uciekł tak, jak zrobiłoby to miliony innych, tych których nienawidził. Nie wiedział co może zrobić żeby wyzwolić sie spod tego brzemienia. Postanowił poświecić cały tydzień i następnym razem, kiedy ją spotka, zwyciężyć.
Popadł w obsesje na jej puncie. Nienawidził jej bardziej niż kogokolwiek. Chciał przewidzieć jej tok myślenia, tak jak to ona zrobiłą z nim. Przeprowadzał miliony możliwych scenariuszy rozmowy, obalał jej argumenty, dokładnie tak jak robił to setki razy w barzy przy rozmowach nieznajomych. Jednak jedna sprawa nie dawała mu spokoju: ona miała racje. Pszczoły mogły latać, unociś sie ponad wszystkimi i nie ryzykować, że ktoś ją zabije jednym najmniejszy stawianym krokiem. Przed pszczołami nawet człowiek czuł pewien szacunek, mrówki był tak małe i nieważne, że pewnie nikt nawet sie nigdy nie zastanawiał ile w życiu mrówek zginęło pod jego stopami. Nie mógł sobie wyobrazić jak miał ją zniszczyć, stojąc po jej stronie barykady. Nie wiedział czy chciał to zrobić. Zobaczył ją siedzącą w tym samym miejscu w ktorym ostatni raz na niego patrzała. Kiedy przysiadł się, nie zdąrzył pomyśleć ani słowa.
- Pszczoły też są żałosne - powiedziała, tak jakby bez chwili przerwy kontynuowała ostatnią rozmowę - całę życie udają że mogą żądlić, bo wiedzą, że jeśli zrobią to na prawde zginą. Ale to piękne uczucie, tuż przed śmiercią zrobić coś, znaczącego. Dla nas wydaje się do małe, ale te małe owady są w stanie poświecic swoje zycie dla zachowania kolonii. Ludzie nie potrafia poświecić sie dla niczego.
Wiedział, że jeśli nie odpowie niczego, to znów czeka go bezsenny tydzień. Spoglądał na bąbelki dwutlenku węgle unoszące sie w jego szklance. Pojawiały się znikąd i w równych odstępach ulatywały ku powierzchni i nadawały piwie świeży i ożeźwiający smak.
- Pszczoły mają jednak to czego nam brakuje - Kątem oka zobaczył że się poruszyła i spogladneła w jego strone - nie wiedzą że są małymi, niewolnikami swojego instynktu. My wiem że możemy zrobić w życiu więcej, a i tak nie jesteśmy w stanie tego zrobić, całe życie oszukujemy sie że mamy jeszcze czas na zrobienie czegoś znaczącego, przesuwamy ten moment w czasie, ale tak naprawde wiemy że on nigdy nie nadejdzie. Nieświadomość pszczół jest ich błogosławieństwem.
Oboje posmutnieli, on zdał sobie sprawe z tego że poraz pierwszy określił ich jaki "my".Tak jakby byli czymś wspólnym, jakby byli razem, sami w tym wszystkim. Poczuł że teraz ona jest jedynym jego sprzymierzencem w tej walce z samym sobą.
- Chodź ze mną - wstała i pociągnęła go za sobą w kierunku wyjścia.
Szybkim krokiem wyszli na ulice i skręcili w kierunku bocznej ulicy. Za rogiem ukazał się parking, pełno samochodów stało na ciemnym placu ustawione jakby jedna osoba ustawiała je od linijki.
- Trzymaj - wyciągnęła z torebki plik naklejek z kredowego papieru z krótkim napisem, na pozór nie znaczącym nic ważnego, ona jednak wiedział czemu miało służyć. Na białej kartce papieru dumnie i wbrew wszystkiemu widniał napis "NIE". Kilkanaście samochodów wzbogaciło się o kolejną ozdobę, a tylnej klapie bagażnika. Pewnie większość właścicieli nie zauważy tego aktu wandalizmu w przeciagu najbliższego tygodnia. Może zauważą je na samochodach innych kierowców zamin dowiedzą się że sami są właścicielami takiego "NIE". Ten nic nieznaczacy rewlucyjny gest, dał mu poczucie, że ustawia sie bokiem do wiejącego wiatru, czuł się jakby trzymając otwarty parasol szedł pod wiatr i pokonywał ten piekielny opór. Cokolwiek znaczyło "NIE" dla niego, wiedział że każdy kto zobaczy ten napis, weźmie sobie to "NIE" dla siebie i zniszczy to czego on nienawidzi. Banalne ale uniwersalne, dawało każdemu coś czego potrzebował.
- To jest nasza mała rewolucja - mówiąc to poraz pierwszy zobaczył jak sie uśmiecha. Teraz nie widział w niej wroga, sprzymieżeńca, rewolucjonistki. Zobaczył z niej piękną, ważną dla siebie kobiete.
-
Dotknał delikatnie jej dłoni.
- Wiesz że rewolucja zjada swoje dzieci? - spytała patrząc smutnym wzrokiem na niego
- Wiem - skłamał, nie rozumiał co miała na myśli.

#coolstory #takietam #corpobaza